Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Łzy po wyroku

Aldona Minorczyk-Cichy, Anna Malinowska
Rodzice tyskich licealistów (po prawej Andrzej Matyśkiewicz) jeszcze razu przeżywali piekło lawiny. Fot. Karina Trojok
Rodzice tyskich licealistów (po prawej Andrzej Matyśkiewicz) jeszcze razu przeżywali piekło lawiny. Fot. Karina Trojok
Ten wyrok nie zadowolił nikogo. Mirosława Szumnego uznano winnym nieumyślnego sprowadzenia niebezpieczeństwa na uczestników wycieczki, których 28 stycznia 2003 roku poprowadził na Rysy. Lawina zabiła 8 osób.

Ten wyrok nie zadowolił nikogo. Mirosława Szumnego uznano winnym nieumyślnego sprowadzenia niebezpieczeństwa na uczestników wycieczki, których 28 stycznia 2003 roku poprowadził na Rysy.

Lawina zabiła 8 osób. Adwokat nauczyciela zapowiedział apelację. Andrzej Matyśkiewicz, oskarżyciel posiłkowy, ojciec dwóch chłopców, którzy zginęli pod śniegiem, płakał. Stwierdził, że proces i jego zakończenie odbiera jako osobistą porażkę, bo Szumny nie zrozumiał, że jest winny śmierci młodzieży.

Nauczyciel wysłuchał wyroku z kamienną twarzą, po czym wybiegł z sali. Nie chciał rozmawiać z dziennikarzami. Nie czuje się winny.
– Kara roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata nie jest wysoka, ale to nie o to chodzi. Mój klient nie jest winny. Dlatego złożymy apelację – mówił po zakończeniu rozprawy Marek Lesiak, obrońca Szumnego.

Sąd uznał, że nauczyciel poprowadził grupę na Rysy nie mając do tego uprawnień. Mimo sugestii ratownika TOPR nie wynajął też przewodnika górskiego. Licealiści nie byli przygotowani do takiej wyprawy, nie mieli doświadczenia. Grupa w jakiej się poruszali była zbyt duża. Szumny popełnił też błędy przy wchodzeniu na górę. Nie wziął pod uwagę warunków pogodowych. Wobec ich znacznego pogorszenia nie powinien w ogóle wyjść ze schroniska, albo zawrócić wycieczkę.

Sąd nie znalazł dowodów na to, że uczestnicy wycieczki sami podcięli śnieg, co spowodowało zejście lawiny. Uznał opinię biegłych klimatologów z Wrocławia, którzy udowadniali, że zejście lawiny miało charakter samoistny.

Lawina, w której zginęło 6 licealistów, student i jeden z opiekunów była najtragiczniejszą w historii polskich Tatr. Ciała większości uczniów wpadły do Czarnego Stawu. Ostatnie z nich wydobyto dopiero w czerwcu 2003 roku, kiedy stopniał śnieg.


Proces w sprawie tragicznej śmierci sześciu tyskich licealistów, studenta i opiekuna grupy rozpoczął się w lutym ubiegłego roku. Zapowiadano wówczas, że skończy się w kwietniu lub maju. Trwał ponad rok. Konieczne było przesłuchanie kilkunastu świadków i wysłuchanie ekspertyz biegłych. Sąd wczoraj uznał, że nie ulega wątpliwości, iż Mirosław Szumny jako kierownik wycieczki nieumyślnie sprowadził niebezpieczeństwo na uczestników wycieczki.

Mirosław Szumny, nauczyciel geografii i organizator tragicznej wyprawy został skazany na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata. Sąd zakazał mu także organizowania i kierowania wycieczkami górskimi. Skazany tuż po odczytaniu uzasadnienia wyroku szybko opuścił mury katowickiego sądu. Nie chciał rozmawiać z dziennikarzami.
Część z ekspertyz wykonanych na zlecenie sądu była sprzeczna. Ostatecznie skład sędziowski pod przewodnictwem Aleksandra Sikory przychylił się do ekspertyzy wykonanej przez klimatologów z Uniwersytetu Wrocławskiego, którzy uznali, że 28 stycznia 2003 roku lawina z Rysów zeszła samoistnie, a nie jak twierdził inny biegły – została wywołana przez uczestników wycieczki.

Pracownicy zakopiańskiego TOPR-u wyjaśniali przed sądem, że wycieczka w ogóle nie powinna wyjść w góry. Jeden z nich w schronisku koło Morskiego Oka uprzedzał nauczyciela, że powinien wziąć przewodnika górskiego. Mówił mu także, że grupy, z którymi wybiera się na Rysy są zbyt liczne.
Mirosław Szumny już podczas pierwszej rozprawy oskarżył o zaniedbania pracowników TOPR. Jego zdaniem komunikaty o warunkach pogodowych i zagrożeniu lawinowym nie zawsze odpowiadają prawdzie. Kilka dni przed tragicznym osunięciem się lawiny w Tatrach było ocieplenie. Potem przyszedł mróz, który ścisnął podtopiony śnieg. Na to napadała warstwa nowego puchu. Zdaniem nauczyciela była to bomba z opóźnionym zapłonem, o której TOPR-owcy powinni powiadomić wychodzących w góry. Sędzia Aleksander Sikora nie dał wiary tym wyjaśnieniom uznając, że Szumny próbował przenieść ciężar odpowiedzialności na ratowników.
Sąd umorzył zarzut z aktu oskarżenia dotyczący 27 stycznia 2003 roku, kiedy Szumny zabrał w góry pierwszą grupę licealistów. Wtedy wszyscy szczęśliwie wrócili do schroniska. Sąd przyjął, że wtedy Szumny naraził uczestników na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty zdrowia lub życia. To jednak jest ścigane na wniosek pokrzywdzonych. Ci jednak nie wyrazili takiej woli. Postępowanie w tym zakresie umorzono.

Ten tragiczny dzień
28 stycznia 2003 roku w Tatrach obowiązywał drugi stopień zagrożenia lawinowego. Pogoda znacznie się pogorszyła. Całą noc padał mokry śnieg. Szumny mimo to zaryzykował wejście na szczyt. TOPR-owcy mówili później, że tylko szaleniec odważyłby się poprowadzić wycieczkę w takich warunkach. Entuzjazm młodych ludzi przed wejściem na Rysy był ogromny. W końcu nauczyciel tyle im o górach opowiadał. Mieli wówczas poznać ich prawdziwy smak, a on nie chciał ich zawieść.
O godzinie 6.30 ze schroniska nad Morskim Okiem wyszła 12-osobowa grupa tyskich licealistów. Towarzyszyło im dwóch opiekunów. Mieli zdobyć najwyższy szczyt polskich Tatr. Wyprawę zorganizował działający przy tyskim LO im. Kruczkowskiego klub „Pion”. Kilka minut przed godziną 11.00 centrala TOPR-u otrzymała telefonicznie dramatyczną informację. Z Rysów nad Czarny Staw schodziła potężna lawina. Dzwonił naoczny świadek. Mówił, że na szlaku lawiniska była grupa turystów. Z Zakopanego natychmiast wystartował śmigłowiec ratowniczy. Na miejscu TOPR-owcom udało się odkopać spod śniegu dwójkę rannych nastolatków. Chwilę później ratownicy odnaleźli ciało 21-letniego mężczyzny. W czasie akcji pogoda z godziny na godzinę stawała się coraz gorsza, rosło zagrożenie zejścia kolejnej lawiny. Kilkadziesiąt osób: TOPR-owców, pracowników Tatrzańskiego Parku Narodowego, słowackich ratowników z psami nie zrezygnowało z poszukiwań. Pod zwałami śniegu znajdowali się wciąż licealiści. O godzinie 18.00 ze względu na złe warunki atmosferyczne i mrok zapadła decyzja o zawieszeniu poszukiwań do następnego dnia.
Wiadomość o zejściu lawiny rozeszła się po całej Polsce lotem błyskawicy. Jeszcze tego samego dnia w tyskim magistracie utworzono specjalny sztab kryzysowy. W urzędzie zaczęły gromadzić się rodziny nastolatków. Dzwoniły telefony, ludzie nie potrafi ukryć łez. Nie znano wówczas nazwisk ofiar. Wiadomo było tylko, że część grupy, która wyjechała w Tatry została w schronisku.
Późnym wieczorem rodzice licealistów pod opieką psychologów wyjechali autokarem do Zakopanego. 29 stycznia warunki w górach były jeszcze gorsze, obowiązywał już trzeci stopień zagrożenia lawinowego. Na miejsce tragedii o 6.00 rano wyruszyła grupa ratowników. Narażając własne życie TOPR-owcy kontynuowali poszukiwania. Doszło do wypadku śmigłowca ratowników. Na szczęście obyło się bez ofiar. W dramatycznej walce z czasem ratownikom pomagali strażacy i nurkowie. Powstała wówczas hipoteza, że ofiary muszą znajdywać się pod załamaną przez śnieżne masy lodową taflą Czarnego Stawu. Ze względu na fatalne warunki akwen nie został wówczas spenetrowany. Późnym wieczorem TOPR ogłosił koniec akcji aż do odwołania. Następny dzień ogłoszono na Śląsku dniem żałoby. Chłopak odkopany w pierwszym dniu akcji nie odzyskał przytomności. Miał bardzo poważne obrażenia. Zmarł w szpitalu.
Pod dwóch dniach poszukiwań wiadomo było, że żaden z pozostałych licealistów nie mógł przeżyć. Chodziło już tylko o znalezienie zwłok.

Pamiętają
Młodzi ludzie, uczniowie Kruczkowskiego, przyjaciele ofiar lawiny długo nie mogli otrząsnąć się po tragedii. Pod budynkiem szkoły paliły się znicze, składano kwiaty. Wszystkie ofiary lawiny pochowano na cmentarzu w Wartogłowcu. Ich groby wciąż zapełniają maskotki, świeczki, wiązanki. O śmierci sześciu maturzystów przypomina w szkole wielka tablica z brązu. Płaskorzeźbę z górami, ptakami i chmurami dostali zamiast świadectw. Koledzy z klasy napisali do nich list: „Podobno śmierć w lawinie jest najpiękniejszą śmiercią, bo najpierw jest bardzo zimno, a później robi się już tylko cieplej i cieplej...”

Będzie apelacja?

Marek Lesiak, obrońca Mirosława Szumnego:
Spodziewaliśmy się takiego wyroku. Kara nie jest wysoka. Ale to naprawdę nie o wysokość wyroku chodzi. Mój klient jest niewinny. Dlatego będziemy składać apelację. Nie mogę już teraz powiedzieć, co będziemy wykazywać. Muszę to dokładnie przemyśleć.

Andrzej Matyśkiewicz, oskarżyciel posiłkowy, ojciec dwóch chłopców, którzy zginęli w lawinie:
Czy przebaczę Szumnemu? Nie chcę o tym mówić. Wolę trzymać się faktów, a one są takie, że ten człowiek nie zrozumiał w czasie trwania procesu, że jest winny śmierci 8 osób. Traktuję to, jako moją osobistą porażkę. Chcę tylko tego, żeby uświadomił sobie swoją winę. Ale to chyba niemożliwe. Do tego człowieka nie trafiają argumenty.
Nie zgadzam się z wyrokiem sądu i jego uzasadnieniem. Moje
stanowisko było takie jak prokuratora. On powinien dostać dwa lata w zawieszeniu. Nie zgadzam się z wyrokiem w tej części, że lawina zeszła samoistnie. To po prostu
nie jest prawda. Nie jest dla mnie ważne, czy ten człowiek pójdzie siedzieć, czy też nie. Co mi przyjdzie z tego, że będzie w więzieniu? To nie ma dla mnie znaczenia.
Chcę tylko tego, żeby zrozumiał, co zrobił. To byłaby wystarczająca kara.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto