Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Antoni Piechniczek: "Mam za co Bogu dziękować"

Notował: Andrzej Grygierczyk
Fot. M. Suchan
Fot. M. Suchan
Antoni Piechniczek, jeden z najwybitniejszych trenerów w historii polskiej piłki nożnej, skończył wczoraj 65 lat. Okazja do rozmowy to piękna, ale zamiast zwyczajowego wywiadu, postanowiliśmy poprosić słynnego ...

Antoni Piechniczek, jeden z najwybitniejszych trenerów w historii polskiej piłki nożnej, skończył wczoraj 65 lat. Okazja do rozmowy to piękna, ale zamiast zwyczajowego wywiadu, postanowiliśmy poprosić słynnego szkoleniowca o zwierzenie się Czytelnikom DZ, z czym kojarzą się mu pojedyncze słowa - bardzo ważne słowa.

Żona

Jesteśmy z Zytą małżeństwem już 42 lata. Sam zdaję sobie z tego sprawę, ale wielu znajomych i przyjaciół na każdym kroku podkreślało i podkreśla, jak wielką rolę Zyta odegrała w moim zawodowym życiu i jaki ma wkład w moje sukcesy. Zapewniała wszystko, co wiąże się z prowadzeniem domu, wychowaniem trójki dzieci, a jednocześnie - w chwilach napięć i stresów - ogromny spokój.

Inaczej niż inni trenerzy, ciągnąłem moją małżonkę do każdego miejsca, w którym pracowałem: najpierw do Bielska, potem do Opola, a po latach pracy z kadrą narodową za granicę, do Tunezji, Kataru, Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Z tego też powodu przeszła na wcześniejszą, nauczycielską emeryturę.

Dzieci

Dochowałem się trójki. Najstarsza Asia (41 lat) jest lekarką. Zaczynała studia medyczne w Kijowie, ale po katastrofie w Czarnobylu wróciła do kraju i kończyła je w Katowicach. Teraz jest wziętym psychiatrą w klinice harvardzkiej w Bostonie. Obdarzyła mnie dwójką wnucząt, Magdą i Jakubem. Chociaż mieszkają w USA, mamy z nimi świetny kontakt. Co roku w wakacje na 6 tygodni przyjeżdżają do Wisły, znakomicie mówią po polsku. Kiedy w swoich szkołach piszą wypracowania, bardzo często nawiązują do Polski, Śląska i Wisły, gdzie na co dzień mieszkamy.

Syn Tomasz (40 lat) ukończył Katolicki Uniwersytet Lubelski w czasach, kiedy ta uczelnia nie cieszyła się łaskawością władz, w końcu komunistycznych. Pracuje w Urzędzie Miejskim w Chorzowie, jest asystentem przewodniczącego Rady Miasta. Ma trójkę dzieci, Martę, Krzysztofa i Marię.

Najmłodsza jest Justyna (33 lata). Była z nami najdłużej. W Tunezji ukończyła szkołę francuską, a po powrocie do Polsku ukończyła w Katowicach Śląską Międzynarodową Szkołę Handlową. Teraz pracuje w Opolu. Ma dwóch synów, Grzegorza i Bartosza.

Chorzów

Miasto mojego urodzenia, miasto mojego dzieciństwa, miasto, w którym przeżyłem piękne chwile, miasto, które kocham. Każda dzielnica i każdy kąt są mi bliskie. Kiedy byłem jeszcze czynnym piłkarzem, najlepszą dla mnie formą relaksu po meczach były wspólne z żoną spacery po tym mieście.

W nim, konkretnie w Zrywie prowadzonym przez profesora Józefa Murgota, zaczynała się moja piłkarska kariera, potem przez lata grałem w Ruchu. Miasto nieodłącznie też kojarzy mi się z Gerardem Cieślikiem. A z nim z kolei łączy się to, że Gerard wygrał plebiscyt na najlepszego sportowca XX wieku w Chorzowie, ja natomiast triumfowałem w kategorii "najlepszy trener". Bardzo z tego jestem dumny, bo pracowała w moim mieście plejada fantastycznych trenerów, nie tylko piłki nożnej, także kolarstwa, piłki ręcznej, podnoszenia ciężarów.

Cieślik

Gerard... Powiedzieć - żywa legenda Ruchu to mało. On działał na wyobraźnię i najmłodszych, i najstarszych. Był idolem i to idolem na wyciągnięcie ręki. Sam byłem świadkiem jego stale rosnącej popularności, aż do statusu nie tylko chorzowskiej, nie tylko śląskiej, ale i ogólnopolskiej ikony. W życie wchodziły nowe pokolenia, ale dla każdego z nich Gerard był kimś dużo więcej niż tylko wybitnym w przeszłości piłkarzem. Jego sława jest ponadczasowa i tak już zostanie.

Ja jego karierę i jego pozycję odczytywałem po swojemu. Było to takie wybicie się ponad przeciętność na Śląsku i w Polsce.

Nade wszystko jednak osoba Gerarda Cieślika była dla mnie dowodem, że trzymając się najbardziej podstawowych zasad życiowych i kierując się przywiązaniem do jednego miejsca, można osiągnąć tak bardzo wiele - przejść do historii.

Ruch

Klub mojego dzieciństwa, założony przez moich przodków, Franciszka, Jana i Józefa Bartoszków, z czego jestem bardzo dumny. Stadion, na który bywałem przywożony jako brzdąc w wózku przez moją babcię, a później "przemycany" przez dorosłych kibiców, których prosiłem, by mnie wprowadzili ze sobą. Pamiętam tę atmosferę trybun i te żółte, sprowadzane z Węgier piłki, którymi rozgrywano mecze. To wszystko ogromnie działało na moją wyobraźnię.

Paradoksalnie jednak, zacząłem w nim grać dopiero po powrocie ze studiów na Akademii Wychowania Fizycznego Warszawie i okresie gry w Legii. Mogłem oczywiście znaleźć się na Cichej znacznie wcześniej, przed studiami, ale też miałem świadomość, że w tak mocnym składzie, jakim wówczas dysponował Ruch, nie mam prawa się zmieścić. Dlatego wylądowałem w II-ligowym Naprzodzie Lipiny, w którym przez rok grałem regularnie. Zaraz po maturze znalazłem się w Warszawie i w Legii. Kiedy wróciłem, miałem już pewne miejsce w jedenastce i... piękne przeżycia, związane m.in. z mistrzostwem Polski.

Ciekawe jest to, że choć moja kariera trenerska jest dość długa, nigdy nie było mi dane poprowadzić Ruchu. Miałem go objąć w 1981 roku, po Michale Vićanie, ale w międzyczasie pojawiła się propozycja objęcia kadry narodowej. No i tę propozycję przyjąłem.

Legia

Moja druga sportowa miłość - oczywiście po Ruchu. Skład, z Mashelim, Woźniakiem, Zientarą, Brychczym, Strzykalskim, Gmochem, Blautem, Apostelem, a w końcówce z Deyną. Plejada świetnych piłkarzy i świetnych ludzi. Grę w Legii (lata 1961-65) traktowałem jako olbrzymią szansę i chyba ją wykorzystałem. Dzięki temu klubowi dostałem swoistego przyspieszenia, zarówno w sensie piłkarskim, jak i życiowym. Wyjechałem przecież do Warszawy, mając 19 lat, wróciłem jako 23-latek, człowiek bogatszy nie tylko o tytuł magistra i trenera II klasy, ale również o wiele innych doświadczeń, związanych chociażby z częstymi wyjazdami za granicę. Dzięki temu stałem się w Ruchu partnerem nie tylko dla starszych piłkarzy, lecz także trenerów, a nawet prezesów czy wręcz ministrów.

Dzisiaj czasem nazywają mnie "warszawożercą". Tak może o mnie mówić wyłącznie ktoś, kto mnie nie zna i ktoś, kto nie wie, jak bardzo jestem Legii i Warszawie wdzięczny za te cztery wspaniałe lata.

Stadion Śląski

Polskie Wembley, Camp Neu, Maracana, River Plate. Dla mnie i chyba dla wielu pokoleń kibiców stadion numer jeden. I nawet jeśli powstaną kolejne, bardzo długo będą musiały pracować na taką sławę i na taką legendę, jaką cieszy się Śląski. Nie wyobrażam sobie, by nie odbyły się tam mecze Euro 2012. Za nim przecież stoi nie tylko legenda, lecz wielomilionowa aglomeracja. Jej pominięcie byłoby niewybaczalnym błędem. Pamiętajmy chociażby o tym, że sam tylko Ruch Chorzów ma więcej tytułów mistrza Polski niż drużyny z Warszawy i Poznania razem wzięte, bo przecież te z Wrocławia i Gdańska żadnego tytułu nie mają.

Może to zabrzmi brutalnie, ale pominięcie Chorzowa prowokuje do używania takich haseł, że Śląsk może dostać tak wielką imprezę tylko wtedy, kiedy wybije się na autonomię. Zły argument? Na pewno nie, jeśli przyjmiemy, że walka o Euro 2012 ma charakter polityczny.

Selekcjoner

To wyzwanie spadło na mnie w 1980 roku jak grom z jasnego nieba. Kiedy otrzymałem propozycję poprowadzenia kadry narodowej, siadłem z gronem przyjaciół i zwierzyłem się z moich obaw. Oni mi powiedzieli, że taką propozycję można otrzymać tylko raz w życiu. Zdecydowałem się, a potem podczas mistrzostw świata w Hiszpanii przeżyłem wraz z piłkarzami najpiękniejsze chwile, jakie tylko ludzie sportu mogą sobie wyobrazić.

Mało kto jednak pamięta, że podobne przygody miałem z kadrą Tunezji i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. Z tą pierwszą byłem na igrzyskach olimpijskich w Seulu, z tą drugą przegraliśmy baraże o awans do finałów MŚ w 1990 roku z Japonią.

Jako selekcjoner różnych reprezentacji mam na swoim koncie 128 meczów, znalazłem się w związku z tym w czołówce statystyk FIFA.

Mam oczywiście niedosyt związany ze swoją drugą kadencją selekcjonerską. Teraz wiem, że niepowodzenie było w dużej mierze pochodną mojego małego rozeznania w mentalności i obyczajowości ówczesnego pokolenia piłkarzy. Może również mojego nadmiernego optymizmu?

Sukces

Zaczynałem swoje życie w rodzinie pokiereszowanej przez los - wychowywałem się wśród kobiet, których mężowie ginęli na wojnach. Ale nie zniewieściałem, nauczyłem się walczyć, znalazłem sobie miejsce w życiu - to, które obecnie zajmuję.

Porażka

Współpraca z Marianem Dziurowiczem i Michałem Listkiewiczem. Ten pierwszy nigdy dobrze nie znosił, kiedy ktoś wyrastał ponad niego, a poza tym, kiedy za jego prezesury w PZPN po raz drugi zostawałem selekcjonerem kadry, miałem wrażenie, że wraz nominacją jego myśli kierują się ku... mojemu następcy. Ten drugi uniemożliwił mi normalne funkcjonowanie w charakterze wiceprezesa PZPN d/s szkolenia. Miałem funkcję, a nie miałem szansy wypełnienia jej taką treścią, jaką sobie wyobrażałem. Głównie dlatego, że na cele, które miały się mieścić w ramach moich kompetencji, nie przeznaczono ani złotówki. Dlatego też powiedziałem: dziękuję, nie tańczę.

Urodziny

Urodziny, a zwłaszcza 65 urodziny, każdego zmuszają do bilansu. Jeśli mi czegoś żal w tym dniu, to przede wszystkim tak szybko upływającego czasu. Bo chyba nikt nie może powiedzieć, że wszystkie swoje życiowe szanse wykorzystał w 100 procentach. Ale przecież życie miałem bogate, udane, mam świetną rodzinę, spotkałem wielu kapitalnych ludzi, zdrowie dopisuje. Mam za co Bogu dziękować.

Sylwetka

Antoni Piechniczek urodził się 3 maja 1942 roku w Chorzowie. Karierę piłkarską zaczynał w Zrywie Chorzów, następnie grał w Naprzodzie Lipiny (1960-1961), Legii Warszawa (1961-1965), Ruchu Chorzów (1965-1972) i francuskim Chateauroux (1972-1973). W 1964 zdobył z Legią Puchar Polski, a w 1968 mistrzostwo Polski z Ruchem. Rozegrał 3 mecze w reprezentacji Polski (1967-1969).

Jako trener pracował w BKS Bielsko-Biała, Odrze Opole, Ruchu Chorzów, Górniku Zabrze oraz w klubach zagranicznych: Al-Rayyan Ad-Dauha w Katarze, Al-Shabbab, Al-Whda i Al-Nasr w Zjednoczonych Emiratach Arabskich oraz Esperance Tunis w Tunezji. W 1987 zdobył mistrzostwo Polski z Górnikiem Zabrze.

Stanowisko selekcjonera reprezentacji Polski objął 5 stycznia 1981. Wywalczył awans do mistrzostw świata w Hiszpanii w 1982, gdzie drużyna narodowa zajęła trzecie miejsce. Wywalczył również awans do mistrzostw Świata w Meksyku w 1986 - Polska odpadła w 1/8 finału. Złożył dymisję w czerwcu 1986. Ponownie objął funkcję selekcjonera reprezentacji w maju 1996. Podał się do dymisji 7 czerwca 1997 roku, po tym, jak zespół nie wywalczył awansu do finałów MŚ w Francji.

Członek zarządu PZPN, radny Sejmiku Śląskiego.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pomeczowe wypowiedzi po meczu Włókniarz - Sparta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Antoni Piechniczek: "Mam za co Bogu dziękować" - Wisła Nasze Miasto

Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto