MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Dwanaście polskich dni, czyli zabawa nie dla słabeuszy

Jacek Sroka, Rafał Musioł
Grzegorz Gałasiński/Dziennik Łódzki
Grzegorz Gałasiński/Dziennik Łódzki
Na piłkarskim mundialu prawdziwa zabawa dopiero się zaczyna. Świat pozbył się drużyn słabych i nieciekawych, w pucharowej fazie nie ma już dla nich miejsca. W takiej sytuacji znaleźli się niestety także polscy piłkarze.

Na piłkarskim mundialu prawdziwa zabawa dopiero się zaczyna. Świat pozbył się drużyn słabych i nieciekawych, w pucharowej fazie nie ma już dla nich miejsca. W takiej sytuacji znaleźli się niestety także polscy piłkarze.

Nasi mundialowi wysłannicy podsumowują dziś dwanaście dni, jakie upłynęło od pierwszego
do ostatniego występu biało-czerwonych.

Paweł Janas: Autorska klęska

Trener Paweł Janas po dość zaskakującym rozdaniu nominacji na mundial powiedział, że jest to jego autorska kadra i za jej wyniki ponosi pełną odpowiedzialność. Fakty są jednak takie, że reprezentacja Polski jako pierwszy finalista odpadł z turnieju i wrócił z Niemiec do domu - można więc śmiało powiedzieć, że byliśmy świadkami autorskiej klęski selekcjonera.

Szkoleniowiec drużyny narodowej popełnił w mistrzostwach świata cały szereg błędów, a wszystko zaczęło się od kiepskiej selekcji zawodników. Do pozostawienia w domu Jerzego Dudka i Tomasza Frankowskiego nie ma już co wracać. Warto jednak podkreślić, że jedyne bramki dla Polski strzelił Bartosz Bosacki, który pojechał na mundial tylko dlatego, że lekarz w ostatniej chwili wykluczył z kadry Damiana Gorawskiego.

Zespół był źle przygotowany i nawet laik widział, że naszym piłkarzom brakowało świeżości. Potwierdzali to zresztą w zawoalowanej formie sami zawodnicy. - Byłem już w kadrze w lepszej dyspozycji - stwierdził Maciej Żurawski pytany o to, czy treningi podczas zgrupowania w Szwajcarii nie były zbyt ciężkie.

Janas nie tylko nie potrafił przygotować optymalnej formy graczy, ale też dobrał na mundialowe mecze fatalną taktykę. Po dość przypadkowym zwycięstwie nad Chorwacją w ostatnim sprawdzianie przed MŚ, selekcjoner uwierzył, że odkrył genialny system gry 4-5-1 i w takim defensywnym ustawieniu rozpoczęliśmy mecz z Ekwadorem. Cofnięci głęboko na własną połowę Polacy zostawili rywalom miejsce w środku pola na rozgrywanie akcji, a sami potrafili wypracować sobie groźne okazje dopiero w ostatnich 10 minutach gry, gdy wynik był już rozstrzygnięty.

Ta defensywna taktyka obowiązywała również w potyczce z Niemcami, w którym urządzało nas tylko zwycięstwo i zmodyfikowana została dopiero na mecz z Kostaryką, a przecież w eliminacjach MŚ biało-czerwoni zasłynęli jako zespół grający ofensywnie i strzelający mnóstwo bramek.

Selekcjoner nie potrafił również elastycznie reagować na zmiany sytuacji na boisku i po stracie gola nie zwiększał siły ofensywnej drużyny. Jeśli już wprowadzał na boisko nowych graczy, to zwykle za napastnika wchodził napastnik, a za obrońcę - obrońca. Zresztą do dokonania zmiany potrzebował co najmniej 70-minutowego namysłu, choć było oczywiste, że Mirosław Szymkowiak w meczu z Ekwadorem, czy Jacek Krzynówek w spotkaniu z Niemcami powinni zejść z murawy już w przerwie.

Kolejna sprawa to zamknięte treningi, podczas których nasi zawodnicy mieli ćwiczyć wymyślone przez szkoleniowca kadry taktyczne nowinki i sposoby rozgrywania stałych fragmentów gry. Czy ćwiczyli - nie wiadomo, bo obejrzeć można było tylko pierwsze 15 minut zajęć, podczas których piłkarze robili rozgrzewkę, a boiskowych efektów tych treningów nie było żadnych. Wystarczy przypomnieć sobie fatalne wykonanie 11 rzutów rożnych w meczu z Ekwadorem, czy równie kiepskie strzały z rzutów wolnych w spotkaniu z Niemcami.

Ostatnia sprawa to kontakty z mediami. Janas nie lubi dziennikarzy i w Niemczech na każdym kroku dawał im to odczuć. Zamiast budować pozytywny wizerunek kadry, stworzył syndrom oblężonej twierdzy, zamykając piłkarzy przed światem i bardzo niechętnie przychodząc na konferencje prasowe. Teraz dokonania selekcjonera oceni PZPN i miejmy nadzieję, że wobec głównego winowajcy naszego kiepskiego startu w MŚ Związek podejmie odpowiednie decyzje.

Polski Związek Piłki Nożnej: Pętla z kamieniem

Mundial to nie tylko sport, ale także wielki biznes i okazja do popisu dla speców od public relations. W polskim wydaniu klęska piłkarzy dorównała wielkiej klapie promocyjnej: zdecydowana większość uczestników mistrzostw postanowiła wykorzystać okazję do pokazania własnego kraju. Ci najbogatsi poszli na całość, wynajmując stoiska na Fan Festach, ci mniej zamożni po prostu reklamowali się za pośrednictwem broszur, albumów i wydawnictw multimedialnych w punktach informacyjnych, na dworcach, w centrach miast, czy chociażby w biurach prasowych. Kraj nad Wisłą spowijała w tym czasie mgła zapomnienia, bo raz napotkany na naszej drodze punkt z golonką i bigosem, czy puste najczęściej miasteczko namiotowe z parasolami spod znaku Tyskich w Barsinghausen, to mniej niż przyzwoite minimum.

Planowane wcześniej ogólnodostępne imprezy, jak np. poprzedzający mistrzostwa mecz towarzyski polskiej reprezentacji z kadrą miejscowego okręgu, kończyły się niesmakiem i skandalami, bo za taki trzeba uznać utajnienie wspomnianego spotkania przez Pawła Janasa, czego konsekwencją było "odkręcanie" wielu spraw, m.in. oddawanie pieniędzy za sprzedane już bilety (po 12 euro), czy dokonywanie zmian w telewizyjnej ramówce.

Prezes PZPN, Michał Listkiewicz, przyjeżdżał do Niemiec już ze sporym bagażem niechęci kibiców, zdegustowanym olbrzymim bałaganem związanym z dystrybucją biletów. Gdy zaczął bronić idei Janasa odcinającej kadrowiczów od ich sympatyków, niezadowolenie fanów jeszcze bardziej wzrosło.

- A co ja miałem zrobić? Kazać mu "otworzyć" mecz, skoro selekcjoner uważał, że to zaszkodzi przygotowaniom do mundialu? Zresztą mnie nikt nie informował o dystrybucji biletów i telewizyjnej transmisji - nieudolnie bronił się Listkiewicz.

Bezradność prezesa Związku ujawniła się także w kontekście konferencji prasowych. Niespotykaną w innych ekipach niechęć zawodników do spotkań z dziennikarzami czasem krytykował, ale brak stanowczego działania tłumaczył brakiem odpowiednich zapisów w regulaminie, co ma zostać naprawione przy kolejnych podobnych okazjach.

Nie wiadomo jednak, czy kolejne takie okazje będą, bo za działalność związku i efekty jego pracy mają zabrać się najwyższe urzędy państwowe.

- Mnie to cieszy, że naszym związkiem i piłką zaczynają się interesować politycy, nie tylko przy okazji zgłaszania zapotrzebowania na bilety. Może z tego wyjdzie korzyść w postaci przychylniejszego spojrzenia na nasz sport, bo za wynik ponosi także winę brak infrastruktury, a to nie związek, lecz gminy, mają budować stadiony - twierdził prezes PZPN, robiąc jednak wyraźnie dobrą minę do złej gry.

Jednak, czy tym razem talenty dyplomatyczne Listkiewicza też okażą się skuteczne i czy jego pozycję obroni np. rzucona na pożarcie głowa Pawła Janasa, której pomimo szczerych chęci chyba nie uda mu się ocalić? Wydaje się to wątpliwe.

Reprezentacja Polski: Przerost formy nad treścią

Dla polskiej piłki mistrzostwa w Niemczech okazały się cywilizacyjnym zderzeniem ze skutkiem śmiertelnym. Okazało się, że brakuje nam nie tylko nowoczesnych stadionów, ale również nowoczesnych piłkarzy. Jedynymi wyjątkami są wychowany za granicą Euzebiusz Smolarek i niechciany przez Pawła Janasa Jerzy Dudek. Pora więc sobie uświadomić, że podobnie jak dla Angoli, Wybrzeża Kości Słoniowej, Togo, Trynidadu Tobago, czy nawet Kostaryki, za wielki sukces trzeba uznać już sam fakt zakwalifikowania się do turnieju finałowego. To nie przypadek, że przepustkę do Niemiec wywalczyliśmy w najsłabszej grupie eliminacyjnej, a już na miejscu odpadliśmy w najsłabszej grupie pierwszej rundy. Obniżając oczekiwania, należy jednak również obniżyć finansowe gratyfikacje, a zaoszczędzone w ten sposób setki tysięcy euro przekazać na szkolenie młodzieży, co może okazać się jedynym lekiem na panujący nad Wisłą piłkarski marazm.

Nie wchodząc w kulisy taktyki, łatwo było zauważyć olbrzymie braki kondycyjne polskich piłkarzy, którzy w końcówkach wszystkich spotkań z największą energią machali w kierunku ławki rezerwowych z prośbą o zmiany, bo za rywalami nie byli już w stanie nadążyć. Można było odnieść wrażenie, że obóz w Szwajcarii wykończył zarówno tych, którzy jeszcze kilka tygodni wcześniej dobrze spisywali się w swoich ligach (przykład Macieja Żurawskiego), jak i tych, którzy swoją formę mieli tam odbudowywać (Kamil Kosowski, Jacek Krzynówek).

Brak siły szczególnie jaskrawo widać było w starciu z Niemcami. Po 50 minutach biegania intensywnego, ale nie będącego czymś nadzwyczajnym na tych mistrzostwach, w oczach naszych reprezentantów "zgasło światło". Zauważyła to ekipa Juergena Klinsmanna, a jego piłkarze zgodnie twierdzili, że od tego momentu wynik był przesądzony, choć jak pamiętamy, jedyny gol padł dopiero w ostatnich sekundach meczu. Ten wspominany z wypiekami spektakl był tak naprawdę w wykonaniu biało-czerwonych tylko i wyłącznie skazaną na niepowodzenie walką o przetrwanie.

Archaiczny styl gry, nieumiejętność przeprowadzenia akcji za pomocą kilkunastu kolejnych celnych podań, fatalnie wykonywane rzuty rożne, całe serie prostych błędów - to wszystko stawia piłkarzy Pawła Janasa w szeregu najsłabszych drużyn tych mistrzostw, choć matematycznie przypada im strefa miejsc 17-24.

Czy ktoś z polskich piłkarzy ten mundial wygrał przynajmniej dla siebie? Na pewno Ireneusz Jeleń, który stał się specjalistą od narażania rywali na żółte kartki. Oferty mogą napłynąć też do Bartosza Bosackiego, ale zdobywcę dwóch polskich goli trudno uznać za młodego i obiecującego (ma 30 lat). W pamięci wielu osób pozostał też Artur Boruc, choć nie udało mu się zostać bramkarzem, który powstrzymał Niemców, a w spotkaniu z Kostaryką zaliczył wpadkę, na którą jednak pewien wpływ musiał mieć rodzinny dramat, jaki zawodnik Celticu Glasgow przeżył kilka godzin przed meczem, ale postanowił zachować go w tajemnicy.

Na koniec nie sposób wspomnieć o współpracy piłkarzy z dziennikarzami. Zachowania Mirosława Szymkowiaka, Sebastiana Mili, Grzegorza Rasiaka i Pawła Brożka były - zwłaszcza w kontekście ich osiągnięć na niemieckich boiskach - klasycznym przejawem przerostu formy nad treścią.

Niestety: taki właśnie był ten mundial po polsku.


Mundial - wszystko o MŚ

Polscy kibice: Zasłużyli na medal

Przed finałami mistrzostw świata najbardziej obawiano się naszych kibiców, a konkretnie ich nagannego zachowania w Niemczech. Tymczasem fani biało-czerwonych byli na tym turnieju najjaśniejszym polskim akcentem i jeśli ktoś w naszym obozie zasłużył na medal w tym mundialu, to byli to z pewnością sympatycy kadry Pawła Janasa.

Na pierwszym meczu w Gelsenkirchen na trybunach zasiadło aż 30 tys. naszych rodaków, którzy stworzyli na Arena auf Schalke wspaniałą atmosferę. Był gorący doping i biało-czerwone trybuny, które obiegała meksykańska fala. Nawet niechętny Polakom dziennik "Bild" przyznał naszym fanom najwyższą notę za zachowanie na stadionie w pierwszej serii spotkań. Kilkanaście tysięcy Polaków przyjechało do Zagłębia Ruhry bez biletów licząc, że uda się je kupić na miejscu. Szczęśliwcy nabyli je od koników, ale takich było niewielu. Pozostali musieli zadowolić się oglądaniem meczu na wielkim telebimie na tzw. Fan Feście, ale okazało się, że atmosfera była tam równie gorąca, a przeżycia porównywalne do tych na stadionie.

W Dortmundzie podczas spotkania z Niemcami nasi byli w mniejszości, ale i tak na Westfalenstadion dostało się około 8 tys. Polaków, choć PZPN otrzymał na ten mecz niespełna 5 tys. biletów. Biało-czerwoni nie żałowali gardeł i były chwile, że potrafili przekrzyczeć znacznie liczniejszych gospodarzy.

W położonym najbliżej naszej granicy Hanowerze nie było żadnych wątpliwości, kto dominuje na stadionie. Trybuny były pełne Polaków, którzy zajęli większość miejsc (w sumie było ich ponad 30 tysięcy), a rozbrzmiewające nad murawą hasło "Jesteśmy u siebie" trafiło nawet do piłkarzy, którzy potrafili wygrać ten ostatni pojedynek.

Polacy stanowili na mundialu bardzo barwną grupę.

Naszych fanów chwalił Franz Beckenbauer na którym ogromne wrażenie zrobiły ich oklaski podczas odgrywania hymnów rywali. Polskich sympatyków futbolu doceniła także FIFA prowadząca ranking kibiców na mundialu. Po drugiej serii grupowych spotkań biało-czerwoni zajmowali w nim drugie miejsce, ustępując tylko Szwedom.

Jeszcze raz potwierdziła się opinia, że to otoczenie w znacznym stopniu determinuje sposób zachowania: biorąc udział w największej imprezie świata rozgrywanej na fantastycznych stadionach, nie sposób zachowywać się tak samo, jak podczas rozgrywek polskiej ligi. Swoją cegiełkę do tego wizerunku dołożyła też polska policja, której najgroźniejszych szalikowców udało się zatrzymać w kraju.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Polska kadra w ośrodku w Hanowerze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto