Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Edward Kłosiński - malarz filmowych obrazów

Henryka Wach-Malicka
Edward Kłosiński i Andrzej Wajda na planie "Człowieka z żelaza"
Edward Kłosiński i Andrzej Wajda na planie "Człowieka z żelaza"
Edward Kłosiński był operatorem wybitnym, ale też wyznawcą zasady, że kamera powinna ilustrować myśl reżysera, a nie mówić za niego. Z tej przyczyny najchętniej współpracował z pokoleniem reżyserów kreatorów: Andrzejem ...

Edward Kłosiński był operatorem wybitnym, ale też wyznawcą zasady, że kamera powinna ilustrować myśl reżysera, a nie mówić za niego. Z tej przyczyny najchętniej współpracował z pokoleniem reżyserów kreatorów: Andrzejem Wajdą, Krzysztofem Zanussim, Feliksem Falkiem i Krzysztofem Kieślowskim. Ufali mu bezgranicznie, prosząc o współpracę już na etapie opracowywania scenariusza. Kłosińskiemu bardzo to odpowiadało, nie z próżności bynajmniej (był skromny do przesady), ale dlatego, że lubił wyobrazić sobie cały film - jak obraz - zanim padł pierwszy klaps.

Zafascynowani "Ziemią obiecaną" czy "Człowiekiem z marmuru" nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że ich nastrój i rytm wyznacza specyficzna praca kamery i oryginalny montaż. Jak wielu filmowców z jego pokolenia, także Edward Kłosiński zamierzał studiować malarstwo w Akademii Sztuk Pięknych. Decyzję podjął wcześnie i przygotowywał się do zawodu, kończąc Liceum Sztuk Plastycznych we Wrocławiu. W odróżnieniu jednak od Wajdy czy Kawalerowicza wybrał ostatecznie wydział operatorski łódzkiej Filmówki. Wspominał po latach, że mimo wszystko nie potrafił zrezygnować z tworzenia obrazów. Komponował nie tylko za pomocą kadru, ale także ze światła i ruchu. Był mistrzem pięknego fotografowania aktorek, z których zawsze wydobywał owo "coś", co nadawało im niepowtarzalny czar. Krystyna Janda, żona Edwarda Kłosińskiego, mówiła o tym wprost i często pozowała mu do fotografii, zawsze ze znakomitym efektem. On sam nie ukrywał, że sztukę robienia zdjęć posiadł w czasie terminowania w zawodzie; zanim został ulubionym operatorem twórców kina moralnego niepokoju, odbywał staż jako autor dokumentacji z planu i fotosista. Potem pracował nad filmami oświatowymi i krótkometrażowymi oraz jako szwenkier w filmach fabularnych.

Zadebiutował w 1970 roku na planie "Brzeziny" Andrzeja Wajdy, którą skończył, zastępując Zygmunta Samosiuka. Już w tym filmie widać, jaką wagę przykładał Kłosiński do koloru i dynamiki obrazu. Wystarczy przypomnieć sobie prześwietlony słońcem młody las albo żywiołowość Maliny (Emilia Krakowska), "uciekającej" przed kamerą. Zupełnie inaczej fotografował natomiast Edward Kłosiński nabrzmiały namiętnością, choć z wierzchu leniwy jak popołudniowy deser, świat "Panien z Wilka" tego samego reżysera. To jedna z najlepszych prac znakomitego operatora, który obrazem dopełnił to, czego nie można było oddać w dialogach ani nawet w sytuacjach. Zastosowany przez Kłosińskiego zabieg popołudniowego "zamglenia" postaci okazał się idealnym pomysłem na przełożenie wieloznacznej prozy Jarosława Iwaszkiewicza na konkret ekranu.

Uwielbienie dla światła wyniósł Edward Kłosiński z malarstwa; podziwiał (i doskonale znał) twórczość Rembrandta, twórców szkoły weneckiej i flamandzkiej. Często mówił, że gdyby nie został operatorem, na pewno zajmowałby się zawodowo reżyserią światła w teatrze lub telewizji. Swoje marzenia zresztą realizował - ustawiał światła w spektaklach przyjaciół oraz przy telewizyjnej rejestracji przedstawień teatralnych ("Noc listopadowa").

Dynamika wpisana była natomiast w jego temperament - był człowiekiem szalenie towarzyskim, obdarzonym nieco surrealistycznym, ale błyskotliwym poczuciem humoru oraz ruchliwym. Pewnie tylko ktoś taki jak on mógł sfotografować scenę balu w "Wodzireju" Feliksa Falka w sposób, który trudno zapomnieć. Tłum nacierający na kamerę jakby od góry, zbliżenia w szalonym rytmie krzyżowane z planem ogólnym, a pomiędzy nimi bezczelna gęba Lutka Danielaka...

Edward Kłosiński uznawany był za wielkiego artystę, wielu reżyserów nie mogło się jednak nadziwić, jakim cudem tak wrażliwy człowiek może być jednocześnie osobą tak znakomicie zorganizowaną, przygotowaną do pracy kilka dni naprzód i punktualną. W pracy był dokładny i drobiazgowy. Uważał, że każdy film wymaga innego operatorskiego pomysłu i innego patrzenia kamery. Jeśli obraz realizowany był w konwencji realistycznej, Kłosiński robił wszystko, by zdjęcia sprawiały wrażenie autentycznych, a nawet dokumentalnych. W "Barwach ochronnych" Krzysztofa Zanussiego zastosował tzw. kamerę z ręki, dzięki czemu widz ma wrażenie, że ogląda amatorski film, nakręcony jakby naprędce, przez jednego z uczestników pamiętnego obozu naukowego. W rzeczywistości każdy kadr tego obrazu był szczegółowo zaplanowany i nagrany.

Największym osiągnięciem w tej mierze był jednak "Człowiek z marmuru", w którym Kłosiński wymyślił imitację starych kronik filmowych. Nakręcił je, a potem wmontował w tok akcji tak precyzyjnie, że wielu widzów do dziś sądzi, że to fragmenty prawdziwych filmów z tamtych czasów! Ten film był dla artysty szczególnie ważny także z innego powodu. To właśnie na planie "Człowieka z marmuru" Edward Kłosiński poznał Krystynę Jandę - wielką i odwzajemnioną aż do śmiertelnej godziny miłość swego życia. Przyjaciele, a nawet krewni nie wróżyli przyszłości temu związkowi, opartemu - jak się wydawało - na konieczności pogodzenia wody z ogniem. Krystyna Janda w książce "Tylko się nie pchaj" wspomina: "Wajda powiedział do mnie: jeśli mu zrobisz krzywdę, to cię zabiję. Ty dasz sobie radę, Seweryn da sobie radę, ale dla Edwarda to sprawa poważna. (...) Edward nie podzielał obaw Wajdy, mówił, że nie ma nic przeciwko temu, by mieć żonę - bombę zegarową".

Przeżyli ze sobą ponad trzydzieści lat, z tego 27 w zgodnym małżeństwie. Ona wniosła do wspólnego domu żywiołowość i ryzykancką odwagę, którą Edward Kłosiński uwielbiał. On dawał jej poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa, dzięki czemu porywała się na sprawy nadzwyczajne, jak choćby Teatr Polonia, w który włożyli znaczną część wspólnego majątku.

Edward Kłosiński miał w swoim operatorskim dorobku około 70 filmów, był operatorem niezwykle cenionym także za granicą. Może nawet bardziej tam niż w Polsce, gdzie jego osiągnięcia zaczęto dostrzegać i nagradzać dopiero kilkanaście lat temu. Był człowiekiem skromnym i nigdy nie lansował swojej osoby, a tym bardziej osiągnięć. Zmarł 5 stycznia 2008 roku, w trzy dni po 65. urodzinach. Zmarł w Milanówku, gdzie wspólnie z żoną stworzył dom, zawsze otwarty dla rodziny, przyjaciół i współpracowników.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto