MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Anty miasto

Marcin Kostaszuk
zdjęcia: Organizatorzy
zdjęcia: Organizatorzy
Jerzy Owsiak: – Przystanek Woodstock, to trochę radości w tym ponurym, popieprzonym kraju! Ręcznie robione flagi nad namiotami informują, skąd przyjechali – aż wstyd przyznać, że większości tych miasteczek ...

Jerzy Owsiak: – Przystanek Woodstock, to trochę radości w tym ponurym, popieprzonym kraju!
Ręcznie robione flagi nad namiotami informują, skąd przyjechali – aż wstyd przyznać, że większości tych miasteczek i wsi nie potrafiłbym umiejscowić na mapie. Razem jednak tworzą kilkusettysięczne antymiasto, rządzące się zupełnie innymi prawami. Szukają go, budują, burzą i wracają do Wołowa, Czarnożył, Czerniejewa czy Świeradowa.


Prawo do prowokacji

Najważniejsze prawo antymiasta brzmi: nie neguj i nie krytykuj. Jego przestrzegania pilnują lotne patrole strażników reguły, poruszające się po zatłoczonym chodniku, pomiędzy ludźmi oklejonymi naklejkami z przenośnych toalet, pomazanymi błotem, wytatuowanymi i poprzekłuwanymi, trzeźwymi i pijanymi. Każdy z nich prowokuje i oczekuje uśmiechu, a przynajmniej milczącego przyzwolenia. W swoich rodzinnych miastach wytykani są palcami i wyzywani od odmieńców. W antymieście to oni są normalni, niezwykli są czyści przybysze w wyprasowanych spodniach i koszulkach z kołnierzykami.
W antymieście nie buduje się domów wyższych niż parterowe. Zamiast cegieł musi wystarczyć brezent, choć dopuszczalna jest też folia, znakomicie sprawdzająca się podczas deszczu, o ile wcześniej nie było w niej dziur. W zabudowie widoczna jest absolutna egalitarność mieszkańców. Jest ich jednak tylu, że zamiast jednego wielkiego osiedla (jak kilka lat temu w antymieście Żary) musieli wyznaczyć dzielnice. W dolinie mieszka się komfortowo, bo niedaleko od sceny, ale ruch tu największy, a po deszczach robi się błoto.

Mieszkańcy dzielnicy na wzgórzu mają za to blisko do najtańszej jadłodajni, a także cudowny widok na okolicę. Cierpią jedynie z powodu toalet i pryszniców – muszą do nich maszerować tyle co w Katowicach z Rynku do Spodka. Nic wiec dziwnego, że w otaczającym tę dzielnicę lasku łatwo trafić na... „pole minowe”.


Dzień jak niecodzień

Czas aktywności wyznaczają antymiastowcom koncerty, rozpoczynające się po południu i trwające do późnej nocy. Kiedy mieszkańcy prawdziwych miast budzą się do pracy, woodstockowicze dopiero na dobre zasypiają.

Ich dzień rozpoczyna się koło południa, gdy z namiotu wypędza ich ostre słońce – do koncertów jeszcze trzy-cztery godziny, więc jest czas na spacer. Flagi ułatwiają identyfikację ziomków, a że każdy zna jakiegoś Łysego czy Siwego, to znajomości nawiązuje się łatwo. Nie trzeba wtedy korzystać z płatnych uroków antymiasta – ściany wspinaczkowej, skoków na bungee, pasażu handlowego ze wszystkim co absolutnie niepotrzebne (koszulki, wisiorki czy usługi upiększające).

Można przecież zrobić kamerę z opakowania zgrzewki piwa i kręcić reportaż. Można połączyć dwie flagi sznurkami i rozegrać mecz siatkówki. Brak pieniędzy też da się jakoś załatwić – grupa może na przykład zacząć bębnić we wszystko co pod ręką i wywiesić kartkę z napisem „dasz kasę, to przestaniemy hałasować”. Można też zbierać puszki i plastikowe butelki i nosić do skupu, ale to wymaga wyjścia z enklawy do miasta Kostrzyn. Też zaanektowanego, ale chyba nie do końca, bo nie ma w nim miejsca na namioty.


Syn Małysza

Ale antymiasto też potrzebuje przywódcy. Od rana pojawiają się kandydaci – gdzieś na polu z czegoś w rodzaju ambony myśliwskiej guru zachęca: „Tutaj możesz głosić swoje poglądy, i to za darmo!”. Jest też guru sportowy, poruszający się wolno i dostojnie z racji nart na nogach. Przedstawia się jako Czesiek, syn Małysza i chętnie pozuje do zdjęć.

Są też guru poważniejsi. Przyjmują w położonej na wzgórzu Pokojowej Wiosce Kryszny, w pięknych namiotach z napisami „Reinkarnacja”, „Pytania i odpowiedzi” czy „Joga”. Tłoku nie ma, ale zajrzeć można, zanim zaspokoi się głód w wielkiej, najtańszej w antymieście krysznowskiej kuchni.
Wegetariańskie dziwne dania mają jednak konkurencję w bardziej swojskich gastronomach, gdzie podaje się półmetrowe zapiekanki, niewiele krótsze kiełbaski czy bigos „wszystko co popadnie” w wydrążonych chlebach. Kucharzy denerwują tylko ciągłe prośby o zalanie „gorących kubków” wrzątkiem. – Jeden taki przyszedł z dwoma termosami – piekli się właścicielka budki z „hog-dogami”.


Czas na szaleństwo

Centrum antymiasta jest olbrzymia scena. Od rana uwijają się na niej techniczni z kilometrami kabli i setkami wtyczek. Działa jedynie woodstockowe radio, chyba jedyne w kraju, które nie gra dziś Moniki Brodki i „Szalonej Żaby”. Pomiędzy utworami didżeje czytają ogłoszenia. Ktoś ponagla kogoś do oddania długu i inny poszukuje bratniej duszy, najczęściej jednak ogłoszenie zaczyna się od zdania: „Drogi złodzieju, weź sobie kasę, ale oddaj dokumenty i plecak, bo nie mam się w co przebrać”. Kto nie obudził się po południu, tego z pewnością poderwie najwyższy guru antymiasta, który pojawia się koło piętnastej na scenie. Jurek Owsiak wygraża złodziejom i dealerom, apeluje o ostrożność i załatwianie potrzeb fizjologicznych w toi-toiach, a nie w lesie. Wreszcie dziękuje „za to, że pokazaliście trochę radości w tym ponurym, popieprzonym kraju”. Wybucha owacja i wreszcie można zacząć rock’n’rollowe szaleństwo.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Lady Pank: rocznica debiutanckiej płyty

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto