Rozmowa ze Stanisławem Soyką
Dziennik Zachodni: Jak pan wspomina Studzionkę?
Stanisław Soyka: Ze Studzionką związane jest całe moje wakacyjne dzieciństwo. Przyjeżdżałem tu do dziadków albo do cioci Zofii. Wspomnienia stąd są wręcz arkadialne. Dla mnie wychowywanego w mieście (w Gliwicach) to zawsze była kraina szczęśliwości: stare drzewa, rzeczka, kąpiele w stawach, pola, jazda na oklep na koniu (jak wujek pozwolił)... Oczywiście, starałem się pomagać przy żniwach, ale pewnie nie byłem zbyt produktywnym i przydatnym pracownikiem.
DZ: Co panu najbardziej utkwiło w pamięci z tamtego okresu?
SS: Pamiętam, że w sobotę około trzynastej kończyła się tu robota i zaczynało się sprzątanie podwórka. Trzeba było usunąć wszelkie pozostałości: słomę, gnój, odchody kur i innego ptactwa... I około czternastej-piętnastej można było przez podwórze przejść w lakierkach. To zamiłowanie do takiego uporządkowanego życia i do rzetelnej pracy odczuwam w sobie do dziś. Mam to.
Tą szczególną dbałość studzieńczan o swoje posesje uświadomiłem sobie (i doceniłem) po latach, kiedy już wyjechałem ze Śląska i poznałem inne wsie, na Mazowszu czy w Małopolsce.
DZ: Jak z perspektywy czasu ocenia pan zmiany, jakie tu zaszły?
SS: W tej chwili można się tu czuć jak w jakiejś wiosce austriackiej, niemieckiej czy czeskiej. Jest tu tak samo porządnie i czysto. I podobnie życzliwie.
DZ: Mówi pan gwarą?
SS: W kilka minut po przybyciu do domu – tak. Melodyka śląska mocno we mnie tkwi, ale nie jest już ona związana tylko ze Studzionką lecz z całym regionem.
Zofia Zborowska i Andrzej Wrona znów zostali rodzicami
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?