MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Grajcie nas, czyli (o)polskie żale

Marek Świercz
Maryla Rodowicz na scenie nie ukrywała, że Złoty Mikrofon i uznanie publiczności sprawiają jej ogromną radość. Za kulisami nie wytrzymała i wygarnęła kolegom po fachu, co myśli o tzw. branży...
Maryla Rodowicz na scenie nie ukrywała, że Złoty Mikrofon i uznanie publiczności sprawiają jej ogromną radość. Za kulisami nie wytrzymała i wygarnęła kolegom po fachu, co myśli o tzw. branży...
Polska młodzież nuciłaby chętniej polskie piosenki, gdyby tylko miała je gdzie usłyszeć. Tak przynajmniej twierdzą sami artyści, którzy przy okazji tegorocznego festiwalu opolskiego nie zostawili na rodzimych mediach ...

Polska młodzież nuciłaby chętniej polskie piosenki, gdyby tylko miała je gdzie usłyszeć. Tak przynajmniej twierdzą sami artyści, którzy przy okazji tegorocznego festiwalu opolskiego nie zostawili na rodzimych mediach suchej nitki. – Grajcie nas częściej! – apelowała do radiowców Maryla Rodowicz.

Tak rozpaczliwy apel w ustach gwiazdy, która dostała w Opolu Złoty Mikrofon i okupuje listy przebojów od ładnych paru dekad, może się wydać dziwaczny. Ale sami radiowcy przyznają, że coś jest na rzeczy. Jak wyliczał w Opolu Paweł Sztompke, jeszcze niedawno na 10 piosenek wyemitowanych przez polskie stacje radiowe tylko dwie (!) były polskie. Teraz jest trochę lepiej, przynajmniej w radiu publicznym, które – jak samo się chwali – przeznacza na polskie piosenki więcej niż przewidziane w ustawie 33 procent czasu antenowego.

Nasze się nie opłaca
– Ale w wielu krajach Unii, na przykład we Francji, na promowanie własnych artystów przeznacza się dwie trzecie czasu antenowego – komentowała Maryla Rodowicz. – A u nas jest tak, że stacje komercyjne grają polskie piosenki po północy, tylko po to, żeby się jakoś wywiązać z nałożonego przez prawo obowiązku. Niekoniecznie ze złośliwości, tak im po prostu wychodzi taniej. Takie mamy idiotyczne przepisy, że za emitowanie polskiej muzyki nadawca musi płacić więcej niż za piosenki zagraniczne! To przecież absurd.

– Stacjami radiowymi rządzą reklamodawcy i księgowi. Najlepiej, żeby artysta śpiewał po angielsku albo po francusku. Ja śpiewam muzykę pop, muzykę środka. I okazuje się, że dla takiej muzyki nie ma na antenie miejsca! – mówi Andrzej Piaseczny.

Maleńczuk: to kpina!
Do regularnej pyskówki na temat grzechów głównych mediów elektronicznych doszło na konferencji poprzedzającej niedzielny finałowy koncert festiwalu, przygotowany z okazji 80. urodzin Polskiego Radia pod hasłem „Wielkie, większe, największe”. Gdy dyrektor 42. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej Piotr Klatt zauważył, że polska muzyka jest dostatecznie dobra, by sprzedać się w świecie... „w wersji anglojęzycznej”, Maciejowi Maleńczukowi puściły nerwy.

– To jest jakaś kpina! – napadł na Klatta. – Mówimy o POLSKICH piosenkach! A u nas jest tak, że na międzynarodowym festiwalu mój kraj reprezentuje zawodnik, który śpiewa po rosyjsku. A rok temu Michał Wiśniewski śpiewał, k...., po niemiecku! Dopiero jak niemiecka młodzież zacznie śpiewać polskie piosenki, uznam rachunki krzywd za wyrównane.

Nagroda do zwrotu
Akurat Michał Wiśniewski jest świetnym przykładem tego, jak bezceremonialnie media traktują rodzimych artystów. Najpierw razem z zespołem Ich Troje wygrał opolski festiwal, dostał pięć Superjedynek i był fetowany przez TVP. A w tym roku został złośliwie wykpiony przez satyryka Michała Ogórka, którego wypowiedź nadano z telebimu w trakcie koncertu Premier. Wiśniewski tak się oburzył, że wczoraj oddał Superjedynkę i wydał oświadczenie atakujące TVP za to, że najpierw wynosi kogoś na piedestał, a potem gotowa jest go odstrzelić. Wszystko po to, by było zabawnie.

Sami swoi
Rozżaleni artyści mają mediom za złe i to, że nie traktują ich jak poważnych partnerów. Zwłaszcza niedzielny koncert na 80-lecie Polskiego Radia ostro namieszał w muzycznej branży. Przede wszystkim – wielu artystów poczuło się urażonych tym, że żaden z ich wielkich przebojów nie trafił na listę 20 megahitów odśpiewanych w opolskim amfiteatrze. I nie pomogły tłumaczenia, że typowali słuchacze radiowej Jedynki, a ostateczną listę ułożyli znani radiowi prezenterzy.

– Zbiera się kółko wzajemnej adoracji, typują sobie 200 piosenek, wśród których nie ma ani „Parostatku”, ani „Jak minął dzień”, ani „Rysunku na szkle”. Nie ma nic! Nie ma piosenek Trubadurów, nie ma piosenek Połomskiego. Czyli my nic ciekawego nie stworzyliśmy? Bo nie tylko o mnie tu chodzi. To bardzo niesprawiedliwy koncert – żalił się dziennikarzom Krzysztof Krawczyk.

Podobno Krawczyk mógł wystąpić w tym koncercie, ale... śpiewając „Baśkę” Wilków. Taką, jak DZ ustalił nieoficjalnie, propozycję złożyli mu organizatorzy. Pomysł, by artyści z założenia zaśpiewali cudze piosenki, oburzył nie tylko jego.

Tylko Maryla...
– Nie rozumiem, dlaczego tak zdecydowano – powtarzała zdegustowana Maryla Rodowicz, która zresztą jako jedyna mogła osobiście zaśpiewać własną kompozycję.

Czemu? Może w uznaniu dla jej zasług, ale bardziej prawdopodobna jest hipoteza, że realizatorzy koncertu kupili jej pomysł urozmaicenia starych hitów o elementy rapu. Bo organizatorzy festiwalu kierowali się prostą zasadą: ma być jakoś inaczej, telewidza trzeba koniecznie czymś zaskoczyć. No i wyszło na to, że wielki artysta śpiewający największy nawet przebój, to w sumie żadna atrakcja. I jak tu się dziwić frustracjom naszych piosenkarskich gwiazd?


Tak trzymać!
Polska piosenka? Naprawdę jaka jest, nie wie nikt. Po przejściach, ale z przyszłością. Zapatrzona w lata świetności, ale też dzielnie dążąca do przodu. Bo przecież najważniejsze są te hity, których jeszcze nie znamy, te, na które czekamy....

Długo można by tak żonglować cytatami z największych polskich przebojów, które usłyszeliśmy na koncercie z okazji 80-lecia Polskiego Radia. Nie ulega wątpliwości, że był to najmocniejszy akcent tegorocznej edycji opolskiego festiwalu.

Przede wszystkim, co oczywiste, nieśmiertelne hity bronią się zawsze, nawet w cudzych interpretacjach i nie zawsze trafionych aranżacjach. Doskonale obroniła się zatem formuła koncertu, nawiązująca do starych dobrych czasów, gdy w Opolu nie śpiewało się jeszcze z playbacku. Był balet, były obowiązkowe obrazki na telebimach i cały ten telewizyjny cyrk.

Ale była też radość grania na żywo dla rozemocjonowanej publiczności. Do historii przejdzie pewnie „Cicha woda” ekstrawaganckiego duetu Zbigniew Kurtycz-Maciej Maleńczuk. Na pozostałych wykonawców też nie da się powiedzieć złego słowa. Dość wymienić porywające Raz Dwa Trzy w odkrytym przez nich na nowo „Czy te oczy mogą kłamać” czy punkową „Obławę” Pawła Kukiza, której nie zaszkodziło nawet to, że trochę pogubił się w tekście. Prawie nie było słabych punktów.

Nie ulega wątpliwości, że koncert „Wielkie, większe, największe” powinien dać polskiej telewizji do myślenia. Bo choć opolski festiwal nadal przyciąga przed telewizory miliony rodaków, to w ostatnich latach zrobił się za bardzo przewidywalny i cokolwiek plastikowy. Może za rok organizatorzy zaryzykują i pozwolą wszystkim artystom zagrać na żywo? Bo w czasie tegorocznych Superjedynek zrobił tak tylko hiphopowy Doniu, który zagroził TVP, że albo zaśpiewa jak Pan Bóg przykazał, albo wraca do domu. Tak trzymać!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Robert EL Gendy Q&A

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Grajcie nas, czyli (o)polskie żale - Wisła Nasze Miasto

Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto