Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jak wojewoda Kempski został szefem śląskiej mafii

Witold Pustułka, Stanisław Bubin
Wojewoda Marek Kempski. Fot. A. Gola
Wojewoda Marek Kempski. Fot. A. Gola
Cztery lata temu, w grudniu 2000 roku, od informacji ze Śląska zaczynały się wszystkie główne wydania dzienników telewizyjnych. Ich bohaterem był wojewoda śląski Marek Kempski.

Cztery lata temu, w grudniu 2000 roku, od informacji ze Śląska zaczynały się wszystkie główne wydania dzienników telewizyjnych. Ich bohaterem był wojewoda śląski Marek Kempski. Wydawało się, że lada chwila trafi za kratki.
Brakowało tylko upublicznienia stenogramów jego rozmów telefonicznych, choć służby specjalne wszystko dokładnie rejestrowały. Działacze opozycyjnego wówczas Sojuszu Lewicy Demokratycznej występowali z wnioskiem o skonfiksowanie majątku jego doradcy – Aleksandra Ćwika. Z powodu tej afery o mało nie wywrócił się rząd premiera Jerzego Buzka. Dzisiaj już wiadomo, że wszystko było polityczną awanturą, a żadnemu z jej bohaterów nie postawiono nawet zarzutów.

Marek Kempski, dzisiaj biznesmen z siwym kucykiem, niechętnie wraca do wydarzeń sprzed czterech lat. Aferę przeżył – jak mówi – cudem. Sam trzymał się twardo, ale gdy dzieci wracały ze szkoły i mówiły, że ich tata to złodziej, bo tak mówią koledzy, był bezradny. To bolało najbardziej.

Kempski był wojewodą kontrowersyjnym. Został nim przez przypadek. W rządzie AWS miał być ministrem spraw wewnętrznych i administracji, ale po aferze w Śląsko-Dąbrowskiej Solidarności, gdy okazało się, że w kasie związku brakuje prawie 300 tysięcy złotych, został „tylko” wojewodą. Miał jednak ogromną siłę przebicia. To on podpowiedział Marianowi Krzaklewskiemu, że najlepszym kandydatem na premiera byłby Jerzy Buzek. Od początku miał jednak złe notowania. Trybun ludowy, watażka, w dodatku tylko po technikum, stał się łatwym celem ataków. Zrobił jednak sporo – to dzięki niemu powstała w Katowicach Szkoła Policji, wyremontowany został Teatr Śląski, a zespół pałacowy w Rudach Raciborskich został przekazany kurii w Gliwicach. Błędy też popełniał – jego stylizowanie się na szeryfa i fachowca od gospodarki do dzisiaj wzbudza uśmieszki.

30 listopada 2000 roku, podczas spotkania w sali Sejmu Śląskiego z amerykańskimi inwestorami, do Kempskiego podszedł dziennikarz „Rzeczpospolitej”. Zapytał, czy mógłby porozmawiać. Kempski się zgodził. Za chwilę z ust dziennikarza zaczęły padać nazwy spółek i powstała wirtualna mapa powiązań biznesowo-politycznych. Kempski stracił azymut. W nerwach natychmiast zaczął zawieszać i zwalniać ludzi. Publikacja „Wojewoda w sieci”, przedstawiająca go jako szefa mafii śląskiej, ukazała się w sobotę 2 grudnia. Tego dnia Kempski był na krajowym zjeździe Solidarności w Spale. Podszedł do Buzka. Ten powiedział, że nie powinien się przejmować. Kilka dni później, bez zmrużenia oka, podpisał jego dymisję.

Zarzuty wobec Kempskiego były dużego kalibru. Miał stworzyć na Śląsku sieć powiązań, na czele której stał biznesmen Aleksander Ćwik. Strukturę mafii pokazał w głównym wydaniu „Faktów” Tomasz Lis. W poniedziałek 4 grudnia do Katowic, pod kierownictwem ówczesnego szefa MSWiA Marka Biernackiego, zjechała specjalna komisja rządowa, która badała działania Urzędu Wojewódzkiego. Stworzyła ona raport, z którego wynikało, że korupcyjno-towarzyski układ kwitł na Śląsku w najlepsze. W działania wokół Kempskiego zaangażowani byli wówczas wszyscy – łącznie z policją i służbami specjalnymi. Sprawdzano nawet księżycowe wątki, czy aby Ćwik nie budował domów śląskim dziennikarzom.

Dzisiaj, po czterech latach, z afery Kempskiego nie pozostało nic. Zakrojone na szeroką skalę śledztwo prokuratury nie doprowadziło do ustalenia przestępczej sieci powiązań. Wszyscy jej bohaterowi są na wolności, a niektórzy z nich wygrali procesy sądowe z gazetami, które ich wówczas szkalowały.


Kto pociągał za sznurki?

Cztery lata temu pod Markiem Kempskim zatrzęsła się ziemia. O Katowicach i aferze w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim mówili wszyscy. Dziś nikt nie rozpoznałby na ulicy człowieka w zielonej kapocie, o długich siwych włosach spiętych w kucyk. Kempski? Był taki, ale kiedy, co robił — mało kto pamięta. Ci, którzy aferę przeciwko niemu zmontowali, też nie mogą sobie nic przypomnieć. Poza tym — kto zmontował? Politycy AWS z Warszawy, wściekli biznesmeni ze Śląska czy kilku byłych esbeków? A może czynni wciąż funkcjonariusze służb specjalnych? Na te pytania nigdy nie znajdziemy odpowiedzi. I nikt już nie potrafi rozszyfrować skrótu AWS. Z wielkiej afery zrobiła się burza w szklance wody. Winni okazali się cykliści i żurnaliści. Asy dziennikarstwa śledczego zniknęły, a przeprosin i sprostowań, wymuszonych przez sądy, nikt nie czytał.

W świetle późniejszych afer, tej z Rywinem czy Orlenem, katowicka sprawa wydaje się teraz zwykłą hucpą. Ale uczestniczyli w niej ludzie, którzy do dziś chodzą z urazami. Jednym z nich był Kempski, który nie doczekał się od nikogo słowa „przepraszam”. Nie chcę mu robić laurki, bo polityk z niego był marny, karierę zaczął z przypadku i osiągnięć wielkich nie miał. Wplątał się w układ i wyleciał na aut. Zwykła historia, jak to w polityce. Pamiętajmy jednak, że to właśnie wtedy naród nabrał obrzydzenia do polityków i że to wtedy zaczęło się psucie mozolnie budowanej demokracji polskiej.

Oskarżeni, jak to u nas, okazali się niewinni, a ci, którzy oskarżali pozostali anonimowi. Kosztów społecznych też nikt nie policzył. Ile Śląsk stracił, nie wiadomo. Utrwaliły się stereotypy na temat naszego regionu i przekonanie, że państwo jest słabe, a prawem można żonglować. Tyle i aż tyle.

złoekiem z bliznami w duszy nikt się już nie interesuje, a frycowe płacimy nadal.


Klasa i honor
Jerzy Buzek, były premier RP

Marek Kempski podał się do dymisji po licznych atakach prasowych. Zarzucano mu bliskie nieformalne kontakty z biznesmenami, którzy nie mieli najlepszej opinii. Osoby publiczne, politycy, mogą promować polski biznes, polską gospodarkę, ale nie powinny osobiście angażować się w sprawy biznesmenów. Nigdy nie miałem jednak nawet cienia wątpliwości co do uczciwości samego Marka Kempskiego. Rezygnując na własną prośbę z pracy na stanowisku wojewody — choć wcale nie musiał tego robić — wykazał się klasą i honorem, cechami, których tak brakuje obecnym elitom rządzącym.


Ohydna sprawa
Jakub Banasik, w czasach wojewody Kempskiego dyrektor generalny Urzędu Wojewódzkiego, dzisiaj właściciel kancelarii prawnej w Katowicach

Czas goi rany i dzisiaj niewielu pamięta o tamtej aferze. Pewnikiem tamta sprawa zraniła wiele osób, złamała kilka karier. Najgorsze jednak, że wiele osób odczuło ją osobiście — w tle pojawiło się bowiem wiele tragedii osobistych. To była jednak sprawa polityczna, wywołana na czyjeś zapotrzebowanie. Dzisiaj nie chcę rozdrapywać ran i wnikać w jej szczegóły. Było to jednak ohydne.

Związkowiec, nie wojewoda
Jerzy Polaczek, poseł Prawa i Sprawiedliwości

O Kempskim jako o wojewodzie nie miałem najlepszej opinii. Wprowadził niskie standardy pracy administracji, nie odpowiadał w terminie na pisma urzędowe. W sumie był fatalnym wojewodą, choć wcześniej był świetnym szefem związku. Poza tym w jego otoczeniu pojawiał się biznesmen Aleksander Ćwik, a kontakty na styku polityki i biznesu zawsze kojarzą się źle. To nie ja jednak byłem inspiratorem ataku medialnego na niego.


Cztery razy przeprosiny
Tadeusz Smolczewski, współwłaściciel kancelarii prawniczej „Iurator”, w 2000 roku likwidator Zakładów Chemicznych w Tarnowskich Górach

Zaraz po publikacji podaliśmy dziennikarzy do sądu. Wygraliśmy i cztery razy ukazały się przeprosiny – dwa razy w Rzeczpospolitej i dwa razy w gazetach prawnych. To jednak marna satysfakcja. W trakcie procesu wyszło na jaw, że jedna z gliwickich firm przegrała przetarg na likwidację Zakładów Chemicznych w Tarnowskich Górach i postanowiła się zemścić na Kempskim i całym jego otoczeniu. Świadkami powołanymi przez drugą stronę byli m.in. były poseł AWS Jerzy Polaczek, szef firmy podległej wojewodzie i Rudolf Moroń.



Teoria spisku

Jesienią 2000 roku w rządzie premiera Buzka miało dojść do przesilenia. Jednym z kandydatów na wicepremiera był wojewoda śląski – Marek Kempski. Wielu osobom zależało jednak na tym, aby nie awansował do Warszawy. W 1997 roku głosił bowiem teorię „opcji zerowej” w służbach specjalnych i tworzenia ich od nowa, bez udziału ludzi związanych wcześniej z peerelowską Służbą Bezpieczeństwa. Pośrednio potwierdza to fakt, że w jednym z wątków śledztwa prowadzonego przeciwko Kempskiemu pojawia się sprawa zaangażowania w działania przeciwko niemu pracowników Wojskowych Służb Informacyjnych z Krakowa.

Proces sądowy przeciwko dziennikarzom Rzeczpospolitej, jaki wytoczyli Tadeusz Smolczewski i kancelaria Iurator, wykazał również, że rozdmuchaniem afery i pogrążeniem Kempskiego mógł być zainteresowany pewien gliwicki przedsiębiorca, który ostrzył sobie zęby na zwycięstwo w przetargu na likwidację bomby ekologicznej po Zakładach Chemicznych w Tarnowskich Górach. Był on w doskonałych układach z politykami AWS na szczeblu stolicy i tkwił w przekonaniu, że przetarg wygra w cuglach. Stawka była ogromna, bo w 2001 roku na ten cel miało zostać przeznaczonych 100 milionów złotych. Przetarg wygrała jednak firma Budus, którą kilka miesięcy wcześniej kupił Aleksander Ćwik, formalnie doradca ekonomiczny wojewody.

W „aferze” powiązanie wątku nieformalnych układów między Kempskim a Ćwikiem stało się elementem, który najbardziej obciążał byłego wojewodę. Śledztwo prowadzone na szeroką skalę nie wykazało jednak w żaden sposób, aby ich relacje miały podtekst korupcyjny.

Nie ma wątpliwości, że sprawa Kempskiego nie była dziełem opozycyjnej wówczas lewicy, ale jego kolegów z AWS. Zaraz po publikacjach, 4 grudnia 2000 roku, do Katowic przyjechała specjalna komisja rządowa, na czele której stanął osobiście ówczesny minister spraw wewnętrznych i administracji Marek Biernacki, dzisiaj wicemarszałek województwa pomorskiego. Już w kilka dni później komisja oznajmiła, że zarzuty prasowe potwierdzają się. Premier Buzek przyjął wtedy dymisję Kempskiego. Wielu osobom było to na rękę, bo Kempski uchodził dla niektórych polityków AWS za potencjalnego rywala i miał dobry kontakt z Buzkiem. Potem komisja, w formie szczątkowej, pracowała jeszcze przez kilka tygodni. Jej pracami kierował inny polityczny kolega Kempskiego, wiceminister MSWiA Józef Płoskonka. Równolegle sprawę Kempskiego badała Prokuratura Okręgowa w Katowicach, a czynności w tej sprawie wykonywały Centralne Biuro Śledcze i Urząd Ochrony Państwa. Po blisko roku, już bez rozgłosu, kolejne wątki śledztwa były umarzane.

Dziennik Rzeczpospolita decyzją sądu za publikacje musiał zapłacić 30 tysięcy złotych nawiązki na rzecz chorzowskiej fundacji dobroczynnej, a także przeprosić Kancelarię Iurator. Inni z poszkodowanych odstąpili od roszczeń prawnych.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto