MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Jedynka, remis, dwójka

Rafał Musioł, Andrzej Grygierczyk
Tadeusz Krotos
Tadeusz Krotos
Pomysłodawca zakazu, przewodniczący zarządu Polskiego Kolegium Sędziów, Janusz Hańderek ma powody do satysfakcji – już dawno żadna inicjatywa działaczy PZPN nie wywołała takiego zamieszania i takich reakcji.

Pomysłodawca zakazu, przewodniczący zarządu Polskiego Kolegium Sędziów, Janusz Hańderek ma powody do satysfakcji – już dawno żadna inicjatywa działaczy PZPN nie wywołała takiego zamieszania i takich reakcji. – Przepis ma wejść w życie w marcu, po przyjęciu przez Zarząd PZPN i będzie obowiązywał już od rundy wiosennej – przypomina Hańderek.

W środowisku piłkarskim trwa dyskusja nad celowością i skutecznością takiego zapisu. – Jak ktoś będzie chciał grać, to i tak zagram przez znajomych lub kolegów – nie ukrywa jeden ze śląskich trenerów, który sam nie pojawia się w punkcie bukmacherskim, ale wie, że w jego sztabie szkoleniowym co najmniej dwie osoby obstawiają wyniki. – Poza tym, dlaczego podobne zapisy nie obowiązują innych sportowców, na przykład tenisistów, którzy grają indywidualnie i to od nich zależy, czy na przykład nie przegrają z dużo niżej notowanym rywalem.

Podobnych wątpliwości jest oczywiście znacznie więcej, jednak większość argumentów przemawia za pomysłem Hańderka.
– Mam przeczucie, że podobne zapisy pojawią się nawet odgórnie narzucone przez FIFA lub UEFA. Przecież afera Hoyzera mocno wstrząsnęła całym piłkarskim światkiem i podważyła jego wiarygodność – nie ukrywa członek Polskiego Kolegium Sędziów, Wit Żelazko.

Dyskusja trwa również na forach internetowych portali.

– Może rzeczywiście będą grali przez wujków czy ciotki, ale przynajmniej sami będą się bali wejść do buka, a to już coś. Zresztą polscy bukmacherzy są wyczuleni na szwindle i wolą dmuchać na zimne, więc często wycofują podejrzane mecze, albo nie przyjmują podejrzanie wysokich zakładów na słabe drużyny – przypomniał internauta o nicku „grajek1”.

Prezes PZPN Michał Listkiewicz wierzy, że zakaz i tak ma tylko cel profilaktyczny. – Nie mieliśmy dotychczas do czynienia z aferami związanymi z zakładami bukmacherskimi, ale ten pomysł ma moje poparcie. Po prostu daje nam możliwość wyciągania sankcji w przypadku złamania regulaminu, jednak wierzę, że nie będzie takiej potrzeby – oznajmił szef polskiej piłki.

A złośliwi mogą tylko dodać, że na wynik meczu można przecież wpłynąć także z pominięciem punktów bukmacherskich, co stara się udowodnić chociażby prokuratura badająca aferę korupcyjną w drugiej lidze. To jednak już zupełnie inna historia.


Piłkarskie Afery w Polsce (1936 – 2004)

Zakaz obstawiania wyników meczów u bukmacherów przez osoby mogące mieć wpływ na ich przebieg to efekt niemieckiej „afery Hoyzera”. W Polsce jednak skandali związanych z piłką również nie brakowało, w dodatku wszystko zaczęło się na Śląsku.

1936
Mecz Śląsk Świętochłowice – Dąb Katowice. Bramkarz Śląska, niejaki Mróz, wziął 300 złotych za popełnienie poważnych błędów. Konsekwencje były surowe: katowiczanie zostali karnie usunięci z ekstraklasy.

1980/1981
Mecz Widzew Łódź – Zawisza Bydgoszcz. Łodzianie zmierzali po tytuł mistrzowski, tuż po spotkaniu pojawiła się wieść, że trzech piłkarzy z Bydgoszczy wzięło pieniądze za porażkę. Jeden z nich, Adam Kensy, przyznał, że Andrzej Grębosz zaproponował 150 tysięcy złotych do podziału na drużynę. Ponieważ Zawisza był klubem wojskowym, po złożeniu zeznań Kensy trafił do aresztu garnizonowego, gdzie oświadczył, że tak naprawdę chodziło o 300.000. Niestety, przed Wydziałem Dyscypliny PZPN powiedział, że... wszystko sobie wymyślił i nikogo ostatecznie nie ukarano.

1986/1987
Ten sezon był koszmarem. PZPN unieważnił mecze Lecha Poznań z Polonią Bytom (1:1), Zagłębia Lubin z Ruchem Chorzów (0:2) i Olimpii Poznań ze Stalą Mielec (1:3) z powodu braku zaangażowania w grę zawodników z Poznania i Lubina. Unieważniono także i nakazano powtórzenie spotkania Górnik Wałbrzych – Motor Lublin (4:0). Kolejna afera wybuchła podczas baraży – w meczu Ruch Chorzów – Lechia Gdańsk bramkę dla gości zdobył bramkarz „niebieskich” Janusz Jojko wrzucając sobie piłkę do siatki. Sprzątaczka w szatni znalazła reklamówkę z pieniędzmi, ale nikt się do niej nie przyznał.

1992/1993
O mistrzostwo walczyła Legia Warszawa i ŁKS. Legia Warszawa w ostatniej kolejce grała w Krakowie z Wisłą, a ŁKS z Olimpią Poznań. O tytule mistrzowskim miały decydować strzelone bramki – Legia wygrała więc 6:0, a ŁKS – 7:1, tytuł przypadł Legii. PZPN unieważnił wyniki spotkań, odebrał Warszawie mistrzostwo i przyznał je Lechowi. Dodatkowo na Legię, Wisłę, ŁKS i Olimpię nałożono kary finansowe, a kolejny sezon cała czwórka rozpoczęła z minusowym dorobkiem trzech punktów. Do akcji wkroczyła też UEFA, która wykluczyła Legię i ŁKS z europejskich pucharów.

1993/1994
Mecz Legia Warszawa – Górnik Zabrze. Zwycięstwo dawało gościom tytuł mistrzów Polski. Zabrzanie objęli prowadzenie, ale na murawie szalał sędzia Sławomir Redziński, który wyrzucił z boiska aż trzech piłkarzy Górnika. Legia wyrównała i zdobyła tytuł. Sędzia Redziński zakończył po tym meczu karierę, a kilkanaście miesięcy później wyszło jednak na jaw, że tuż przed tym meczem mający kłopoty finansowe Dozamet Nowa Sól sprzedała do Legii jednego piłkarza. Funkcję prezesa Dozametu pełnił... Redziński.

2001/2002
Barażowe mecze Garbarnia Szczakowianka Jaworzno – RKS Radomsko. Na boisku górą byli jaworznianie, ale ich rywale zakwestionowali prawo do gry w obu meczach Branko Rasicia, wypożyczonego z Victorii Jaworzno. Efektem prowadzonego przez PZPN śledztwa było jedynie ukaranie działaczy Śląskiego ZPN oraz Victorii Jaworzno, czyli winnych naruszenia przepisów przy potwierdzaniu do gry w Polsce Rasicia.

2002/2003
Barażowe mecze Garbarnia Szczakowianka Jaworzno – Świt Nowy Dwór Mazowiecki. Afera, która trwa do dziś. PZPN – po informacjach prezesa Świtu – zweryfikował wynik drugiego meczu jako walkower dla Świtu, zdegradował Szczakowiankę, ukarał ją dziesięcioma karnymi punktami, zdyskwalifikował kilku piłkarzy Świtu i... nawarzył sobie piwa.
Sprawa nie jest bowiem jednoznaczna, Szczakowianka wciąż walczy o swoje dobre imię, ponieważ jej zdaniem postępowanie zostało przeprowadzone z naruszeniem przepisów.

2003/2004
Zaczęło się skromnie: wiceprezes Polaru Wrocław Tomasz Szypuła poinformował, że mecz jego drużyny z Zagłębiem Lubin został sprzedany, dodając, że „podchody” miały też miejsce ze strony Cracovii i Pogoni Szczecin. Na mocy nowych przepisów do akcji mogła wkroczyć prokuratura i po kilku tygodniach jej działać posypały się zarzuty wobec pięciu zawodników: Zbigniewa M. z Zagłębia Lubin, Jacka S. i Tomasza R. (byłych graczy Polaru), Marka G. (byłego piłkarza Śląska Wrocław) i Piotra U. z Piasta Gliwice.
Równocześnie PZPN wszczął postępowanie dowodowe przeciwko kilku innym zawodnikom oraz trzem klubom – Zagłębiu Lubin, Cracovii i Piastowi Gliwice. Sprawa jest rozwojowa, zawodnikom zamieszanym w aferę grozi do pięciu lat więzienia i dożywotnia dyskwalifikacja, natomiast klubom degradacja o dwie klasy rozgrywkowe. Przy okazji pojawił się wątek obstawiania wyników „podejrzanych” meczów przez ich uczestników i w ten sposób dogoniliśmy Europę. (r. mus.)


Powiedzieli nam

Artur Andruszczak, piłkarz GKS Katowice

Nie wierzę w skuteczność takiego zapisu. Jeden przepis więcej, jeden przepis mniej, to i tak nie ma znaczenia dla tych, którzy będą chcieli sobie u buków zagrać. Po prostu wyślą kogoś z kuponem, żeby się samemu nie pokazywać w punkcie przyjmowania zakładów.
Wiem, że wielu piłkarzy się w to bawi, najczęściej ci młodzi, którzy liczą na cud i na to, że spadnie na nich wielka kasa. Po pewnym czasie zrozumieją, że w tym wszystkim chodzi tylko o wyciąganie pieniędzy z kieszeni ludzi i że na tym całym systemie zarabiają tylko bukmacherzy. Też czasami coś wysyłałem, ale generalnie od hazardu trzymam się maksymalnie z daleka.

Janusz Białek, trener Szczakowianki Jaworzno

To bardzo dobry ruch. Nie wystarczy mówić o tym, że jesteśmy poza wszelkimi podejrzeniami, trzeba tę deklarację wprowadzać w życie i karać za wykroczenia przeciw etyce. Dlatego podobne zmiany w regulaminach uważam za słuszne i potrzebne, tym bardziej, że ostatnie wydarzenia w Niemczech pokazały dobitnie, że niebezpieczeństwo i pokusy nie są wyssane z państwa. Po co od razu dopatrywać się w tym na przykład ograniczania praw obywatelskich? Przecież jak się komuś nie podoba, to zawsze może zmienić zawód.
Kiedyś próbowałem się bawić w obstawianie wyników meczów, ale nigdy mnie to nie wciągnęło, więc nie będę miał problemów z dostosowaniem się do nowych przepisów. Uważam, że są w życiu większe przyjemności na które można wydawać pieniądze, w tym także takie, dzięki którym te pieniądze można wygrywać.

Robert Małek, sędzia piłkarski

Ten przepis to wynik pożaru, jaki zapłonął za sprawą niemieckiego sędziego Roberta Hoyzera. Z tego punktu widzenia takie dmuchanie na zimne jest uzasadnione.
Nie mogę wypowiadać się w imieniu całego środowiska sędziów, powiem więc tylko za siebie. Mnie to nie przeszkadza, bo nigdy nie grałem, nie gram i nie zamierzam grać, bo mnie to zupełnie nie bawi. Może gdybym miał takie hobby, moja reakcja byłaby ostrzejsza i odebrałbym to jako naruszenie swobód obywatelskich. W obecnej sytuacji po prostu tę zmianę w przepisach popieram.


Tajemnica komórki

Robert Hoyzer, 25-letni sędzia, nie przypuszczał, że tak szybko i tak niechlubnie zapisze się w historii futbolu. A wszystko przez miłość arbitra do pieniędzy i luksusowych przedmiotów.

Pochodzący z Berlina Hoyzer jest oskarżony o „wydrukowanie” sześciu meczów, ale sprawa ciągle się rozwija. Sztandarowym spotkaniem z czarnej listy jest mecz Pucharu Niemiec pomiędzy trzecioligowym Paderbornem i Hamburgerem SV. Pierwszoligowcy prowadzili już 2:0, by stracić cztery bramki, w tym dwie z rzutu karnego i skończyć mecz w dziesiątkę. Uwagę prokuratury przykuły duże sumy postawione w niektórych punktach przyjmowania zakładów bukmacherskich na zwycięstwo Padebornu. Śledztwo ruszyło pełną parą.
W ubiegłym tygodniu DFB anulowała wynik tego meczu, a gdy okazało się, że nie może on być powtórzony, HSV otrzymał rekompensatę dwóch milionów euro.

Skruszony sędzia, zdając sobie sprawę z beznadziejnego położenia, postanowił wystąpić o status „świadka koronnego” i przekazał prokuratorowi listę nazwisk osób zamieszanych w aferę, przy okazji ujawniając wątek polityczny – rzekomą zmowę oficerów dawnych służb bezpieczeństwa krajów Europy Wschodniej, którzy zamierzają czerpać zyski właśnie z ustawiania spotkań. Siatka miała obejmować nie tylko Niemcy, ale także Chorwację i Grecję.

– Otrzymywałem wiadomości na telefon komórkowy. Za ustawienie wyniku meczu przekazano mi kilkadziesiąt tysięcy euro i luksusowy sprzęt, na przykład telewizor plazmowy – tak brzmiała według niemieckiej prasy utajniona wciąż część zeznań Hoyzera.

Drugoligowy mecz między piłkarzami LR Ahlen i Wacker Burghausen zostanie powtórzony, zadecydowała Niemiecka Federacja Piłkarska (DFB). Rozegrany 22 października 2004 mecz wygrała drużyna z Ahlen 1:0. Spotkanie to było prowadzone przez Roberta Hoyzera. To pierwszy mecz, który DFB nakazała powtórzyć od czasu, kiedy zareagowała w sprawie Hoyzera. Data tego spotkania nie została wyznaczona. Hoyzer, który został aresztowany, podejrzany jest o sfingowanie wyników kilku meczów. Według DFB – niemieckie kluby zakwestionowały rezultaty 14 meczów.

Czarny totek i chciwy bramkarz

Najgłośniejszy dotychczas skandal związany z ustawianiem wyników spotkań miał miejsce – i to dwukrotnie – we Włoszech. Po raz pierwszy bomba „totonero” wybuchła na początku lat osiemdziesiątych. Jednym z antybohaterów tej sprawy był świetnie znany polskim kibicom Paolo Rossi.

Późniejszy król strzelców hiszpańskiego Mundialu znalazł się wśród 20 piłkarzy zawieszonych na trzy lata za fingowanie meczów, w których brali udział. Piłkarska spółka przynosiła krociowe zyski, ale jej efekty wstrząsnęły fanami futbolu we Włoszech – AC Milan i Lazio zostały relegowane do Serie B. Lekcja jednak nie na wiele się zdała – w minionym roku przyłapano na wysyłaniu kuponów sześciu piłkarzy z Serie A i Serie B – wszyscy zostali zawieszeni.

Na cenzurowanym znalazły się także kluby z Francji i Anglii. W tym pierwszym kraju główne role odgrywali piłkarze Olimpique Marsylia, którzy w 1993 roku za 44 tysiące dolarów kupili jeden z kluczowych dla walki o mistrzostwo meczów zarabiając przy okazji na kuponach skreślanych u bukmacherów przez podstawionych ludzi. Między innymi ta sprawa przesądziła o karnej degradacji ekipy Bernarda Tapie i pięcioletnim zakazie wszelkiej działalności w futbolu dla samego prezesa klubu.

Na Wyspach natomiast z „lewymi” zakładami najczęściej kojarzy się nazwisko Bruce’a Grobbelaara, słynnego bramkarza Liverpoolu. W 1994 roku na sprzedaniu trzech meczów miał zarobić 200 tysięcy funtów pozyskanych od rywali i drugie tyle w wyniku wygranych zakładów. Golkiper został nawet aresztowany razem z kolegą po fachu z drużyny Wimbledonu – Hansem Segersem i napastnikiem Johnem Fashanu, ale w końcu nie uznano ich winnymi we wznowionym procesie sadowym.
Nie bez winy pozostaje też druga strona – to właśnie bukmacherzy z Malezji próbowali przekupić piłkarzy uczestniczących w młodzieżowych mistrzostwach świata.


Komentarz DZ

Pozazdrościć Niemcom

Gdzie tylko pojawia się duży pieniądz, tam też rodzi się skłonność nie tyle do jego wypracowania, ile zdobycia w sposób łatwy, szybki, przyjemny, niekoniecznie legalny. Przypadłość to znana nie od wczoraj, a od wieków, pod każdą szerokością geograficzną i na pewno nie w sporcie ma swoje źródła.

Niemniej, to sport – w teorii nośnik czystości, szlachetnej rywalizacji i ducha fair play – stał się bardzo „wdzięcznym” polem do popisu dla żądnych szybkiego zarobku osobników. Dopracowano się wielu sposobów dorobienia sobie w sporcie, a zwłaszcza w piłce nożnej: akty kupna–sprzedaży meczów, „zmiękczanie” sędziego, „motywowanie sojuszników”, wreszcie rozmaite odmiany czarnych totków. Trudno się z tym pogodzić, tak jak trudno się pogodzić z ciemnymi stronami ludzkiej natury. Można co najwyżej oczekiwać intensywnych działań wymiaru sprawiedliwości, który wykrywałby tego typu przypadki, zapobiegał im, wreszcie – przykładnie karał.
Niemcy są dziś wstrząśnięte i smutne za sprawą sędziego Hoyzera i jemu podobnych, ale mają też nadzieję, że szybkie działania prokuratury, policji i sądów oczyszczą ich futbol. Przynajmniej na pewien czas.

My w Polsce – paradoksalnie – powinniśmy Niemcom zazdrościć, tej nadziei. U nas bowiem prawie nigdy nikt nikogo za rękę nie złapał, niczego nie udowodnił, a jeśli już toczy się jakiekolwiek śledztwo, to ślimaczy się przeraźliwie i niekoniecznie prowadzi do ukarania winnych. Zresztą, karał dotychczas wyłącznie PZPN, ale nie na podstawie dowodów, a na podstawie intuicji.

Dominuje więc poczucie bezkarności i naigrywanie się z prawa. Jak to w sytuacji, w której prawo jest złe, albo źle egzekwowane. Przykładów na to jest tyle, że kto by tam zliczył!? Gdyby tylko w sporcie...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Derby Trójmiasta: oprawa meczu Lechia Gdańsk - Arka Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto