Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

O wychowaniu dzieci rozmawiamy z Maciejem Orłosiem, prezenterem telewizyjnym, a prywatnie ojcem trzech synów i jednej córki

Rozmawiał: Adrian Karpeta
Maciej Orłoś podczas akcji „Cała Polska czyta dzieciom” w 2005 roku.
Maciej Orłoś podczas akcji „Cała Polska czyta dzieciom” w 2005 roku.
Dziennik Zachodni: Na rynku ukazała się książka dla dzieci pana autorstwa pt. "Tajemnicze przygody Kubusia". Kubuś to także imię pana najmłodszego syna... MACIEJ ORŁOŚ: Zgadza się, to nie przypadek.

Dziennik Zachodni: Na rynku ukazała się książka dla dzieci pana autorstwa pt. "Tajemnicze przygody Kubusia". Kubuś to także imię pana najmłodszego syna...

MACIEJ ORŁOŚ: Zgadza się, to nie przypadek. Mój syn, obecnie siedmioletni, był pierwowzorem tej książki. Po prostu pisałem ją z myślą o nim i mając go w głowie.

DZ: To kolejny Kubuś dla dzieci.

MO: Zastanawiałem się nawet, czy nie zmienić imienia bohatera, bo rzeczywiście sporo tych Kubusiów się uzbierało; przede wszystkim Kubuś Puchatek. Ale wydawca mnie przekonał, żeby jednak to imię zostawić.

DZ: Czy syn zna już książkę?

MO: Ja już w trakcie pisania troszkę mu ją podczytywałem. Zna większość historii, które składają się na całość. Nie zna bodajże jeszcze jednej, więc ona jest jeszcze przed nami. Książkę dostaliśmy kilka dni temu. Nie mieliśmy jeszcze czasu na czytanie, bo ciągle jestem w rozjazdach. Ale jak wrócę do domu, to znów będę czytał Kubie i jego młodszej siostrze Melanii. Ku mojemu zaskoczeniu, ona też słucha tych historii, choć ma dopiero niecałe cztery lata.

DZ: A czy konsultował się pan z Kubą w trakcie pisania?

MO: Nie, do tego się nie posunąłem (śmiech). Ale był moim pierwszym recenzentem.

DZ: Pana ojciec, znany pisarz, cieszy się, że poszedł pan w jego ślady?

MO: Na pewno, choć jeszcze "Kubusia" nie przeczytał. Zobaczę, co powie po lekturze.

DZ: A czy pisarstwo się panu spodobało i będą kolejne książki?

MO: Może będą, i może nie tylko dla dzieci. Wiele zależy od tego, jak bardzo będę uzależniony od telewizji.

DZ: Ma pan czworo dzieci...

MO: Trzech facetów i jedną dziewczynę. Najstarszy, Rafał, ma 21 lat. Antek ma szesnaście. Kubuś ma prawie siedem lat, Melania skończy cztery lata w kwietniu.

DZ: Jak pan godzi pracę w mediach z wychowywaniem dzieci? Przecież to jest harówa po kilkanaście godzin dziennie!

MO: Z tym bywa różnie. Są dni, kiedy z czasem nie mam problemów. A są i takie, kiedy mam więcej zajęć i trudno wykroić wolną chwilę. Ale to ma swoje wady i zalety. Zalety są takie, że zdarzają się chwile wyciszenia zawodowego i wtedy mogę poświęcić dzieciom nawet kilka dni z rzędu. Myślę sobie jednak, że są gorsi ode mnie tatusiowie: absolutnie oddani korporacjom, pracują od rana do wieczora, często nawet w weekendy. Znam takich osobiście, i to jest dopiero problem.

DZ: Pańskie dzieci są przyzwyczajone do tego, że taty po prostu czasem nie ma w domu?

MO: Nie rozpaczają. Wiedzą, że je kocham. Znajdujemy czas na rozmowy, na czytanie książek, wspólne wyjście. Daję radę.

DZ: A jakie zabawy z młodszymi dziećmi lubi pan najbardziej?

MO: Chyba nie ma takich szczególnie ulubionych. Ale ostatnio moja żona znalazła małe lodowisko w Warszawie, pod dachem, które działa niezależnie od tego, czy za oknem jest zima. I okazało się, że jest to świetna zabawa - choć początkowo ani ja, ani moja żona, ani dzieci nie potrafiliśmy jeździć.

DZ: A w domu?

MO: Czasem pobawimy się autami, ustawimy kolejkę, zagramy w warcaby. Muszę przyznać, że nie jestem najlepszy w zabawach z dziećmi w domu. Kubuś dostał ostatnio grę piłkarską Fifa, mamy dwie drużyny. Ja ślęczę nad nim i patrzę jak gra, on się chwali, że wygrywa i wścieka się, kiedy przegrywa. Na szczęście Kubuś i Melania czasem potrafią bawić się razem. Oczywiście są momenty awantur i sprzeczek, jak to między maluchami. Ale są i takie chwile, kiedy one doskonale się dogadują w tych zabawach i to jest znakomite.

DZ: Jest pan zwolennikiem wychowania bezstresowego, czy czasami idzie w ruch pasek?

MO: Zdecydowanie bezstresowego. Nie stosuję żadnych rygorystycznych metod, nakazów ani zakazów. Ja jestem bardziej intuicyjnym ojcem. Mam sporo doświadczeń, ale z teorii jestem bardzo słaby. Gdyby mnie ktoś zaczął przepytywać z różnych metod wychowawczych stosowanych na świecie, to na pewno bym oblał.

DZ: A jak z tym pasem czy klapsem?

MO: Bardzo rzadko. Czasem trochę postraszę w stylu: oj, zaraz to się skończy klapsem. Niestety, to odnosi słaby skutek. Kilka razy mi się zdarzyło dać klapsa starszym dzieciom. Ale to jest w gruncie rzeczy nielogiczne. Bo nie sposób dziecka tak uderzyć, żeby naprawdę zabolało. A klaps symboliczny nie ma raczej znaczenia. Dziecko się pośmieje i będzie dalej robić to, co robiło. Więc to wszystko razem do kupy nie ma sensu.

DZ: Jakie jest rozwiązanie?

MO: Stosuję lekki szantaż. Na przykład przed gwiazdką mówię: zaraz piszemy do Mikołaja, żeby nie przynosił żadnych prezentów, bo jesteście niemożliwi, nie słuchacie. I to działa. Albo chcą iść do kina na wymarzony film, a ja mówię: nie pójdziecie, jeśli się nie uspokoicie.

DZ: Jest pan zwolennikiem żłobka lub przedszkola czy może babci albo niani?

MO: Zdecydowanie babci, jeśli jest to oczywiście możliwe. Żadne z moich dzieci nie chodziło do żłobka. Trochę sobie nie potrafię wyobrazić tej instytucji. Wiem, że dzieci się przyzwyczajają, że jest przyjazna atmosfera, ale to stanowczo za wcześnie. Moje dzieci zaczynały od przedszkola, kiedy miały trzy lata z hakiem.

DZ: A co pan myśli o takich "fanaberiach", jak np. zajęcia z języka angielskiego dla dwulatków?

MO: Zastanawiam się... Wierzę, że jeśli rodzice są dwujęzyczni, dziecko ma szansę mówić dwoma językami. Natomiast nie znam kursów językowych dla dwulatków. Kubuś ma kilka razy w tygodniu język angielski i coś tam łapie. Uważam, że języka najlepiej uczy się, kiedy się gada bez przerwy, a najlepiej gdy się wyjedzie za granicę. Wiem natomiast, że są lekcje pływania dla takich małych dzieci. Wrzucają do wody nawet niemowlaki. Moja córka też chodzi na basen.

DZ: Pan z kolei uczy dzieci przeprowadzania wywiadów.

MO: Mam za sobą na razie jedno spotkanie w Krakowie. Przyszły na nie dzieci w wieku od trzech do sześciu lat. Najpierw były czytane fragmenty mojej książki, rozmawialiśmy o niej, a później była zabawa w wywiad. Ja byłem osobą, której można było zadawać pytania. Dzieci siadały na wysokich stołkach, miały mikrofon. Byłem zaskoczony, bo maluchy potrafiły wymyślić pytania, sformułować je, zadać i w ogóle się nie peszyły. Myślałem, że będzie słabo, że dzieci nie będą chciały wejść na ten stołek, że nikt nie zgłosi się na ochotnika, że nikt nie zada pytania. Okazało się, że nie miałem racji.

DZ: Jakie pytanie pan zapamiętał najbardziej?

MO: Któreś dziecko zapytało, skąd wyrusza pociąg w Teleexpressie i kto go prowadzi.

DZ: Co pan odpowiedział?

MO: Na moment zgłupiałem. W końcu powiedziałem, że babcia prowadzi ten pociąg. I że ja nie mogę, bo przecież prowadzę Teleexpress.


MACIEJ ORŁOŚ

urodził się w 1960 roku.

Jest synem pisarza Kazimierza Orłosia. Z wykształcenia jest aktorem. Skończył Państwową

Wyższą Szkołę Teatralną, zagrał w kilku filmach. Najbardziej znany jest jednak jako prezenter Teleexpressu. Był także gospodarzem wielu wydarzeń telewizyjnych, np. festiwali w Sopocie i Opolu. Jego książkę "Tajemnicze przygody Kubusia" wydał krakowski Znak. Kosztuje 24,90 zł.

od 7 lat
Wideo

NORBLIN EVENT HALL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto