Była choreografem, etnografem, scenografem, kostiumologiem, reżyserem, pedagogiem. A przede wszystkim w Zespole Pieśni i Tańca "Śląsk" - kimś z innego świata. Szczupła, elegancka, z jasnymi włosami odsłaniającymi długą szyję. Poruszała się z gracją tancerki, nawet gdy zbiegała ze schodów. No i miała nienaganne maniery...
- Zawsze uprzejma. Nie miała żadnych humorów, kaprysów, nigdy nikogo specjalnie nie uraziła. Dawała innym drobne prezenty, osładzała krytykę, potrafiła słuchać i patrzeć. Nikomu nic nie była winna. Doradzała mądrze, ale ciepło, z sercem - wspomina Kazimiera Pyka, jej przyjaciółka z tamtych czasów.
Wtedy, w 1953 roku, wszyscy chcieli do "Śląska". W ciągu kilku miesięcy z 14 tysięcy kandydatów, Kamińska i Stanisław Hadyna wybrali 82 chórzystów i 41 tancerzy. Warunki były ostre, ale sprawiedliwe, bo dane od Boga - talent i uroda. To właśnie oszołomiło publiczność.
Mietlorz z wdziękiem
Elwira Kamińska w Koszęcinie wybrała salon księcia Hohenlohe. Zostawiła tylko kilka mebli, kryształowe lustro i fortepian. Wysokie okna dawały dużo światła. Było sporo miejsca do tańca i przymiarek strojów. Na książęcym parkiecie młodzież wycinała hołubce. Elwira Kamińska przyglądała się im uważnie, paląc papierosa.
Widziała w tych młodych ludziach coś, czego inni nie widzieli. Bo kim byli? Pisali do "Śląska": "Ja nie mam powołania do cementu. Chcę pracować dla dobra kultury. Śledzińska." Albo: "Proszę, przyjmijcie mnie, śpiewam w trzech chórach i kwartecie, pracuję jako kowal. Tyle jest najciekawszego w moim życiu. Cześć pieśni. Nowak."
Przed Kamińską stanęło trudne zadanie. Jak uczyć tańca zapracowane dziewczyny ze wsi czy kowali i murarzy? Z namysłem oceniała przede wszystkim wrodzony wdzięk i rzadko się myliła. W salonie powiesiła jednak sentencję: "Nie ma od tego gorszego skazańca, co cudze dzieci uczy tańca."
Uciekała od zaszczytów; rzadko widywano ją na fetach i bankietach, nie udzielała wywiadów, nie pozowała do zdjęć. Nic o sobie nie napisała. Ale dla wtajemniczonych było jednak jasne, że bez niej nie powstanie żaden program. To ona ułożyła najsławniejsze śląskie tańce zespołu - trojoka, waloszki, chustki, patyjoka, mietlorza, kozierajka, wyzgiernego...
Kazimiera Pyka, skromna wtedy stażystka w dziale finansowym, niespodziewanie stała się jej powiernicą.
Herbatka o północy
- Mój pokój do pracy sąsiadował z jej salonem. Obie pracowałyśmy do późna. Gdy zasiedziałam się przy bilansach, zapraszała mnie na herbatę. Rozmawiałyśmy wtedy o różnych sprawach, a po pewnym czasie także o osobistych - opowiada dzisiaj Kazimiera.
Do zadań stażystki należało między innymi policzenie kostiumów zespołu, ich uporządkowanie i wycena. Wszystkie stroje sceniczne zaprojektowała Kamińska. W 1957 roku było już 6 tysięcy pozycji!
- Ubrania miały ogromną wartość artystyczną i finansową, ale panował wśród nich bałagan. Kamińska była wdzięczna, że ktoś to uporządkuje. Pomagał mi kierownik kostiumerii Jan Czaja. Ona była perfekcjonistką, większość czasu spędzała na sali baletowej i w pracowni krawieckiej - dodaje Kazimiera.
Artystkę i młodziutką ekonomistkę połączyła przyjaźń. Dla Kazi był to prawdziwy dar losu. Podziwiała ją jeszcze w czasach, gdy Elwira Kamińska tańczyła na scenie teatralnej.
Zaraz po wojnie nauczycielska rodzina Kazi zamieszkała w Bielsku-Białej. Garderobiana Teatru Polskiego wprowadzała ich po znajomości na teatralną jaskółkę, gdzie były wolne miejsca. Matka zabierała córką ze sobą, zwłaszcza wtedy gdy grano "Balladynę".
Balet zakazany
- Przedstawienie obejrzałam kilkanaście razy, ale chciałam wciąż patrzeć, jak pięknie tańczy nimfa Goplana. Było to coś czarownego. Miała na sobie strój fruwającego motyla. W końcu zapytałam, kto tak cudownie tańczy. Usłyszałam, że to przecież Elwira Kamińska, panna Bobi, bo tak ją nazywano przed wojną - wspomina Kazimiera.
Panna Bobi była mocno związana z Bielskiem. Stąd pochodził jej ojciec, znany, koncertujący w kraju i za granicą skrzypek, Władysław Czech. W Warszawie ożenił się z Węgierką Gizelą Turry, ze znanego w tym kraju rodu muzyków. W grudniu 1914 roku urodziła im się córka.
- Gdy wybuchła pierwsza wojna światowa, wyjechali do Budapesztu i wrócili do Bielska po ośmiu latach. Tutaj Elwira chodziła do szkoły powszechnej, ale brała też lekcje śpiewu u Władysława Koterbskiego, ojca sławnej piosenkarki - dodaje Kazimiera.
Władysław Koterbski był patriotą, prowadził Polskie Towarzystwo Śpiewacze, co nie było łatwe w mieście, gdzie przeważali Niemcy. Elwira chętnie brała udział w polskich przedstawieniach. W 1936 roku Koterbski wystawił śpiewogrę "Legiony to...", gdzie występowała jako solistka.
Po wojnie z Marią Koterbską założyła duet "Marbo", który bardzo się podobał.
- Miała dobry głos, ale pociągał ją taniec. Niestety, rodzice nie pozwolili jej uczyć się baletu. To nie wypadało. Dobrze ją rozumiałam, bo też marzyłam o karierze baletnicy i otrzymałam stanowczy zakaz - mówi z żalem Kazimiera.
Żona z pasją
Elwira próbowała ominąć trudności. Skończyła Seminarium Nauczycielskie Żeńskie im. św. Hildegardy w Białej Krakowskiej. Zdała maturę. Co dalej? W ostatnim wywiadzie udzielonym "Katolikowi", wspomina: "Balet przed wojną był w mniejszym poważaniu,
a ja miałam predyspozycje wokalne. Rodzice zapisali mnie na wychowanie muzyczne w Krakowie, ale zaczęłam równocześnie uczęszczać do Studium Tańca Artystycznego."
Potem jeszcze wyjeżdża do Budapesztu, gdzie kończy szkołę tańca Turry Peregrin, założoną przez rodzinę jej matki. Primabaleriną nie może jednak już zostać i wraca do Bielska. W 1938 roku wychodzi za mąż za Władysława Kamińskiego, bielszczanina, który pracował na stanowisku prezesa w spółdzielczości, a potem został długoletnim dyrektorem Filharmonii Śląskiej w Katowicach.
- Każde z nich miało swoją pasję. Elwira nie była typową panią domu, poświęcała się głównie swojej pracy. On się z tym zgadzał. Oboje dobrze się rozumieli - wspomina Kazimiera.
O Hadynie różnie mówiono, że nie stronił od kobiet i zdrad małżeńskich. O Kamińskiej, ładnej kobiecie, nie było żadnych plotek.
- Jej miłością był taniec - przyznaje przyjaciółka.
Nie dla "Mazowsza"
Po wojnie Elwira Kamińska otwiera swoją szkołę baletową przy Stojałowskiego 48 w Bielsku, pracuje także w Teatrze Polskim. Studium szybko zostaje upaństwowione, ale ona dalej uczy młodzież tańca w domach kultury.
Jej zespół folklorystyczny "Czarne diabły" robi karierę. Tancerze z takim zapałem wykonują krakowiaka i mazura, że otrzymują nagrody państwowe. Wtedy do Kamińskiej zwraca się "Mazowsze" z ofertą współpracy.
- Odmówiłam - powiedziała w wywiadzie. - Byłam zafascynowana bogactwem tutejszego folkloru; Śląska Zielonego, Górnego, Beskidów i ziemi zagłębiowskiej. Dlatego zgodziłam się wesprzeć Hadynę. Ale to "Mazowsze" kreowano na jedyny zespół narodowy.
"Śląsk" pierwszy wyjechał do Ameryki i wywołał furorę. Gdy jednak Kamińska w 1952 roku znalazła się w komisji wybierającej kandydatów do zespołu, nie była pewna niczego. W tłumie młodzieży trudno o talent. Zaczyna się konkurencja z "Mazowszem", nieprzerwana praca przez prawie 30 lat, w tym 15 ze Stanisławem Hadyną. Razem osiągnęli najwięcej - koncertowali w 44 krajach, na pięciu kontynentach!
Dlatego wymuszone odejście Hadyny było dla niej wstrząsem.
- Gdy odszedł, porwały się więzi psychiczne w zespole - skomentowała po latach. I dodała: - Na skutek błędów, które stały się chorobą kultury tego regionu, "Śląsk" zatracił świeżość i spontaniczność.
Po latach jej wymagania zaczęły przeszkadzać decydentom, odsuwano ją na bok. Zespół tracił magię. Chociaż czuła się w pełni sił, musiała odejść na emeryturę. Miała 67 lat.
Mówiła: - Zło zaczęło się dziać, kiedy górę wzięły zasady planistyczne. Trzeba dać taki a taki program, tyle a tyle koncertów, przyjąć profesjonalistów bez względu na autentyczną przydatność do zespołu i talent. Do takiej koncepcji nie pasował ani Hadyna, ani ja.
Rozpętała się burza
- Nakaz emerytury przyjęła ze smutkiem, czuła się osamotniona - wspomina przyjaciółka. - Chciała dalej pracować, chociaż atmosfera w zespole była ciężka. Musiała tłumaczyć się ze swoich artystycznych decyzji przed wieloma działaczami, którzy na wszystko chcieli mieć wpływ, jak w fabryce.
Dla swoich podopiecznych zdążyła wywalczyć wcześniejsze emerytury, tak żeby tancerze i śpiewacy po opuszczeniu zespołu mieli z czego żyć. O sobie nie myślała, nie dorobiła się żadnego majątku. Zarabiała skromnie.
W domu zaczęła chorować. Wróciła do mieszkania w Katowicach, córka nie odziedziczyła jej talentów, mieszkała osobno. Elwira Kamińska zmarła dwa lata później, w 1983 roku, w przededniu obchodów 35-lecia powstania "Śląska". Zespół zamiast na rocznicowy bankiet, pojechał na pogrzeb. Okazało się jednak, że była nie do zastąpienia. Kilka lat później zespół na specjalnym zebraniu postanowił ufundować jej pomnik w koszęcińskim parku.
- Wiedziałam, że jej się to nie spodoba - przyznaje Kazimiera. - To nie w jej stylu. I rzeczywiście, po tym wniosku zerwała się nad zamkiem straszna wichura, zgasło światło, piorun uderzył w starą lipę, która pamiętała czasy króla Sobieskiego. Został tylko pień.
Wszyscy zamilkli i zrozumieli, że to znak, żeby zakończyć dyskusję o pomniku dla Elwiry Kamińskiej.
Jak czytać kolory szlaków turystycznych?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?