MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

[ATENY 2004] Gorzkie łzy Ani

Andrzej Grygierczyk
Fot. Krzysztof Matuszyński
Fot. Krzysztof Matuszyński
Judoczka Koki Jastrzębie, Anna Żemła-Krajewska (waga 48 kg) w swoim olimpijskim debiucie zajęła siódme miejsce, a dwa razy w Ano Liossia Olympic Hall się popłakała.

Judoczka Koki Jastrzębie, Anna Żemła-Krajewska (waga 48 kg) w swoim olimpijskim debiucie zajęła siódme miejsce, a dwa razy w Ano Liossia Olympic Hall się popłakała. Najpierw po przegranej walce z mistrzynią Europy Rumunką Dumitru, co zepchnęło ją do repesaży, po raz drugi wtedy, kiedy uległa przed czasem Greczynce Karagiannopoulis, co było równoznaczne z zajęciem siódmego miejsca. - Człowiek przygotowuje się do takiego dnia nie miesiąc i nie rok, tylko przez całe życie. I potem zajmuje siódme miejsce. To prostu boli. I tyle - mówiła swobodnie i ze swadą, ale łzy lały się po jej twarzy strumieniami.

Prezes Polskiego Związku Judo, Józef Wiśniewski, po ojcowsku panią Anię przytulił i ucałował, ale też nie próbował dorabiać ideologii do jej występu: - W takich przypadkach zawsze są dwa punkty widzenia. Pierwszy taki, że siódme miejsce na igrzyskach to przyzwoity rezultat. Drugi taki, że apetyt znacznie się nam poprawił po pierwszej walce, w której bardzo ładnie, przez ippon, pokonała wicemistrzynię olimpijską z Sydney, Ljubow Bruletową. Zwykle z nią przegrywała, więc po takim imponującym początku wydawało się, że pójdzie do przodu. Nie załamaliśmy rąk po porażce z Rumunką, która jest rewelacją tego sezonu, bo wciąż jeszcze żywiliśmy nadzieję, że Ania jest w stanie powalczyć o brąz. Ona też wychodziła z tego założenia - umocniło ją w tym przekonaniu zwycięstwo z zawodniczką z Kazachstanu - stąd też jej łzy po porażce w kolejnym pojedynku z Greczynką.

Trener kadry judoczek, Radosław Laskowski ubolewał, że Ania od początku tej ostatniej walki dawała się wyprzedzać rywalce. - Gdyby sama wcześniej zaatakowała, wynik pewnie byłby inny. Zwłaszcza że Greczynka "strzela takie padalce", to znaczy atakuje, żeby atakować, trochę bez sensu.

Pani Ania debiutowała na igrzyskach w Atenach, choć mogła walczyć już w Sydney. Ale w Sofii, podczas jednego z turniejów kwalifikacyjnych przed rywalizacją w Australii, kiedy przyznano jej zwycięstwo, upomniała się o prawa rywalki, która właśnie - zdaniem Polki - na to zasłużyła.
Sędziowie zmienili werdykt, publiczność zgotowała naszej zawodniczce owację, prezydent Europejskiej Federacji Judo wystosował list gratulacyjny, odebrała nagrodę fair play, ale punktów w końcowym rozrachunku jej zabrakło.

Jeśli jednak kiedyś w przyszłości będziemy tę zawodniczkę "rozliczać" z jej kariery, to pamiętajmy o zestawieniu tego płaczu nad siódmym miejscem w Atenach z owym zachowaniem w Sofii. Obraz judoczki z Jastrzębia - jej charakteru i duszy sportowca - będziemy mieli wówczas pełniejszy.

Rozmowa z Anną Żemłą-Krajewską, siódmą zawodniczką igrzysk w Atenach

Osiągnęła pani minimum, które zakładano przed olimpiadą. Chyba nie ma o co ronić łez?

Minimum, maksimum... To trenerzy formułują takie zadania. Dla mnie ta lokata pozostawia niedosyt i już. Zawodnicy bowiem tak do klasyfikacji nie podchodzą. Chcą po prostu, żeby było lepiej, a nie żeby było minimum. Wyszło minimum, a ja wolałabym brąz. Siódme miejsce to zwyczajne rozczarowanie.

Może brakowało pani sił w przegranych walkach?

Skąd?! Owszem, zbijałam 4,5 kg, co przy mojej wadze jest dość znacznym ubytkiem, ale działo się to przez cztery miesiące. Niemal więc tego nie odczułam. Moje samopoczucie było wyśmienite, byłam taka pełna energii i emocji związanymi z otwierającą się szansą. Niewykorzystaną niestety - stąd te łzy.

Zwłaszcza że wygrała pani pierwszą walkę z Rosjanką,
wicemistrzynią olimpijską z Sydney.

Tak. Po pierwsze dlatego, że dwukrotnie w tym roku z nią przegrałam, po drugie, ta walka pokazała, że w judo każdy ma plecy. Rosjanka więc też je miała i dlatego na nie poleciała. Wykorzystałam jej zagapienie.

Podchodziła pani do każdej walki jak gdyby bezkompromisowo. Może stąd te porażki?

To nie tak. Walka to nie wóz albo przewóz. Taktykę dostosowuje się do każdego przeciwnika z osobna. Porażki to kwestia indywidualnych błędów. Na pewno jednak nie podeszłam rozluźniona do pojedynku z Rumunką po zwycięstwie nad Rosjanką. A Greczynka z kolei była szybsza, wyprzedzała mnie.

To pierwsze pani olimpijskie doświadczenie.

I mam nadzieję, że nie ostatnie. Na igrzyska chcę jeszcze wrócić.

Rozmawiał Andrzej Grygierczyk - Trybuna Śląska

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wydanie specjalne Gol24 - Studio EURO 2024 - odcinek 1

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto