MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Dwa oblicza okrucieństwa

Grażyna Kuźnik
W Świętochłowicach ginęły dwie generacje więźniów. Pod niemiecką i pod polska flagą – mówi Gerhard Gruschka.
W Świętochłowicach ginęły dwie generacje więźniów. Pod niemiecką i pod polska flagą – mówi Gerhard Gruschka.
Gerhard Gruschka, niemiecki nauczyciel na emeryturze, jest jednym z ostatnich żyjących więźniów obozu dla Ślązaków w Świętochłowicach-Zgodzie. Po 50 latach milczenia napisał książkę, która w Niemczech i w Polsce ...

Gerhard Gruschka, niemiecki nauczyciel na emeryturze, jest jednym z ostatnich żyjących więźniów obozu dla Ślązaków w Świętochłowicach-Zgodzie. Po 50 latach milczenia napisał książkę, która w Niemczech i w Polsce wywołała wstrząs. Gruschka poruszył temat tabu, bo ani Niemcy, ani Polacy nie chcieli tych obozów pamiętać. Były więzień, dzisiaj posiwiały, dystyngowany pan, przyjeżdża czasem do Świętochłowic, żeby stanąć w miejscu, gdzie kiedyś stał jego barak nr 7.

- Ginęły tu dwie generacje więźniów. Pod niemiecką i pod polska flagą - stwierdza Gerhard Gruschka. - Ale gdy rozmawiam z niemieckimi dziennikarzami, proszą: niech pan dalej nie mówi, to za straszne. W Polsce słuchają uważnie.

Nie uciekli przed Armią Czerwoną

Poniemieckie obozy na terenie Górnego Śląska w styczniu 1945 roku w całości przejął Urząd Bezpieczeństwa. W Zgodzie w ciągu 300 dni tego roku zginęło prawie dwa tysiące ludzi, a prawdopodobnie więcej. To było za dużo nawet dla UB. Komendant Zgody Salomon Morel został ukarany - dostał trzy dni aresztu domowego.

14-letni Gerhard Gruschka trafił do obozu w kwietniu 1945 roku. NKWD aresztowało go w rodzinnych Gliwicach. Dlaczego? Nie wiedział. Teraz jednak uważa, że powód nie był potrzebny. NKWD musiała wypełnić kontyngent więźniów. Przeszłość, przekonania, wiek i płeć zatrzymanych, nie miały znaczenia.

Dlatego w Zgodzie razem z nim siedzieli powstańcy śląscy, antynaziści, obcokrajowcy, kobiety i dzieci. Jego ojciec został wyrzucony z pracy z Kolei Niemieckich w Opolu za poglądy antyhitlerowskie, sam Gerhard wyleciał z Jungvolkjunge (organizacja nazistowska dla dzieci). Rodzina nie chciała uciekać przed Armią Czerwoną.

- Na Górnym Śląsku mieszkali głównie prości robotnicy, ludzie, którzy dzięki trzeźwości umysłu byli odporni na ideologię - dowodzi Gruschka. - Kto miał coś na sumieniu, wyjechał przed nadejściem Rosjan.

Gerhard nie należał nawet do Hitlerjugend.

Ołtarz czy ojczyzna?

- W III Rzeszy nie można było nigdzie nie należeć. Zapisywanie dzieci do Jungvolkjunge, a potem Hitlerjugend odbywało się automatycznie, nie można było tego uniknąć. Potem wszyscy młodzi musieli być w obronie przeciwlotniczej. To spotkało właśnie obecnego papieża Benedykta XVI - wspomina Gruschka.

Górny Śląsk był jednak bardzo religijny, a to nie podobało się nazistowskim władzom. Obowiązkowe apele Jungvolku przesunięto na czas niedzielnej mszy. Gerhard, za zgodą rodziców, przestał się na nich pojawiać. Wyleciał z opinią: "Służba przed ołtarzem jest dla niego ważniejsza niż służba ojczyźnie".

- Kto nie należy do żadnej państwowej organizacji, ten nie może chodzić do szkoły - usłyszał Gerhard od dyrektora gimnazjum. Ale dyrektor, który nie był zwolennikiem nazizmu, znalazł wyjście. Zapisał go do chóru. Nauczyciel śpiewu przyjął niemuzykalnego ucznia bez słowa.

3 stycznia 1945 roku uczniowie dostali rozkaz zdejmowania portretów Hitlera ze ścian. Zbliżała się Armia Czerwona.

Za drutami Zg
ody

- Pewnego dnia zobaczyłem na ulicy pochód więźniów, prowadzony przez esesmanów. Był mróz, więźniowie szli zataczając się, mieli cienkie drelichy, ciasne drewniaki. Esesmani strasznie ich bili, a słabych rozstrzeliwali przy wszystkich, na ulicy. Wtedy dowiedziałem się, że są obozy koncentracyjne. Dotychczas rodzice tylko o nich szeptali - mówi Gerhard.

Nie przypuszczał, że wkrótce sam znajdzie się wśród więźniów. 14-latek nie zdawał też sobie sprawy, jaką nienawiść do siebie wywołali Niemcy za rozpętanie wojny i ludobójstwo. Przekonał się o tym, gdy był już w Zgodzie. Komendant zapowiedział, że dopóki on będzie żył, żaden Niemiec nie zostanie bez kary.

Miasto przejęła Armia Czerwona. NKWD oddało chłopca UB. Po torturach, bo kazano mu się przyznać, że należał do HJ, znalazł się za drutami obozu. Rodzice nie mieli pojęcia, co się z nim dzieje.

Zgoda była w czasie wojny pomocniczym obozem Auschwitz, więźniowie pracowali w hucie. Gerhard zobaczył baraki, druty pod napięciem sześciu tysięcy woltów, wszędzie niemieckie napisy. I barak śmierci, jak przyznaje Gruschka, diabelski wynalazek hitlerowców. Wewnątrz była woda i schody. W zależności od kary, więzień stał na różnych ich stopniach.

Komendant Morel

Trafił do baraku nr 7, zwanego brunatnym. Najgorszego, przeznaczonego dla tych, których oskarżano o przynależność do nazistowskich organizacji. Obóz był zatłoczony do granic możliwości - wszędzie wszy, brud i pluskwy. Barak nr 4 przeznaczono dla kobiet.

- Śmierć mogła nadejść z każdej strony. Głód, ciężka praca, bicie i tortury w nocy i w dzień. W końcu choroby. Gdy wybuchła epidemia tyfusu, ludzie umierali masowo - mówi Gruschka.

Komendant Salomon Morel był młody, miał 26 lat. Potężnie zbudowany, bił pięścią, gumową pałką i taboretem. Zabijał własnymi rękami. - Brał ciężki taboret i siedziskiem rozbijał więźniowi głowę. To był jego pomysł - opowiada Gruschka.

Miał jeszcze inny sposób - piramidy. Na leżących więźniów rzucał innych, aż powstał wysoki stos. Ci na dole rzadko przeżywali. Najgorsze było to, że na te tortury i zabijanie trzeba było patrzeć. Strażnicy przyglądali się uważnie, kto odwraca wzrok.

- Moi bliscy zginęli w Auschwitz i wy za to odpowiecie - zapowiedział Morel.

Jego bliscy naprawdę zginęli, ale nie w Auschwitz. Takie słowa pozbawiały jednak niemieckich więźniów wszelkiej nadziei. Każdy z polskich strażników poniósł podczas wojny jakąś stratę. Gruschka wspomina, że nosili medaliki z Matką Boską, ale bili.

Więźniowie Zgody umierali wszędzie - w umywalni, w toalecie, na pryczy. Głównie z wycieńczenia. Gdy się przechodziło, trzeba było omijać trupy. Nikogo to nie dziwiło.

W lipcu 1945 roku wybuchła epidemia tyfusu. Nie można już było opanować sytuacji; ludzie leżeli pokotem w urynie i kale. Nie było żadnych lekarstw. Gerhard również zachorował. Niewiele pamięta z tego czasu, czasem dostawał wodę czy zupę. A potem znów zapadał w ciemność.

15 urodziny

Gdy oprzytomniał, obóz był wyludniony. Baraki stały prawie puste. Zniknęli ludzie, których znał, ocaleli nieliczni. Strażnicy poluzowali regulamin. Nie było już apeli, dostarczano więcej jedzenia. I można było zawiadomić bliskich, że się żyje.

Gerhard zobaczył matkę zbliżającą się do obozu. Szła wolno, w lęku przed tym, co zobaczy. Mógł tylko przez druty dać jej znak. Wyglądał jak upiór, ale żył. Był szczęśliwy; widział matkę, dostał od niej obiad i tort, bo właśnie skończył 15 lat. Rozmowa była jednak zakazana.

Pozostałych przy życiu więźniów we wrześniu 1945 roku wywieziono do centralnego obozu w Jaworznie. Stamtąd na ochotnika zgłosił się do pracy w Krakowie i trafił do więzienia przy ulicy Czarnieckiego.

- Rodzice walczyli o moje zwolnienie. W końcu się udało. Pewnego wieczoru zostałem wypuszczony, tak jak stałem, na ulicę. Przeraziłem się; nie znałem języka, nie miałem pojęcia, jak z Krakowa dojechać do domu. I stało się coś, czego się nie spodziewałem - wróciłem do więzienia i poprosiłem, żeby zatrzymali mnie na noc - opowiada Gruschka.

Naczelnik zgodził się. A rano dał mu nawet śniadanie. - Nie zapomnę tego. Bo pomimo niepojętych, okrutnych rzeczy, jakie się działy, nigdy nie przestałem wierzyć w ludzkie dobro i człowieczeństwo - mówi Gruschka.

Nie zapomnę

Gerhard Gruschka studiował w Niemczech teologię i historię. Nie był w stanie zapomnieć Zgody, ale przez pół wieku nie mógł o tym swobodnie mówić. Dopiero pięć lat temu na terenie byłego obozu stanął pomnik.

Gruschka powiedział wtedy: - Myślę, że zmarli z Auschwitz nie będą mieli nic przeciwko temu, gdy we wspomnieniach położę ich obok zmarłych ze Świętochłowic.

Obóz Zgoda

Obóz koncentracyjny w Świętochłowicach powstał przy zakładach Zgoda, gdzie przed wojną produkowano maszyny górnicze i hutnicze, a w czasie wojny - działa przeciwlotnicze. W 1942 założono przy Zgodzie filię Auschwitz.

W lutym 1945 roku obóz przejął Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Trafiali tutaj mieszkańcy Śląska, oskarżeni o sprzyjanie nazistom oraz niechęć do komunistycznej władzy. Ale wśród więźniów byli także Polacy oraz 38 cudzoziemców, w tym Czesi, Francuzi, Rumuni i Jugosłowianie. Dużą grupę stanowiły osoby po 60. roku życia, były także kobiety i dzieci (kilkoro do lat 13).

W obozie, którym kierował komendant Salomon Morel (dziś mieszka w Izraelu, Polska od lat bezskutecznie domaga się jego ekstradycji), panowały katastrofalne warunki sanitarno-bytowe i głód, dochodziło też do zabójstw. W obozie Zgoda po wojnie więzionych było od 6 do 10 tys. osób, około jednej trzeciej nie przeżyło. IPN udokumentował, że zginęło tam 1885 osób, ale szacunki mówią też o 2,5 tys. ofiar.

Książki na temat obozu autorstwa Gerharda Gruschki można szukać w księgarniach wysyłkowych lub u wydawcy: Wydawnictwo Wokół Nas, Gliwice, ul. Basztowa 2, tel. (032) 331-37-16.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

STUDIO EURO PO HOLANDII

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto