MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Hodowca gołębi i strażak - rok temu los zetknął ich w zawalonej hali MTK

Aldona Minorczyk-Cichy
Ofiara: Zdzisław Karoń, lat 57. Żonaty. Troje dzieci. Budowlaniec. Członek Zarządu Głównego Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych. Z zamiłowania fotograf. Współtworzy witrynę internetową hodowców gołębi. Pisze książki. Jest społecznikiem i wolontariuszem. Współorganizator wystawy gołębi w hali Międzynarodowych Targów Katowickich w 2006 roku. Ostatni rok spędził w szpitalach i sanatoriach.
Ofiara: Zdzisław Karoń, lat 57. Żonaty. Troje dzieci. Budowlaniec. Członek Zarządu Głównego Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych. Z zamiłowania fotograf. Współtworzy witrynę internetową hodowców gołębi. Pisze książki. Jest społecznikiem i wolontariuszem. Współorganizator wystawy gołębi w hali Międzynarodowych Targów Katowickich w 2006 roku. Ostatni rok spędził w szpitalach i sanatoriach.
Rafał Kocot i Zdzisław Karoń, strażak i hodowca gołębi - na kilka niezwykle dramatycznych godzin linie ich życia połączyły się. Było to 28 stycznia 2006 roku.

Rafał Kocot i Zdzisław Karoń, strażak i hodowca gołębi - na kilka niezwykle dramatycznych godzin linie ich życia połączyły się. Było to 28 stycznia 2006 roku. Kiedy Karoń leżał pod zwałami gruzu, stali i lodu - tym, co pozostało z zawalonej hali w MTK - Kocot wraz z innymi ratownikami biegł mu na pomoc.

- Nie potrafię przestać o tym myśleć. Boję się dużych pomieszczeń. Ciągle walczę z bólem i własną słabością - mówi Karoń.

- Nie mam koszmarnych snów. Jeśli mówię o akcji, to tylko w kategoriach technicznych. Zastanawiam się, czy można było zrobić coś lepiej. Odpowiedź brzmi: Daliśmy z siebie wszystko - podkreśla Kocot.

Już chwilę po powrocie z akcji ratunkowej w MTK do komendy w Bytomiu mł. kpt. Rafał Kocot ruszył do następnej akcji. Przez 9 godzin wraz z kolegami na silnym mrozie, w ekstremalnie niebezpiecznych warunkach, ratował życie ofiarom katastrofy budowlanej. Mimo to nie mógł sobie pozwolić na odpoczynek. - Wybuchł piec centralnego ogrzewania. Potem były inne wezwania. - Taka służba - wspomina. Dopiero rano wrócił do żony i dzieci. Potem 48 godzin przerwy i kolejna zmiana. I tak przez cały rok. Od akcji do akcji. Pożar fabryki pianki poliuretanowej i obić w Rudzie Śląskiej, rozszczelnienie na stacji gazowej, ewakuacja domu dziecka po rozpyleniu gazu łzawiącego. - Jak się przyjmowałem do straży, przysięgałem, że będę ratował ludzi. No to ratuję - mówi Rafał.

Nieustający ból

Zdzisław Karoń pod zwałami stali, lodu i śniegu spędził kilka godzin. Leżał twarzą do ziemi. Przygnieciony blachą i kratownicą. Wydobyli go strażacy. Czy był wśród nich Rafał Kocot? Nie wie. Tak naprawdę życie zawdzięcza dwóm mężczyznom, którzy zaraz po tym jak spadł dach, znaleźli go i nie opuścili aż do przybycia ratowników. Bardzo ryzykowali. Jednego z nich poznał. To Lucjan Jagło. Są w stałym kontakcie.

Karoń wprost z rumowiska trafił do szpitala w Zabrzu. Spędził tam miesiąc. Potem Repty, Gdynia, w końcu góry. Codzienna intensywna rehabilitacja. I ból. Nieustający. - Początkowo od pasa w dół nic nie czułem. Elektrostymulacje, lasery - gdyby nie te zabiegi, pewnie dzisiaj nie byłbym tak sprawny - mówi Zdzisław. Tylko ręce miał całe. Uszkodzona miednica, nerwy, kręgosłup, wypalona rana na udzie. Lewa noga nadal szwankuje. Ale Karoń może już zrobić więcej niż parę kroków. Po kilku miesiącach stanął o kulach. Teraz chodzi o własnych siłach. Jest coraz lepiej, chociaż ciągle boli. - Dałem z siebie wszystko. Żeby wrócić do formy, móc znowu zajmować się moimi ptakami, robić zdjęcia. Zawsze byłem bardzo aktywny. Angażowałem się społecznie i zawodowo. Kiedy nie mogłem się ruszać, byłem nieszczęśliwy - dodaje.

Niedługo po katastrofie w MTK Rafał Kocot na wniosek szefa śląskich strażaków gen. Janusza Skulicha dostał awans na stopień kapitana. W maju szef MSWiA przyznał mu odznakę "Zasłużony dla ochrony przeciwpożarowej". - Wyjątkowo ładna - chwali się strażak. Na odwrocie medalu jest napis: "Za ratowanie życia i ochronę mienia". - I jeszcze nagrodę prezydenta Bytomia dostałem, a potem odznakę za 25 lat wysługi w OSP w rodzinnych Dobieszowicach - wymienia strażak. To był dla niego dobry rok.

Kiedy Kocot dostawał awans, Karoń właśnie wrócił z sanatorium. To był kwiecień. Do Chorzowa przyjechali hodowcy gołębi z międzynarodowej organizacji. Zrobili zbiórkę. Przywieźli 40 tys. euro. Chcieli w ten sposób pomóc ofiarom. Zdzisława poproszono, żeby coś powiedział. - Nie byłem w stanie. Nawet proste "dziękuję" trudno było powiedzieć - wspomina. Tylko raz był na miejscu tragedii. Strasznie to przeżył. Kiedy później poprosiła go o to telewizja, nie był w stanie się przełamać. - Nagranie zrobiono pod hotelem. Nie dałem rady dalej pójść - wyjaśnia. I dodaje: - Tam już nic nie ma. Ci co zginęli, są na cmentarzach. Ci co przeżyli, w domach. To nieprzyjemne miejsce. Nie ma po co tam wracać.

Z akcji na zaręczyny

Strażak wraca w myślach i rozmowach do katastrofy. I to dość często, ale bez emocji: - Tego nie da się uniknąć. Na służbie takie akcje się omawia, porównuje. Zastanawia się, czy wszystko zrobiono jak należy, czy też można było inaczej, lepiej. Wyciąga się wnioski. Przez parę godzin to był ogromny wysiłek. Trzeba było dać z siebie "maksa". Ale potem nie było czasu na rozpamiętywanie.

Rafał Kocot niejedno już widział. Akcja w MTK była wyjątkowa, ale czy najtrudniejsza? Gasił pożary lasów olkuskich. Był w pierwszym szeregu, gdy płonęły lasy Kuźni Raciborskiej. Ratował ludzi spod ruin, gdy zawaliła się kamienica w Bytomiu. Ciągle w akcji. Nawet żeby się zaręczyć, musiał wyprosić u dowódcy godzinę wolnego. Poprosił rodziców o rękę dziewczyny, nałożył jej pierścionek na palec i... wrócił do pożaru.

Strach pozostał

Fizycznie z Karoniem jest coraz lepiej. Choć swoich nart już raczej nie założy. Poczekają na Kubę, ukochanego wnuka. Gorzej jest z psychiką hodowcy. - Początkowo mówienie o katastrofie przynosiło ulgę. Teraz uciekam od tematu. Był czas, że wszystko mi się w myślach z halą kleiło. Jak nie umiałem czegoś zrobić, jak się przewróciłem, jak nie mogłem auta prowadzić. Zaraz przychodziła złość. Miałem wrażenie, że coś mi ucieka, że jestem na bocznym torze. Gdybym miał jakieś zajęcie, byłoby mi łatwiej - opowiada Zdzisław Karoń.

Boi się dużych pomieszczeń. Kojarzą mu się z zawaloną halą. - Podczas pobytu w klinice w Gdyni wybrałem się do kościoła. To była Wielkanoc. Podszedłem do ołtarza i spojrzałem na sufit. Tam kratownica, jak w zawalonej hali. Wiedziałem, że nic się nie stanie, ale głowa i tak cały czas uciekała do góry. Marzyłem, żeby msza w końcu się skończyła - wspomina.

Rodzina pomogła

Strażak po akcji ratunkowej w MTK mógł skorzystać z pomocy psychologa. Koledzy chodzili na takie spotkania. On nie. - Ferie były. Wolne miałem. Rodzina lepiej zadziałała niż psycholog. Nie mam koszmarnych snów. Traktuję to jako kolejną akcję. Gdybym każdą brał na siebie, nie mógłbym pracować - wyjaśnia Rafał Kocot.

Czy zdarza mu się ryzykować? - Zamiast kogoś posyłać tam, gdzie niebezpiecznie, lepiej pójść samemu. Ale jak dowodzę, to nie mogę tak robić. Chyba że ktoś dowodzenie przejmie. Wszystko w granicach rozsądku. Ratujemy życie. Po to przecież jest straż. Ale żonie o tym nie opowiadam - mówi strażak.

Żona jednak wie. - Rafał się nie przyzna. Jego koledzy czasami się wygadają. Jak słyszę, co ten mój mąż wyprawia. Pytam go, czy w takich chwilach myśli o rodzinie? On nie zrezygnuje z tej pracy. Nigdy w życiu! Nawet jak ma wolne, to pierwszy biegnie z pomocą - mówi Aneta Kocot. I opowiada, jak tydzień temu, podczas silnej wichury Rafał zerwał się o pierwszej w nocy. Zauważył, że samochody dziwnie jeżdżą. Ubrał się, złapał telefon i pobiegł zabezpieczać teren, bo drzewo się złamało. - To silniejsze od niego. Syn Patryk wdał się w niego - mówi Aneta. A Rafał z ojcowską dumą dodaje: - Biega w zawodach strażackich. Gra też w piłkę nożną. Jednocześnie razem z siostrą Dobrochną grają w zespole "Serduszka". O dzieciach, żonie i majsterkowaniu może opowiadać godzinami. Na rozmowę o pracy trzeba go naciągać. Bo i o czym tu mówić. Jak wzywają, to jedzie, wołają pomocy - pomaga. Taka służba. I tyle.

Książka o gołębiach

Hodowca powoli odzyskuje formę. Pomagają mu w tym wnuki, szczególnie najstarszy Kuba. Ma też dwie śliczne dziewuszki: Asię i Oliwkę, która urodziła się w marcu. - Przeżyłem chyba tylko dlatego, żeby ją zobaczyć - mówi. No i gołębie. A konkretnie - siedemdziesiąt. Od niedawna znowu sam może się nimi zajmować. - Dzięki tym ptakom mam bardzo dużą rodzinę w każdym zakątku świata. W trudnych chwilach, zaraz po katastrofie, miałem telefon za telefonem. Bardzo mi pomogli - wyjaśnia Karoń. I dodaje, że coraz rzadziej czuje się jak "mysz w dziurze". Znalazł sobie zajęcie. Prowadzi stronę internetową polskich hodowców, pisze książkę. O gołębiach oczywiście. Bo one są jak ludzie. •

Jutro w DZ specjalny dodatek poświęcony pierwszej rocznicy tragedii w hali Międzynarodowych Targów Katowickich.

Obchody rocznicy tragedii w MTK

27 stycznia o godz. 12.00 w kościele pw. św. Antoniego przy placu Matejki w Chorzowie zostanie odprawiona msza w intencji ofiar katastrofy budowlanej w hali MTK. Wezmą w niej udział rodziny ofiar, hodowcy gołębi, uczestnicy akcji ratunkowej i wszyscy pogrążeni w smutku. Tego samego dnia o godz. 14.00 na terenie MTK przy ul. Bytkowskiej poświęcone zostanie miejsce upamiętnienia ofiar tragedii.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Katastrofa śmigłowca z prezydentem Iranu. Co dalej z tym krajem?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto