Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Latające samochody w Siemoni

Izabela Kacprzak
To takie pechowe miejsce – kiedy droga jest śliska, samochody lądują wprost w ogródku Flisów. Czasami nawet barierka ochronna zamontowana przez drogowców nie pomaga...
To takie pechowe miejsce – kiedy droga jest śliska, samochody lądują wprost w ogródku Flisów. Czasami nawet barierka ochronna zamontowana przez drogowców nie pomaga...
Kiedy Zofia Flis słyszy pisk opon, wie, że zaraz zaparzy kawę. Wygląda przez okno w kuchni, popatrzy i łyka pastylkę na uspokojenie i dzwoni na 997. A potem zanosi kawę kierowcy, który przed chwilą wjechał w jej dom...

Kiedy Zofia Flis słyszy pisk opon, wie, że zaraz zaparzy kawę. Wygląda przez okno w kuchni, popatrzy i łyka pastylkę na uspokojenie i dzwoni na 997. A potem zanosi kawę kierowcy, który przed chwilą wjechał w jej dom...

Kiedy pada deszcz, 62-letnia kobieta zaczyna się denerwować. - Znowu któryś będzie siedział - wzdycha patrząc w niebo. Będzie siedział, czyli uderzy w jej dom. Flisowy płot albo barierkę, którą drogowcy rok temu postawili, żeby amortyzowała uderzenia. Może też zaczepić się w rowie albo w kanale mostku... Albo wpadnie na podwórko. Możliwości jest wiele, a Flisowie przerabiali już chyba wszystkie.

Pani Zofia szacuje, że przez 10 lat pod jej domem wylądowała co najmniej setka aut! Były cysterny z benzyną, ciężarówki z meblami, ikarus z aktorami z Bydgoszczy (pamięta, bo wtedy dużo kawy i herbaty poszło, a kukiełki zdeponowano w garażu). Na porządku dziennym są też osobowe lądujące niczym bolidy Jamesa Bonda na spadzistym wjeździe. Średnio raz w miesiącu jeden samochód "parkuje" u Flisów.

Chałupa na rozstaju dróg

Domek Zofii Flis stoi na skrzyżowania w Siemoni, vis-a-vis drogi biegnącej w górę na Pyrzowice. Znakiem rozpoznawczym jest teraz wygięta barierka. - Osobowy chyba wjechał, po wgięciu widzę, bo nas nie było wtedy w domu - pani Zosia wzdycha. - Szybko się pozbierał i uciekł. Tacy teraz są - jeden się bogaci, drugi traci.

Dom postawił pół wieku temu ojciec pani Zofii, kiedy ulicą Młyńską przejeżdżał pewnie jeden samochód na tydzień z prędkością 30 km na godzinę. Teraz takiego głupstwa by nie zrobił, a chałupę wybudowałby na łące za domem. To 100 metrów od skrzyżowania. Auta lądowałyby w rowie, a oni mieliby święty spokój...

Teraz przez maleńką Siemonię w ciągu doby przejeżdża co najmniej 6 tysięcy aut, czyli tyle ile w dużym mieście. A wieś nie ma nawet pobocza. - Wszystkie się spieszą, a jak się spieszą, to mi na domu lądują - pani Zofia z nerwów zaciąga się papierosem.

- Babcia jest wyczulona na każdy pisk opon. Od razu krzyczy "Jezus Maria" i po tabletki leci - wtrąca Radek, 20-letni wnuczek.

24 godziny u Flisów

Auta jadą na lotnisko do Pyrzowic, a potem wracają. Śpieszą się, ale pani Zofia jest wyrozumiała - powtarza, że dziś pracę trzeba sobie szanować. Jej córka jest pielęgniarką i od roku pracuje w Londynie. Też się zawsze spieszy, tak jak ci, którzy pędzą z Pyrzowic. Droga tu wąska i nagle pojawia się znak "Stop"... A potem wyrasta jak spod ziemi dom Flisów. I bach... - Pani, ja się rozpędziłem, bo myślałem, że ta droga się nie kończy - opowiadał kierowca, który wylądował w rowie przed domem.

Flisowie żyją właściwie na drodze. Cały dobytek przenieśli dla spokoju, i bezpieczeństwa, na drugą stronę domu, od strony pięknej zielonej łąki. Jest stoliczek, krzesełka, i jest nieco ciszej...

- Spokojniej tu jest pomiędzy 2 a 4 rano - pani Zosia ma to wszystko w jednym palcu. - Ostatni samolot ląduje w Pyrzowicach ok. pierwszej w nocy. Z Londynu. Osobowe przestają jeździć ok. 1.30. Ale potem ruszają tiry i tak już jest przez całą noc.

"Crash-testy" domek pani Zosi znosi cierpliwie i o dziwo, w miarę dobrze. - Dobra solidna robota mojego taty - śmieje się. Jak ktoś walnie, to cała góra się trzęsie, ale trzyma się.

Cysterna na drzewie

Była tu niejedna drogowa komisja. Chodzili, mierzyli i po głowach się drapali...

- Któryś zaśnie i nas w końcu pozabija - wieszczyła Zofia Flis. Chyba zrozumieli, bo ostatnio na wprost tej drogi-górki postawili pulsujące światło, a na drodze położyli spowalniające kostki. Ale, jak to w życiu bywa, ktoś je ukradł, jeden tir na dziurach zawieszenie połamał, to następnego dnia wbili gigantyczne kostki, których już się nie wyjmie.

- Tak stuka, że tego co zaśnie, może obudzi - zastanawia się właścicielka.

Jest też znak "Stop", ale wystarczy chwilę postać, żeby przekonać się, że atrapa. I tak nikt się nie zatrzymuje.

Pani Zofia w ostatnich latach wpadała na różne pomysły, żeby sobie ulżyć. Chciała policję zainteresować swoim problemem... - Radar - pani Zosia zawiesza głos. - Niech go tu postawią, kokosy sobie zarobią! Nie chcieli, powiedzieli, że się nie opłaca. Rozumie pani coś z tego?

Raz wjechała w dom cysterna z paliwem. Przed domem rosła wtedy jeszcze topola. Bóg czuwał, że cysterna na niej się nie zatrzymała. - Pani kochana - mówił roztrzęsiony kierowca. - Byłby taki wybuch, że pół wsi poszłoby z dymem.

Topolę trzeba było wyciąć i Bogu podziękować.

Jeden dzień, cztery wypadki

Raz był taki dzień, że w dom Flisów wjechały cztery samochody. - A może nawet pięć, Raduś? - pyta wnuczka. - A kto by to spamiętał, babciu - odpowiada. Też jest kierowcą i choć młody, ma wszystkie kategorie.

W każdym razie wjeżdżali jeden po drugim. Lato, ciepło, po deszczu rzecz jasna.

- Już nie mogłam nerwowo, do kuzynki poszłam, kilka domów dalej. Tablety wzięłam na uspokojenie i tak myślę na głos: A może to ja tak przyciągam? Kuzynka mnie ochrzaniła, żebym nie krakała. I patrzę, a tu samochód, taki osobowy, biały z górki jedzie. "On też będzie siedział" - mówię ja na głos i nagle bach.

Pani Zofia oprowadza po szkodach. - Tyle co ociepliliśmy dom, bach, wjechał - mówi o półciężarówce mercedes, co się zatrzymała na rogu budynku pięć lat temu. - Wszystko od nowa trzeba było robić.

Kultura pirata

Zresztą kultury to ci piraci co "parkują" u pani Zofii, nie mają za grosz. - Żaden przepraszam nie powiedział, tylko się autem martwią. A moje szkody, a stres? - pyta rozżalona. - Mąż ich zawsze usprawiedliwiał, żałował, pocieszał.

Mąż Wojciech był kierowcą ciężarówki.

- Raz mnie nerwy wzięły straszne - przypomina sobie. - Jakoś było to po tej serii. Poszłam do krów, tyle co wyszłam z chlewa i słyszę huk. Furgon z meblami siedzi mi w rowie. Biegnę i krzyczę: "Panie, jakeś pan jechał!" A on do mnie z mordą - panią Zosię aż zatyka.

- I jak dźwig przyjechał, to wszystkich równo opieprzyłam.

Zofia Flis, co widać po twarzy, jednak ma serce do tych wszystkich kierowców. Jeden jechał z lotniska, kolegę odwoził. Jak w płot nie walnie! Wychodzi, blady jak trup i nic, tylko w kółko powtarza. "Ja się chyba powieszę". Do lasu już biegł. Auto było ojca, wziął je bez zgody. - Ciesz się, synku, że żyjesz - mówi mu na to pani Zosia i już kawę zalewa. - Przecież czołowe mogło być, trupy - tłumaczyła i pocieszała. On się uspokoił i obiecał, że płot wyremontuje, jak tylko auto wyklepie. Przyjechał po trzech tygodniach. Już mu się żyć chciało.

- I co, warto było się wieszać? - zapytała z troską.

Podziękował...

Życzliwość i niewdzięczność

Ale raz pani Zosia przesadziła. Właśnie wróciła z Będzina, tyle co torbę położyła na kredensie. Zaczęło padać. - Oho - pomyślała. - Zaraz któryś siądzie.

Nagle huk i pisk. Dwa samochody stoją w płocie.

- Boże drogi! - krzyknęła. - Chyba wszystko trupy.

997 wykręciła i czeka w domu w oknie, bo krwi nie lubi oglądać. A tu zjeżdża się na sygnale policja, pogotowie, szum się zrobił straszny. Nagle na polu ląduje... helikopter. - Wtedy to się przeraziłam nie na żarty, że mnie za to wszystko obciążą - mówi pani Zofia. - Bo się okazało, że ci z wypadku na własnych nogach wyszli.

Mieli też kiedyś problem z samochodem osobowym. Pechowy kierowca zostawił go po wypadku na podwórku Flisów ("trzy dni" - obiecał) i... zniknął na miesiąc. Sianokosy były, a auto zastawiło wjazd do stodoły.

Mąż wpadł na pomysł - pod koła położyli belki i samochód przepchnęli na łąkę. A jak pojawił się właściciel, to zrobił awanturę. - Ludzie to potrafią być niewdzięczni - wzdycha kobieta.

Jak stąd odejść?

Zofię Flis poznają już w PZU po głosie. - Spisujemy tych co u nas lądują, wzywamy policję, a potem zgłaszamy do PZU i szacują szkody - opowiada. - Był taki czas, że co dwa tygodnie mieliśmy auto w bramie albo na podwórku. Facet z PZU powiedział wprost: Jak ja słyszę pani głos w telefonie, to się od razu denerwuję. A ja to się nie denerwuję? - pyta pani Zofia.

Czasami ma wszystkiego dość. Córka w Londynie pracuje, dobrze zarabia. Ostatnio dzwoniła i zachęcała: - Mama, kraty w okna i przyjeżdżajcie. Potem może kiedyś wrócimy i wybudujemy się w normalnym miejscu!

Ale pani Zosia uśmiecha się tylko...

od 16 lat
Wideo

Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto