MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Niemcy stracili głowę?

Rafał Musioł
Polscy kibice różnie spędzali czas w Gelsenkirchen. Jedni w spokoju, bo mieli bilety, inni nerwowo przygryzając wargi.
Polscy kibice różnie spędzali czas w Gelsenkirchen. Jedni w spokoju, bo mieli bilety, inni nerwowo przygryzając wargi.
Nasi wysłannicy, Rafał Musioł i Jacek Sroka piszą z Gelsenkirchen Polscy kibice pojawili się w okolicach Arena auf Schalke już w piątek rano. Zdecydowana większość z nich nie miała biletów, ale miała nadzieję.

Nasi wysłannicy, Rafał Musioł i Jacek Sroka piszą z Gelsenkirchen

Polscy kibice pojawili się w okolicach Arena auf Schalke już w piątek rano. Zdecydowana większość z nich nie miała biletów, ale miała nadzieję.

- Usłyszeliśmy w radiu, że do kas trafi 2 tysiące wejściówek, a PZPN otworzy swój punkt przy głównej bramie, gdzie po dokonaniu rejestracji będzie można kupić bilety niewykorzystane przez federację, około 500 sztuk. Wsiadłem więc w samochód, wziąłem syna Maćka, i ruszyłem do Gelsenkirchen - opowiadał Waldemar z Gdyni.

To był jednak dopiero początek problemów jego i kilku tysięcy podobnych mu fanów. Wiarę w cud podtrzymywali stewardzi pracujący w okolicach kas, którzy tonem i z miną osób wtajemniczonych wskazywali zamknięte na głucho okienka, twierdząc, że w kilku z nich za chwilę rozpocznie się sprzedaż.

Przed 15 wydawało się, że ich wieści znajdą potwierdzenie. Blachy chroniące szyby powędrowały bowiem w górę. Prawda znów była brutalna: wejściówki otrzymywali tylko widniejący na alfabetycznych listach wolontariusze. Rozgoryczeni kibice z trudem zachowali zimną krew i po chwilowym zamieszaniu wrócili na swoje miejsca.

Na okalających stadion alejkach można było spotkać "koników", głównie o rysach ekwadorskich i tureckich. Cena wynosiła 200 euro za bilet nominalnie warty 50, lub 150 euro, ale pod warunkiem, że kupowało się od razu cztery.

- Proszę ostrzec rodaków, że te wejściówki nie gwarantują zobaczenia meczu, bo w wejściach będzie sprawdzana zgodność tożsamości posiadacza biletów z danymi, które na nich zostały umieszczone - ostrzegała Niemka, stojąca przed tzw. centrum biletowym, w którym można było odebrać wejściówki zakupione wcześniej przez internet i sprawdzić oryginalność już posiadanych kart wstępu.

Frustracja w biało-czerwonym gęstniejącym tłumie rosła wraz z upływającym czasem, szybującą w górę temperaturą i ilością wypitego piwa.

- Gdzie są bilety, Listkiewicz, gdzie są bilety - wrzeszczeli zawiedzeni fani, ale było to wołanie na puszczy.

Spokojniejsi kibice nie ukrywali zwyczajnej bezradności.

- Niech nam przynajmniej powiedzą, że tych biletów na pewno nie będzie, to pójdziemy coś zjeść do centrum miasta i potem zajmiemy dobre miejsca przed telebimem. Najgorsza jest niepewność. Boję się, że jak odejdę, to te kasy otworzą - rozsądnie mówił wspomniany na wstępie gdynianin.

Niemieccy organizatorzy stracili chyba jednak głowę, albo uznali, że ich wcześniejsze informacje, że jedyną możliwą drogą zakupu biletu, jest internet, wystarczą, bo nie zamierzali takich jednoznacznych deklaracji składać i im bliżej było meczu, tym atmosfera - ta pozasportowa - coraz bardziej gęstniała. A w oczach kibiców winowajca mógł być tylko jeden.

- PZPN się z tego nie wywinie. A jak zobaczymy na telebimie, że kilka tysięcy miejsc jest pustych, to jeszcze wrócimy pod stadion - grozili szalikowcy bogu ducha winnym kasjerkom.

Jednak ani groźby, ani prośby nie mogły już zmienić faktu, że bilety na mecz w dniu jego rozgrywania były niczym latające talerze. Bo wszyscy o nich mówili, ale tak naprawdę nikt ich nie widział.

Prosto z Niemiec
Pęknięty świat

Oskarżenia kibiców pod adresem PZPN, jakie formułowano wczoraj w czasie "wojny biletowej", są symbolem podziału funkcjonującego w polskiej piłce niemal od początku władzy prezesa Michała Listkiewicza. Dziś mur między światem VIP-ów, a tym symbolizowanym przez biało-czerwone szaliki, jest już tak wysoki, jak jeszcze nigdy wcześniej. Pokaźna pula wejściówek dla działaczy, skomplikowane losowanie i nieprawdopodobny bałagan podczas ich odbioru w siedzibach okręgowych związków, były jedynie dopełnieniem czary goryczy.

Swoją cegiełkę, a nawet cegłę, włożył do tego muru sam Paweł Janas. Rezygnując z powołania Jerzego Dudka i Tomasza Frankowskiego, poszedł pod prąd woli kibiców i - co jeszcze dziwniejsze, a przede wszystkim niezrozumiałe - opinii swoich współpracowników. Doprowadził do narodzin reprezentacji autorskiej, niekonieczne utożsamianej z pojęciem drużyny narodowej.

My i oni, oni i my. Ten podział przestaje istnieć tylko co jakiś czas na 90 meczowych minut. Oczywiście pod warunkiem, że spędza się je na trybunach, a nie pod zamkniętymi na głucho kasami.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Sensacyjny ruch Łukasza Piszczka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto