Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ciężar komunistycznej łapy

Agata Pustułka
Obóz w Zgodzie to od wczoraj poświęcone Miejsce Pamięci Ofiar Hitleryzmu i Stalinizmu.
Obóz w Zgodzie to od wczoraj poświęcone Miejsce Pamięci Ofiar Hitleryzmu i Stalinizmu.
Świętochłowicki obóz pracy, filia Auschwitz. Dziś została po nim tylko wejściowa brama – trzy słupy z cegieł, zardzewiałe śruby. 60 lat temu po Niemcach pozostały podwójne ogrodzenia z drutu kolczastego pod ...

Świętochłowicki obóz pracy, filia Auschwitz. Dziś została po nim tylko wejściowa brama – trzy słupy z cegieł, zardzewiałe śruby. 60 lat temu po Niemcach pozostały podwójne ogrodzenia z drutu kolczastego pod napięciem, baraki dla więźniów i wieże strażnicze...

Henryk Grus był w Hitlerjugend werblistą. Do organizacji zapisała go matka. Gra na werblach nie wydawała się wielkim grzechem, a zapewniała spokojne życie. – Mama martwiła się, że straci pracę, że nie będziemy mieli na chleb – tłumaczy pan Henryk.

Kiedy przez Katowice przeszli Sowieci zrzucił mundur HJ i zaczął cieszyć się wolnością. Funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa zwinęli go wprost z ulicy, bo nie zauważył, że minęła godzina policyjna. Dowiedział się, że jest niemieckim partyzantem... Miał wtedy 14 lat.

Do dziś pamiętają wrzaski Morela

Kiedy przeszedł przez bramę obozu w Świętochłowicach–Zgodzie zobaczył tłum ludzi, a wśród nich kilku chłopaków ze swojej ulicy. Zanim weszli do baraku numer 7, stali przed nim dwa dni, słaniając się na nogach, przerażeni, niepewni losu. – Nie wiedzieliśmy, że przekroczymy bramę piekła – opowiada mężczyzna.

Barak numer 7 zwany brunatnym był przeznaczony dla szczególnej grupy więźniów. Trafiali tam członkowie NSDAP oraz innych niemieckich organizacji, a także „wrogowie ludu”. Osobiście obijał ich laską, aż łamała się im na karkach, naczelnik Salomon Morel, wówczas 26-letni Żyd, żołnierz komunistycznej partyzantki. Dziś żyjący dostatnio w Izraelu i pobierający prawie 5.000 zł emerytury.

Na Śląsk przeniesiono go wprost z więzienia na zamku w Lublinie, gdzie wykazał się szczególnym okrucieństwem wobec AK-owców. W Świętochłowicach znów był panem życia i śmierci. Tylko jeszcze bardziej bezkarnym. W noc, gdy Niemcy ostatecznie skapitulowali, kazał przegnać więźniów pod prysznice, a potem na plac obozowy, by strażnicy mogli deptać po leżących.

Z obozu do pracy
Obok Grusa na pryczy leżał Holender Eric van Calsteren. W Gliwicach mieszkała jego ciotka, wówczas znana wróżka. Przypadkowo trafił do niej Morel, któremu wywróżyła sławę i długie życie. Był tak wdzięczny, że przeniósł jej krewniaka do obsługi transportu ofiar. Rodzinie udało się podać Ericowi paszport. Jako obywatela Holandii wypuszczono go na wolność. Wspomnienia obozowe opisał w pamiętniku.

– Obaj przeżyliśmy brunatny barak – twierdzi Henryk. – Ale ja bez obaw mogę o tym mówić od niedawna.
Irmgarda Lipińska przez cztery miesiące nie jadła chleba. – Były tylko kłaki w occie. Tak mówiliśmy na liście buraczane, które w wydzielonych porcjach dostawaliśmy jako posiłki – wspomina.

Do obozu przygnano ją z Lipin. Pewnego dnia wyeksmitowano jej rodzinę z mieszkania. – Po prostu wynieśli meble przed dom i zostawili nas samych sobie – opowiada. – Nikomu nic złego nie zrobiliśmy. Było nas w domu ośmioro rodzeństwa. Ojciec posiadał II grupę volkslisty. To wystarczyło.
Irmgarda z obozu pamięta wszy, które oblegały ciało i trzeba je było cały czas strzepywać. – Zajmowaliśmy się tylko ich zabijaniem – mówi. Raz w tygodniu dezynfekowano ubrania, ale spokój trwał krótko.

Ich życie regulowały zakazy i nakazy. Do ubikacji mogły chodzić tylko w dziesiątkę. – Chodziłam zwykle jako dziesiąta, żeby pomóc koleżankom. Nikt nie wie, jaka to dla nas była tortura – mówi Irmgarda, wtedy 16-letnia dziewczyna, z ogoloną na łyso głową. – Chorowałam na tyfus i czerwonkę. Byłam bliska śmierci. Jeden z niemieckich lekarzy, pediatra, który też był obozowym więźniem powiedział mi, że jak przetrwam powinnam żreć, a nie jeść. Ze Zgody zostałam skierowana do Libiąża, gdzie pracowałam w kopalni. Zemdlałam kiedy podniosłam pierwszy worek cementu – mówi.

Ale przetrwała. Dzięki znajomej dostała nawet pracę. Przez prawie dwa lata była służącą u pewnego generała Wojska Polskiego, który osiadł w Gliwicach, zajmując dom po niemieckim profesorze medycyny. Dom pełen pięknych mebli, z bogatym księgozbiorem złożonym z niemieckich publikacji z dedykacjami dla wybitnego medyka. Nikt ich oczywiście nie czytał. – 16 pokojów do sprzątania. Pranie, prasowanie. Miałam mnóstwo roboty – wyjaśnia. – Mówili do mnie Irminko.
Teraz Irmgarda znów stoi pod bramą i wciąż nie potrafi zrozumieć, za co spotkała ją tak straszna kara.

„Jużeś zdechł...”
Z zachowanych dokumentów wynika, że w Zgodzie zginęło 1855 osób. Historycy mówią, że to liczba minimalna. Codziennie umierało po kilka osób. W czasie pochówków współwięźniom kazano śpiewać: „Jużeś zdechł, jużeś wydał swój ostatni dech”.
Erwin Nalepa po wielogodzinnych torturach został uznał za trupa i wrzucony wraz z innymi na drabiniasty wóz. Ktoś zauważył, że porusza nogą. Cudem udało się go uratować. Pomógł wywar z ziemniaczanych obierek i siła przetrwania. Pod koniec wojny został żołnierzem Wehrmachtu, ale nie zdążył powąchać prochu. Dostał urlop i w domu miał oczekiwać na dalsze rozkazy. Czekał tak długo, aż przyszedł ze Wschodu front i wsadzili go, śląskiego Niemca, jak o sobie mówi, do obozu.

– Rosjanie, jak któryś z nas ładnie śpiewał, dawali w nagrodę tabakę – wspomina. – Oni lubili ładne śpiewy.
Codziennie rano z obozu wożono grupę więźniów do kopalni „Polska”. Na szychtę chodził często w parze z zatrzymanym przez komunistów żołnierzem AK. Mężczyzna, zmęczony przesłuchaniami i torturami, zginął w wypadku na dole.
– Postanowiłem, że nigdy się z Chorzowa nie ruszę. Tu jest miejsce mojej rodziny. Od dwustu lat – mówi Erwin.
„Stąd się nie wychodzi”

Do Zgody trafiali przede wszystkim Niemcy i Ślązacy. Brat Doroty Boreczek studiował w Heidelbergu. Matka pochodziła z zamożnego, znanego rodu. O takich jak oni mówi się prawdziwi Ślązacy. Ich „wadą” było to, że źle mówili po polsku...
– Ciężar komunistycznej łapy poczuliśmy dość szybko. Panowie z UB okradli nasze mieszkanie, a mnie z mamą wywieziono najpierw do siedziby UB, a potem do obozu – opowiada.
Przyjechały do Świętochłowic tramwajem. Potem, gdy stała pod ścianą z rękoma uniesionymi do góry usłyszała: „Stąd się nie wychodzi. Stąd was wyniosą. Dla takich jak wy szkoda nabojów”.

W obozie panował okropny głód. 700 gramów chleba dzieliły na osiem kobiet. Jadły trawę. Za talerze służyły zardzewiałe puszki po konserwach.
Cały czas trzymały się z mamą razem. Rozdzieliła je choroba. Nieprzytomną matkę przeniesiono do innego baraku. – Kiedy w końcu postanowili mnie wypuścić, uparłam się, że bez niej nie wyjdę. Za obozową bramą leżał wielki kamień. Usiadłam na nim i czekałam. Nie wiem jak długo. W końcu brama otworzyła się i mama wyszła. Była tak słaba, że musiała położyć się na ziemi.

Od kilkudziesięciu lat Dorota mieszka w Niemczech, ale do Polski też często przyjeżdża. Siwiutka, zadbana, bardzo wzruszona wygłosiła wczoraj pod bramą w Zgodzie przemówienie po polsku i niemiecku. Łzy popłynęły jej po policzkach... •


Świętochłowice Zgoda

Obóz w Świętochłowicach w Zgodzie zaczął funkcjonować na początku 1945 roku. W szczytowym okresie przebywało tam ok. 6 tysięcy więźniów. Oficjalnie nosił nazwę obozu karnego, a potem pracy. Przetrzymywano w nim przede wszystkim za posiadanie II grupy volkslisty, za rzeczywistą lub domniemaną współpracę z okupantem. Oficjalnie przestał istnieć w listopadzie 1945 roku. Wtedy wielu więźniów zwolniono, kilkuset przetransportowano do Jaworzna, a część pozostawiono do pracy w kopalniach.

od 7 lat
Wideo

Nowi ministrowie w rządzie Donalda Tuska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto