MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Dwadzieścia kilo życia

Joanna Misztal
rys. Marek Nycz.
rys. Marek Nycz.
Bohaterami nie będą, choć mogliby być: Katarzyna, świeżo upieczona maturzystka, laureatka olimpiad przedmiotowych, konkursów teatralnych, prymuska. Studiuje i pracuje we Francji.

Bohaterami nie będą, choć mogliby być: Katarzyna, świeżo upieczona maturzystka, laureatka olimpiad przedmiotowych, konkursów teatralnych, prymuska. Studiuje i pracuje we Francji. Czy wróci? Jeszcze nie wie, może kiedyś… Sebastian - wrócił do kraju po trzech latach spędzonych w Holandii. Pracował tam na czarno, bez ubezpieczenia. Ma 33 lata i jest gejem. Fakt, z tego względu tam byłoby lepiej. Joanna - trzy lata w Stanach, rok w Anglii, dwa lata w Dublinie. Teraz w Poznaniu, etat w szkole. Darek - w Irlandii, jest śmieciarzem, choć to nie to samo, co tutaj. Robota lekka i czysta. W Polsce została żona z dwójką dzieci. On sam kokosów nie ma, ale wracać nie chce. Tu jest gorzej. Setki imion, tysiące historii, miliony wrażeń. Pojechali po pieniądze, naukę, lepsze życie. Mają dobrą pracę albo harują po 16 godzin na dobę za parę funtów, euro, dolarów. Oto historia dwojga z nich. Historia emigracji z miłości.

Marcin

W Polsce pracował od rana do wieczora. Z Anką się prawie nie widział, nie licząc spędzanych razem wieczorów. Wstawała wcześnie do pracy, on spał trochę dłużej, wracał późno, kiedy ona kładła się spać. A pieniędzy wciąż brakowało. Obie córki dostały się na studia, chwalebne, ale trzeba je utrzymać. Opłacić akademik, dać parę groszy na życie, kupić buty, książki, kurtkę na zimę.

Ich codzienność zmienił jeden telefon. Nie było dużo czasu do zastanowienia. Wóz albo przewóz: jest praca w Irlandii, szukają fachowców, można nieźle zarobić, no i nie byłby sam, bo kumpel wszystko załatwił, nawet mieszkanie. Pomoże mu na początku, to nic, że bariera językowa, nie gadać jedzie przecież, ale pracować. Młotek to młotek, nieważne jak jest po angielsku, ważne, że Marcin wie, co z nim zrobić. Wiedział. Umiał też zrobić hydraulikę, stolarkę, naprawić samochód i jak się później okazało, zaprojektować ogród. Złota rączka. Takich ludzi właśnie poszukiwał irlandzki pracodawca.

Marcin nie był przekonany do wyjazdu: - Za stary jestem na takie eskapady, niech młodzi jadą, pomyślałem, a potem zobaczyłem, że to jakaś szansa. Trochę zarobię, będą pieniądze, spłacimy długi i w końcu zaczniemy żyć.

Wyjechał z paroma rzeczami, laptopem i duszą na ramieniu. Laptop był inwestycją, dzięki niemu mógł kontaktować się z Anką. Na początku wszystko układało się znakomicie. Kolega wyszedł po niego na dworzec, zawiózł do wspólnego mieszkania, pokazał, gdzie taniej można zrobić zakupy. Mieszkali we dwóch w wynajmowanym pokoiku. Parę metrów kwadratowych, ciasno, ale przecież wracali tam tylko na noc, bo pracowali do późna.

Po kilku tygodniach chciał wracać, tak było ciężko. Gdyby było bliżej, na pewno by wrócił. Właściciel mieszkania, Cygan polskiego pochodzenia, był wiecznie pijany. I wiecznie wymyślał nowe zobowiązania. Podwyższał opłatę za wodę, za prąd do irracjonalnych kwot. W mieszkaniu brud, smród, pijaństwo od rana do nocy, awantury. Nie dało się żyć. Marcin spakował manatki. Z kumplem, który załatwił mu pracę, zamieszkał w samochodzie. Bez możliwości zagotowania wody na herbatę, umycia się, ale przynajmniej bez pijackich burd. Żyli tak kilka dni, zanim czegoś nie znaleźli. Nie chce wspominać tych chwil. Głupio mu, bo wie, że był brudny, nieogolony, śmierdzący.

Potem było już tylko lepiej. Pracodawca wynajął im domek, nieduży, ale schludny. Podniósł pensję, zadowolony z polskiego pracownika, który robił za dwóch i umiał wszystko. Po co szukać hydraulika, skoro jego człowiek zna się na rurach? A stolarza? Elektryka? Zamiast opłacać kilku, podnosił pensję jednemu. I wszyscy byli zadowoleni.

Marcin przeliczał euro na złotówki, wydawał tyle, ile musiał, resztę odkładał, żeby wysłać do Polski. Zaszalał tylko raz, kupił aparat cyfrowy. Chciał podzielić się z Anką swoim życiem, choćby tylko na ekranie monitora. W weekendy jeździł po okolicy, zachwycony krajobrazem pstrykał zdjęcia i w każdej rozmowie telefonicznej powtarzał, że chciałby jej to wszystko pokazać.

W końcu kurczaki z rożna kupowane wieczorem w Tesco zaczęły wyłazić mu uszami. A Anka tak dobrze gotuje… Jadł je codziennie i codziennie przypominał sobie domowe obiady. Gdyby Ania tu była… Stać go przecież na to, żeby sprowadzić ją do siebie. Nawet gdyby nie pracowała. Gdyby gotowała mu tylko obiady. No i byliby razem.

Tęsknił potwornie. Dzwonił co wieczór, czasem już nie wiedział, o czym rozmawiać. Mógł tak tkwić ze słuchawką przy uchu, żeby jej słuchać. Mogła mówić cokolwiek. Nieważne co. Byle słyszeć jej głos. Opowiadała mu o pracy, o dziewczynach, o psie. Czasem milczała, bo ile można mówić? Wtedy on opisywał weekendowe eskapady. Opisywał wrzosowiska, ogromną przestrzeń, góry, skały, kamienne budowle. W końcu postanowił: musi sama zobaczyć te cuda.

Urlop Ani spędzili już razem. Zawiózł ją we wszystkie miejsca, które wcześniej go zauroczyły. I zaczął przebąkiwać o jej wyjeździe. Jej Irlandia się spodobała. Dzika, otwarta, urokliwa. Pewnie, że mogłaby tu mieszkać. Ważne, że razem, a gdzie? To mniej istotne. Zapaliła się do wyjazdu. Przekonało ją najbardziej to, że są razem. Że mogą spędzić razem weekend, zwiedzać, łazić po wrzosowiskach, chłonąć krajobraz i siebie.

Anka

Po urlopie wróciła do Polski, do pracy, która ją nudziła, i do samotnych wieczorów. Ochłonęła z urlopowych wrażeń, przyszło zastanowienie - wyjechać, ale jak? Zostawić wszystko - dziewczyny, dom, mamę, koleżanki? Ta zmiana napawała ją lękiem. Ma 44 lata, nie 20. Tu ma dom, kwiatki na balkonie, zamówioną wizytę u swojej dentystki, znajome ekspedientki w sklepie. A tam? Tylko Marcin. Albo aż Marcin… Przyjechał na wakacje. Po nich mieli wyjechać. Oboje. Musiała zdecydować.

- Marcin spał, a ja ryczałam jak bóbr - na wspomnienie szklą jej się oczy. - Co tam będę robić? Jak żyć? On pójdzie do pracy, a ja? Zamknę się w czterech ścianach, bez znajomych, bez przyjaciół, ile można sprzątać i gotować? Nawet angielskiego nie znam. Nie będzie do kogo ust otworzyć. Gdybym była młodsza…

Rano zaryczana, z czerwonym nosem i spuchniętymi powiekami, kręciła się po kuchni. Mąż spojrzał na nią i to spojrzenie wystarczyło mu za wszystkie słowa.

- Dobra, nie jedziemy. Zostaniemy tutaj, jakoś to będzie - powiedział, a ona wiedziała, że mu przykro, że go rozczarowuje, że te wszystkie obietnice: poradzą sobie, będzie dobrze, nie ma się czym martwić, on o wszystko zadba, najważniejsze, że będą razem, są szczere i mają szansę na urzeczywistnienie. Z pracy wysłała mu esemesa: "ok. jedziemy".

W domu czekało na nią czerwone wino, wykwintna kolacja i świece. Oraz dwa bilety na samolot do Dublina.

Zostawia swoje córki. Prawie dorosłe, na studiach, dla niej ciągle jeszcze małe dziewczynki, które powinny mieć przy sobie matkę. To one tłumaczą jej, że powinna wyjechać. Zająć się swoim życiem, być przy mężu, stworzyć nowy dom, tylko dla nich obojga.

W pracy wzięła urlop bezpłatny, chociaż wie, że tam nie wróci. Nie ma powrotu po usłyszeniu ostatnich słów od szefa: Zdradziła nas pani. Przepracowała 13 lat bez premii, trzynastej pensji, dobrego słowa. Za to z pełną odpowiedzialnością księgowej. Papiery, kasa, w której czasem coś się nie zgadzało. To "czasem" było nieprzespaną nocą albo emocjonalną nieobecnością w domu. Zdradziła…

Siedzimy przy kawiarnianym stoliku, tydzień przed wyjazdem, rozmawiamy o wielkiej niewiadomej. Czy się boi? Potwornie. Gdyby rok temu ktoś powiedział jej, że wyjedzie, uznałaby go za wariata. Nie wie, co ją spotka na miejscu. Wie, że mają wynajęty pokój w kilkupokojowym mieszkaniu, z używalnością kuchni i łazienki. Wie, że w pokoju jest łóżko, ale nie ma pościeli. I wie, że mogą zabrać 20 kilo bagażu. Jak spakować całe życie, żeby wyszło 20 kilo…

- Wkładam książkę, wyjmuję, za gruba, wkładam cieńszą, przeczytam w dwa dni, a co potem?

Na dnie walizki lądują dwie powieści. Płyty CD ze zdjęciami rodziny i znajomych - zajmują przecież mało miejsca. Kilka ciuchów, bo po co dźwigać manele, i w całkowitej tajemnicy, przemycony sprytnie ląduje między swetrem a dżinsami pluszowy miś.

- Stara baba, a misia wiezie - Anka śmieje się sama z siebie. - Oczywiście, że dziewczyny go wykryły. Torba była za mała, przepakowały mnie do większej. Mamusia! Misia bierzesz? I w śmiech. A ja w płacz. Sama nie wiem, dlaczego.

Piątkowy ranek nadszedł zdecydowanie za szybko. W domu zostały równo poukładane rachunki do zapłacenia, na lodówce instrukcja, do którego trzeba dokonywać wpłat.

Żeby dziewczynom się nie pomyliło. Pożegnanie, łzy, lęk przed tym, co będzie. I spojrzenie Marcina: - Damy radę, zobaczysz.

Razem

Wylądowali w Dublinie o 10. O 12 byli przed swoim nowym domem, który mieli dzielić z innymi mieszkańcami, dużo od nich młodszymi. Zaczęli studenckie życie po czterdziestce. Na razie nie planują zbyt wiele, cieszą się sobą. Powoli budują nową codzienność. We dwoje, prawie tak jak dwadzieścia lat temu. Chwilami czują, jakby tych 20 lat nie było. Znów patrzą sobie głęboko w oczy, słuchają siebie nawzajem, cieszą swoją obecnością. To druga młodość, druga miłość z tym samym partnerem. Marcin pracuje, Anka robi zakupy, gotuje obiady i wkuwa angielskie słówka.

- Wiesz, zapomniałam jak jest po angielsku śmietana, kupiłam jogurt naturalny. Smacznie, no i zdrowiej. A śmietana to cream, już wiem.

Na prośbę bohaterów imiona zostały zmienione.

od 7 lat
Wideo

Zakaz krzyży w warszawskim urzędzie. Trzaskowski wydał rozporządzenie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto