Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Projektanci WPKiW wspominają swoje dzieło

Redakcja
Przeżyli wojnę i skończyli studia. Głodni roboty, od pierwszych kresek obserwowali powstawanie parku kultury na granicy Katowic, Chorzowa i Siemianowic. Dzisiaj projektanci opowiadają Łukaszowi Respondkowi jak budowali WPKiW

Park powstał dlatego, że każdy ponosił odpowiedzialność za częściową decyzję, robił swoje i nie właził z kopytami w działalność innych - podkreśla Aleksander Franta. Znany architekt zaprojektował w duecie z Henrykiem Buszką m.in. katowickie osiedla Tysiąclecie i Gwiazdy. Wcześniej wraz z Jerzym Gottfriedem ta dwójka architektów wzięła udział w konkursie na otoczenie Pałacu Kultury w Warszawie. Wymyślili zielone konie, które zwycięstwa im nie dały, ale na stałe były kojarzone z ich nazwiskami. Później "trzy zielone konie" w dużej mierze stworzyły zielone płuca Górnego Śląska. Po Wojewódzkim Parku Kultury i Wypoczynku wprawdzie już nie galopują, ale w sentymentalnym stępie potrafią się jeszcze zatracić.

Architekci przyjeżdżali na Śląsk tuż po studiach z całej Polski. Dostawali pracę i służbowe mieszkania. Zaczynała się tu złota era budownictwa. Niektórzy, jak Jerzy Gottfried, życiorysy mają burzliwe. Urodził się we Lwowie, uczestniczył w powstaniu warszawskim, potem zamieszkał w Katowicach, by mieć bliżej do miejsca, gdzie powstawał park.

Decyzja o jego wybudowaniu zapadła niespodziewanie. Był grudzień 1950 roku - w sztuce właśnie wprowadzano siermiężny socrealizm, a sytuacji politycznej było daleko do stabilizacji.

Teren na granicy trzech miast był nieciekawy: hałdy, bagna, pogórnicze odpady i wysypiska. Zielona była tylko niewielka część nad stawem, zwa-na "Szwajcarską Doliną". Inicjatorem powstania parku był generał Jerzy Ziętek.

Nad wykonaniem śląskiego parku kultury czuwał w Warszawie zespół architektów pod kierunkiem prof. Władysława Niemirskiego. On jest też autorem ogólnego projektu, który dzielił park na dwa rejony - w cichym, niemal w całości zakrytym drzewami i roślinnością odwiedzający mieli znaleźć spokój, a w kulturalno-rozrywkowym - okazję do czynnego wypoczynku. Współpraca projektantów, których Ziętek ściągnął na Śląsk z architektami ze stolicy nie układała się najlepiej. - Mieliśmy z nimi zawsze na pieńku. Próbowali wprowadzać rozwiązania, których nie mogliśmy zaakceptować - wspomina Jan Kozub, projektant "Fali". - W zoo zrobili 12-kilometrowy pieszy ciąg. Tej drogi nie dało się skrócić. Na szczęście zmieniono jej przebieg, bo generał Ziętek stwierdził, że w taką trasę nikt dziecka nie zabierze...

Marian Kapołka jest konstruktorem. W parku pracował w latach 60. Realizował pomysły architektów. Sam zaprojektował wolierę w zoo.
- Nadzorowałem budowę Kapelusza. Przy niektórych obiektach mieliśmy straszny problem ze zdobyciem materiałów wykończeniowych - przyznaje. - Park to było wydarzenie spoza scenariusza. Tendencją było uprzemysłowienie kraju, a tu nagle ktoś pomyślał o rekreacji. Wielu polityków uważało, że jest to inicjatywa bzdurna, nieracjonalna. To ograniczało dostęp do technologii - dodaje.

Architekci WPKiW po latach wspominają zaprojektowane przez siebie budowle i mówią o współczesnym parku

Hala wystaw jest jak kapelusz cesarza Napoleona
Jerzy Gottfried, projektant hali Kapelusz

Pamiętam, jak wezwał mnie generał Ziętek i poprosił o projekt. On był czarodziejem spełniania cudzych marzeń, a przy tym kupował pomysły od wszystkich. W naszą pracę nigdy się nie wtrącał. Pilnował tylko realizacji. Kapelusz powstał bardzo szybko. Na początku miał oszklony dach. Po rekonstrukcji, która była konieczna po pożarze, utworzono obecną formę. Czy wracać do pierwotnej? Na pewno należy go odświeżyć i pozbyć się tandetnych elementów. Ale obecny wygląd spodobał się m.in. architektom radzieckim i hala o podobnym kształcie powstała na olimpiadę w Moskwie. Obiekt staje się bliższy, gdy jest nazwany, a hala bez nazwy nie żyje. Popatrzmy na Spodek czy Arenę. Na początku o tej konstrukcji mówiono, że jest halą kwiatów. Ktoś potem zauważył, że przypomina kapelusz Napoleona. I tak już zostało.

Mimo że park jest zapuszczony i skazany na komercję, to ciągle sprawia, że ludzie identyfikują się z regionem, a Żyrafa, zoo czy wesołe miasteczko powodują, że na ich twarzach gości dziecięcy uśmiech. To wspaniałe. RES

Najbardziej żal mi żelbetowych rydzów i maślaków
Aleksander Franta, projektant budynku dyrekcji

Ten budynek nie jest specjalnie oryginalny. Skąd zachwyty? Bo jest sympatyczny i automatycznie robi dobre wrażenie. Ma też ciekawą kompozycję: czerwona cegła i kamień pińczowski naturalnie dzielą się na kawałki i z zielenią zestawiają się bardzo delikatnie. W czasie powstawania parku musieliśmy współpracować z architektami z Warszawy. To było uciążliwe i trudne, ale nie można powiedzieć, że głupie. Jeździliśmy do stolicy zatwierdzać projekty. Intelektualnie byliśmy jednak na tyle silni, że nie musieliśmy się niczego obawiać. Poza tym mieliśmy bardzo dużo energii i byliśmy wówczas trochę poza obowiązującą nomenklaturą.

Najbardziej w parku brakuje mi dziś zaprojektowanej przez nas palmiarni. To był bardzo dobry obiekt. Żelbetowe rydze i maślaki najlepiej komponowały się z zielenią. Były jak sztuczne drzewa. Powstały dwie wersje projektu, ale przedsiębiorstwo przemysłowe, które miało podjąć się wykonania stwierdziło, że na tym nie zarobi. Najwyższy czas, aby wrócić też do utworzenia w WPKiW górki saneczkowej z prawdziwego zdarzenia. RES

Basenami zachwycali się nawet amerykańscy architekci
Jan Kozub, projektant kąpieliska "Fala"

Przez cały dzień chodziłem po parku, żeby wybrać miejsce nadające się na kąpielisko. Oświeciło mnie dopiero, gdy wróciłem do domu, a w wannie pływał żur. Na zaproponowaną przeze mnie lokalizację nie wszyscy chcieli się zgodzić, bo w tym miejscu miał powstać ogród botaniczny. Ostatnie słowo należało jednak do generała Ziętka, który stwierdził, że ludzie są ważniejsi. To był wyjątkowy człowiek - trochę mnie prześladował, że nie chciałem mieszkać na Śląsku. Związałem się z Chrzanowem. Budowa "Fali" przebiegała sprawnie. Nie było żadnych problemów z materiałami. Deski na skocznie specjalnie sprowadzono z Finlandii. Przy pierwszym uruchomieniu dzieci, które wchodziły do wody, zaczynały piszczeć. Okazało się, że popełniono błąd konstruktorski i woda wlatywała do basenu z wodociągu. Siedmioma basenami zachwycali się nawet architekci z USA. Jestem dumny, że udało mi się stworzyć taki obiekt. Na "Falę" chodzę jednak rzadko. Boję się, że po kolejnej takiej wizycie mógłbym dostać zawału serca. Wszystko jest zniszczone i zaniedbane.

Brama reklamowała miasteczko ludziom w tramwajach
Adam Huebner, projektant bramy Śląskiego Wesołego Miasteczka

Przed 1959 rokiem ludzie przychodząc do parku byli spragnieni rozrywek, które proponowały wesołe miasteczka. Gdy lunapark otwierano, trzeba go było dobrze zareklamować, tak żeby z tramwaju było widać, co tam się dzieje. Bramie nadaliśmy więc akcent przestrzenny i plastyczny, związany z dynamiką, kojarzący się jednoznacznie z ruchem. Zawieszono na niej napis z neonem i służy do dziś.

Wtedy nie myślało się o pieniądzach. Mieliśmy wszyscy ogromny entuzjazm do pracy. Wraz z trójką kolegów przyjechaliśmy do Katowic tuż po studiach. Dostaliśmy służbowe mieszkania i mieliśmy służyć parkowi. Jak odbieram go dziś? Przyznam szczerze, że czuję niedosyt. Ośrodek harcerski zrealizowano tylko w 50 procentach, a wyburzenie ośrodka turystycznego było skandalem. Czasem, gdy przechadzam się po zoo, to myślę sobie, że człowiek włożył w to mnóstwo pracy, a efekty są różne. To smutne, gdy architekt coś projektuje, a potem się okazuje, że z diabli wiedzą, z jakich przyczyn nie dochodzi do realizacji. RES

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto