Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mistrzostwo miłości

Agata Pustułka
Alina ma nadzieję, że dowie się wreszcie, dlaczego jej Maks jest chory. Zdjęcia: Agnieszka Łuczakowska
Alina ma nadzieję, że dowie się wreszcie, dlaczego jej Maks jest chory. Zdjęcia: Agnieszka Łuczakowska
Kamil i Maks są sąsiadami z siódmego piętra. Ich obecny adres: oddział neurologii w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach. Z okien pokoi rozciąga się kojący widok na las, olbrzymią zieloną przestrzeń.

Kamil i Maks są sąsiadami z siódmego piętra. Ich obecny adres: oddział neurologii w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach. Z okien pokoi rozciąga się kojący widok na las, olbrzymią zieloną przestrzeń. Blisko stąd do nieba, które wydaje się być na wyciągnięcie ręki.

Elżbieta, mama Kamila, czasem spojrzy w dal, czasami łapie się na tym, że się zapatrzy. Ale króciutko trwa ten moment, bo ona nie może tracić nawet minuty, cała musi być dla Kamila.

Alina, mama Maksa, zwykle siedzi tyłem do okna wpatrzona w oczy synka, wyczulona na każdy grymas ust czy niespokojny sen.

Obie szpitalne mamy nie liczą godzin spędzonych przy łóżkach swoich dzieci. Ich ręce są w ciągłym ruchu. Właściwie nie zdejmują dłoni z małych główek. Gładzą je delikatnie, powoli. Poprawiają poduszki, kocyki. Masują, karmią, oklepują. Wydaje się, że te ręce są niezmordowane, że nigdy się nie męczą. Gotowe do akcji dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Alina i Maks

Alina od szpitala do szpitala wędruje z wielką czerwoną walizką. Pakuje do niej przenośny dobytek: ubrania, książki, zabawki. Rzeczy ciągle przybywa, bo rozrasta się szpitalny świat.

- Walizka jest pożyczona. Największa, jaką udało się zdobyć - informuje. Od miesiąca pod łóżkiem Maksa czeka na kolejną przeprowadzkę.

Alina ma jednak nadzieję, że w katowickiej klinice dowie się wreszcie, dlaczego jej Maks jest chory, dlaczego jego wiotkie ciało przelewa się przez ręce, w którym momencie natura popełniła niewybaczalny błąd. Choć przeszli razem dziesiątki badań, nikt nie potrafi jej odpowiedzieć na to podstawowe pytanie.

Ciąża Aliny przebiegała przecież spokojnie. Czuła się świetnie przez długich dziewięć miesięcy oczekiwania, a wszelkie znaki wskazywały, że urodzi zdrowego syna. Wynik USG pokazuje czarno na białym: serce zdrowe, płuca, inne narządy w jak najlepszym porządku.

Ona zrobiła wszystko, żeby Maks miał dobry start. Zadbana, wychuchana. Nawet stojącemu na przystanku autobusowym chłopakowi zwracała uwagę, że nie pali się papierosów przy ciężarnej.

- Poród odbył się w prywatnej klinice. Miało być jak w filmowym scenariuszu. Znieczulenie zewnątrzoponowe, separatka - wspomina. - I nagle przestało się układać...

Maksa lekarze wypchali jej z brzucha i szybko wynieśli z sali. Przez wiele godzin nie potrafili powiedzieć, w jakim znajduje się stanie. - Jest wiotki, brak odruchu ssania - słyszała komunikaty. A w skali Apgar otrzymał 9 punktów. - Ja od piersi w dół byłam bezwładna. Nie mogłam ruszyć się z łóżka. Dziś sądzę, że źle dobrano dawkę znieczulenia. Czy właśnie wtedy zaczęły się problemy Maksa? Czy może ich przyczyna leży gdzie indziej i są spowodowane genetycznym błędem, pomyłką, na którą nikt nie miał wpływu.

Alina przyjechała z rodzinnego Brzeska do Katowic właśnie po to, żeby się dowiedzieć.

Elżbieta i Kamil

16 lutego 2006 roku. Elżbieta szaleje z Kamilkiem na saneczkach. Umordowani, zadowoleni idą odpocząć do jednej z cioć. Nie chce im się wracać do domu na nogach. Zamawiają taksówkę, a ciocia daje im na drogę kiść winogron.

Chłopczyk bierze owoc do buzi. Nagle krztusi się, zaczyna się dusić, sinieć. Taksówką pędem jadą do szpitala. Elżbieta, której synka odbierają lekarze, pada na kolana i błaga Boga: Nie odbieraj mi go, nie odbieraj!

Elżbieta ma duże, piękne oczy. Takie same jak Kamil i... Kubuś, jej pierwszy synek.

Kubuś zmarł na raka, gdy miał trzy latka. Kamil był darem od Boga. Najwspanialszym prezentem. Uśmiechem losu.

- Tacy są do siebie podobni - mówi Elżbieta. Szczupła, delikatna, wyciszona. Stoi przy łóżku synka jak na straży. Widzi to, czego nie zauważą lekarze. Jej życie jest czekaniem na znak od Kamila, że wraca do świata, który na chwilę opuścił. Niedotlenienie mózgu, nagły brak łączności, przerwa w nadawaniu sygnałów do rąk i nóg, które bez impulsu przestają się poruszać. Wokół Kamilka leżą pluszaki. Małe, żeby zmieściły się w jego dłoniach, żeby mógł ćwiczyć. Widać, jak zaciskają się na nich paluszki.

- Już wodzi oczkami, uśmiecha się. Czuje, kiedy go dotykam. Potrzebuje cierpliwości i ćwiczeń, aż wszystko wróci do normy. Wiem, że kiedyś to nastąpi - Elżbieta nie ma wątpliwości.

Niekiedy zastanawia się dlaczego na nią, na jej rodzinę spadło tak wiele cierpienia. Dlaczego ona musiała zdawać ten egzamin? Nie ma mądrych odpowiedzi. Nikt nie ma.

Przy Kamilku, przy którym trwa od trzech miesięcy, na zmianę z cudowną teściową, przy wsparciu męża i dwunastoletniej córeczki, która tak szybko musiała dojrzeć, wracają obrazy minionych dni. Historia Kubusia wraca. Szpitalna historia małego chłopczyka, który był odważniejszy niż ona i znosił dzielnie swój ból i jej cierpienie.

A zaczęło się od niby-grypy, bólu nóżek. Potem diagnoza: nowotwór złośliwy - neuroblastoma. Doktor Igor Olejnik z chorzowskiego Centrum Pediatrii ratunku dla nich szukał wszędzie. Teraz drugi jej chłopczyk toczy swoją walkę.

- Kiedy odszedł Kubuś, na chwilę straciłam wiarę. Myślałam: to wszystko bez sensu, taka straszna niesprawiedliwość, takie okrucieństwo. Ale trwało to chwilę, bo zaraz zrozumiałam, że została mi właśnie tylko wiara - wyznaje.

Lekarze jak aniołowie

Maks lubi, jak Alina go całuje. Chociaż niedowidzi, jej obecność rozpoznaje bezbłędnie. Od ponad dwóch lat są duetem doskonałym. Tylko ona potrafi go tak karmić, a karmić trzeba długo i mozolnie, uważać, żeby się nie zachłysnął. Tylko ona zadba o wygodne ułożenie, podłoży pod głowę poduszkę, dobierze odpowiednie ubranka. Tak jest zarówno w małym szpitalu w Brzesku, gdzie lekarze są jak aniołowie, którzy zatrzymali się na ziemi i w klinice w Prokocimiu, gdzie od jednej z mam usłyszała: Pani to ma szczęście, bo mały od urodzenia choruje i mogła się pani przyzwyczaić. Na nas spadło to nagle.

Ale Alina dobrze wie, że nie można się "do tego" przyzwyczaić. Chociaż okazało się, że Maks nigdy nie będzie hasał jak inne dzieci, nie powie jej mamo, nie zrobi tysiąca rzeczy, jakich należy oczekiwać od dziecka, Alina nie poddaje się. Maks to jej życiowe zadanie. Ona słynie z konsekwencji, z doprowadzania wszystkiego do końca.

Chociaż od trzeciego miesiąca życia mały ma ataki padaczki, które skutecznie niszczą wszelkie postępy rehabilitacji, ona nie ustaje w ćwiczeniach. Chociaż prawie żadnej nocy nie prześpi spokojnie, tuli go, aż kręgosłup pęka.

- Chciałabym mieć jeszcze jedno dziecko. To ważne dla mnie, dla mojego małżeństwa, dla Maksia, żeby nie został kiedyś sam - mówi.

Boża pomoc

Nad łóżeczkiem Kamila babcia powiesiła różaniec. Obok święte obrazki. Na jednym papież Jan Paweł II, w zielonej szacie, na drugim Matka Boska. Najważniejsi wezwani Elżbiecie do pomocy.

Kiedy o ósmej wieczorem położy się umęczona na materacu, nie ma siły nawet, żeby marzyć. Nie śnią się jej nawet wszystkie tego dnia przeczytane synkowi bajeczki.

Warto żyć

Alina w telefonie komórkowym ma schowane zdjęcia Maksia. Na jednym z nich uśmiecha się siedmiomiesięczny brzdąc.

- Jaki podobny do męża - mówi Alina. Pokazuje kolejne fotografie. - Dla niego warto żyć. Żeby było mu jak najlepiej. Trening czyni mistrza - żartuje.

Ona w matkowaniu zdobyła już mistrzostwo świata.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto