MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Ograliśmy dwukrotnie USA

(jac)
Dawid Murek i Krzysztof Ignaczak cieszą się z pokonania Amerykanów. Fot. K. Trojok
Dawid Murek i Krzysztof Ignaczak cieszą się z pokonania Amerykanów. Fot. K. Trojok
Emocji było co nie miara, ale wszystko dobrze się skończyło. W sobotę Polacy ograli USA po dramatycznej pięciosetowej walce. W niedzielnym rewanżu zwycięstwo nad Amerykanami było już gładkie, ale wcale nie przyszło nam ...

Emocji było co nie miara, ale wszystko dobrze się skończyło. W sobotę Polacy ograli USA po dramatycznej pięciosetowej walce. W niedzielnym rewanżu zwycięstwo nad Amerykanami było już gładkie, ale wcale nie przyszło nam łatwo.

Ogromny udział w tym sukcesie mieli polscy kibice, którzy nie zwątpili w naszą drużynę nawet wówczas, gdy przegrywała w pierwszym meczu 0:2. Atmosfera w Spodku była w trakcie weekendowych wieczorów bardzo gorąca, lecz największa polska hala znów okazała się szczęśliwa dla naszych siatkarzy, a katowicka publiczność potwierdziła, że jest najlepsza w Polsce. Doceniając wkład sympatyków biało-czerwonych w triumf podopiecznych trenera Raula Lozano przygotowaliśmy dla nich błyskawiczny konkurs. Szczegóły fani siatkówki znajdą w specjalnym dodatku "Kibic w Spodku".

Po dwukrotnym ograniu "Jankesów" nasz zespół ma ogromne szanse na awans do finału Ligi Światowej. Teraz wszystko zależy jednak od tego jak spiszą się Amerykanie w spotkaniach z Serbami, z którymi rywalizujemy o pierwsze miejsce w grupie. Niezwykle istotne będą także rozmiary naszego zwycięstwa nad Japończykami, bo w to, że w najbliższy weekend pokonamy w Poznaniu Azjatów nikt nie wątpi. Po zakończeniu tych spotkań rozpocznie się wielkie liczenie małych punktów, bo to właśnie one wyłonią najprawdopodobniej triumfatora grupy A.


W sobotę horror, w niedzielę spacerek. Najważniejsze jednak, że oba mecze Ligi Światowej w Spodku z Amerykanami zakończyły się zwycięstwami Polaków. Dzięki temu droga do finału w Moskwie wciąż stoi otworem. Zadecyduje o tym to, ile siatkarze z USA są w stanie "urwać" punktów Serbom i jak wysoko my wygramy z Japonią. Choć dzielenie skóry na niedźwiedziu jest szalenie ryzykowne, trudno sobie wyobrazić inną sytuację.

W porównaniu z sobotnim meczem, ten niedzielny obie drużyny rozpoczęły ze zmianami na pozycji atakującego. W naszym zespole Mariusza Wlazłego zastąpił Grzegorz Szymański, ale i ten nie spełniał oczekiwań trenera, więc w drugim secie grał już Piotr Gruszka. W ekipie USA zamiast Davida McKienzie mieliśmy ich atutowego asa Claytona Stanleya. Ponadto Thomasa Hoffa zastąpił Phil Eatherton.

W pierwszym secie Stanley przypomniał, że potrafi świetnie zagrywać, ale na ziemię pojedynczym blokiem sprowadził go Sebastian Świderski (12:9). Trzypunktową przewagę dowieźliśmy do końca seta, choć było przy tym trochę nerwów. Ostatnią piłkę wbił Amerykanom w boisko Daniel Pliński, który w tej części gry był najskuteczniejszym (6 pkt.) zawodnikiem naszej drużyny.

W drugiej partii, po znakomitym początku w wykonaniu reprezentacji Polski (9:4), Stanleya nie było już na boisku. Ale choćby Amerykanie mieli nawet samego Ivana Miljkovicia, to w tym dniu nie byli w stanie zagrozić biało-czerwonym, prowadzonym przez doskonale dysponowanego Pawła Zagumnego. Przynajmniej dwa zagrania naszego rozgrywającego w tym secie zasługują na przymiotnik "genialne". Za pierwszym razem "wyczyścił" Szymańskiemu siatkę w niebywale trudnej sytuacji, za drugim oszukał Williama Priddy'ego, który chciał wykorzystać jego ręce, by posłać piłkę na aut.

Przed trzecim setem Amerykanie znacznie więcej czasu poświęcili na rozgrzewkę, niż Polacy. Nie miało to jednak większego znaczenia dla efektu końcowego. Wprawdzie goście przez długi czas prowadzili wyrównaną grę, ale rozpędzonych Polaków nic nie było w stanie zatrzymać.

Sobotni horror z happy endem był naładowany znacznie większymi emocjami. Polacy przespali dwa pierwsze sety. Obudziły ich słowa trenera Raula Lozano, który podczas 10-minutowej przerwy pytał, kiedy w końcu zaczną grać w siatkówkę. Po ponownym wyjściu na boisko to była już inna drużyna. Po kilku udanych akcjach wróciła pewność siebie, zagrywka wreszcie zaczęła przynosić szkodę rywalom, blok w końcu zatrzymał kilka amerykańskich ataków, a Mariusz Wlazły rozszalał się na prawym skrzydle.

Polacy z łatwością odrobili straty i o wszystkim miał zadecydować tie-break. Na trzypunktowe prowadzenie Amerykanów Raul Lozano odpowiedział wprowadzając do gry Michała Winiarskiego. Odrobiliśmy straty. Pierwszego setbola obronił Włazły (14:14), który jednak po własnym ataku nie był w stanie kontynuować gry. Nasz atakujący doznał tak bolesnych skurczów, że nie potrafił stanąć o własnych siłach.

Powinien zastąpić go Grzegorz Szymański, ale trener Lozano już raz w tym secie wprowadził go do gry (na zagrywkę). Szymański wskoczył na boisko, jednak sędziowie nie dali się oszukać. Dobrze, że nie dostał żółtej kartki. Wlazłego zastąpił Piotr Gruszka, który kiedyś grał na tej pozycji. I właśnie do niego Paweł Zagumny rozegrał piłkę, kiedy mieliśmy meczbola.

- Nie było o czym myśleć. Trzeba było wyskoczyć w górę i lać ile wlezie. Mocno i wysoko, żeby rywale nie mogli rozegrać sobie akcji - powiedział Gruszka.

Amerykanie podbili piłkę, ale wystawili ją do... swojego rozgrywającego. Suxho nie trafił w pole gry, dając nam ostatni punkt. Gdy polscy siatkarze cieszyli się razem z biało-czerwonymi kibicami, Suxho wyładował swoją złość na szklanych drzwiach w drodze do szatni.

- Zagraliśmy dobrze dwa i pół seta, ale w siatkówkę gra się do trzech wygranych. Polska zagrała dobrze trzy sety i wygrała - skwitował Thomas Hoff, kapitan ekipy USA.


Grzegorz Szymański ocenia sobotni mecz

DZ: Po pierwszych dwóch setach wyglądaliście, jak bokser, który właśnie oberwał i z trudem podnosi się z desek, ale nie wiadomo, czy wytrwa do gongu.

Grzegorz Szymański: Nie spodziewałem się, że Amerykanie zagrają tak dobrze w pierwszych dwóch setach. Oni grali na luzie, a my byliśmy tak spięci... Przy tej publiczności gramy Ligę Światową ładnych parę lat, ale wciąż nie potrafimy wykorzystać siły, jaką dają tak wspaniali kibice. Amerykanie nie grali wcale tak rewelacyjnie, żeby wygrać dwa pierwsze sety i to tak wysoko. Tylko nerwy zaważyły na tym, że potrzebowaliśmy aż pięciu setów, żeby wygrać ten mecz.

DZ: Co pomyśleliście, jak się okazało, że w wyjściowym składzie Amerykanów nie ma ich najsłynniejszego zawodnika Claytona Stanleya?

GS: Nie było to dla nas jakieś wielkie zaskoczenie, bo już od dwóch czy trzech weekendów Clayton nie gra w pierwszej szóstce swojej drużyny. Być może jest w słabszej formie, być może ma jakieś kłopoty zdrowotne. Ale to już zmartwienie amerykańskiego trenera.

DZ: Zastępujący go David McKienzie jest wam doskonale znany z gry w AZS-ie Częstochowa, a mimo to przez dwa sety nie mogliście znaleźć na niego sposobu.

GS: Amerykanie mieli ułatwione zadanie, ponieważ, jak już wspomniałem, byliśmy bardzo spięci. Nie potrafiliśmy dobrze zacząć akcji mocną zagrywką. Rywale przyjmowali sobie piłkę z dużą dokładnością i Suxho rozgrywał bardzo dobrze, wykorzystując cały repertuar zagrań. McKienzie, który w Polskiej Lidze Siatkówki grał na pozycji przyjmującego, a tym razem przedstawił się jako atakujący, radził sobie z naszym pojedynczym blokiem bez większych problemów.

DZ: Co działo się w szatni podczas tej 10-minutowej przerwy, która całkowicie odmieniła nasz zespół?

GS: Siedzieliśmy ze spuszczonymi głowami i nie mogliśmy uwierzyć, że przegrywamy już 0:2, że to stało się tak szybko. Później słowa mobilizacji z ust trenera, nasza sportowa złość i... udało się.

DZ: W końcówce piątego seta wykazywałeś wielką ochotę, żeby zastąpić Mariusza Wlazłego. Taka zmiana była jednak niemożliwa, bo chwilę wcześniej miałeś już swoje wejście.

GS: Na siłę chciałem tam się wcisnąć, żeby pomóc drużynie. Wiedziałem, że nie mogę już wejść na boisko, ale przecież gramy z Mariuszem na tej samej pozycji. Niestety, sędziowie połapali się w sytuacji i odesłali mnie na ławkę. Wszedł Piotrek Gruszka i zrobił to, co do niego należało.


Polska - USA 3:2 (17:25, 21:25, 25:19, 25:23, 17:15) i 3:0 (25:22, 25:19, 25:23)
Polska: Zagumny, Wlazły, Świderski, Murek, Kadziewicz, Pliński, Ignaczak (libero) - Gruszka, Grzyb, Żygadło, Szymański („n” w 6), Winiarski.
 
USA: Suxho, McKienzie, Polster, Priddy, Millar, Hoff, Lambourne (libero) - Stanley („n” w 6), Olree, Eatherton („n” w 6), Gardner.

Pozostałe wyniki:

• Grupa A
Serbia i Czarnogóra - Japonia 3:0 (26:24, 25:17, 25:19) i 3:1 (25:18, 25:20, 21:25
1. Serbia 9 15 827:798 1.036
2. Polska 10 17 945:926 1.021
3. USA 10 15 870:800 1.088
4. Japonia 9 10 648:766 0.846

• Grupa B
Brazylia - Finlandia 3:1 (22:25, 25:19, 25:19, 25:20) i 3:1 (25:23, 25:21, 23:25, 25:23)
Argentyna - Portugalia 3:0 (25:22, 25:18, 30:28)
1. Brazylia 10 20 843:693 1.216
2. Argentyna 9 14 717:743 0.965
3. Finlandia 10 13 814:860 0.947
4. Portugalia 9 10 748:826 0.906

• Grupa C
Włochy - Chiny 3:0 (25:18, 25:21, 25:20) i 3:0 (25:14, 25:22, 25:13)
Francja - Rosja 0:3 (23:25, 24:26, 18:25) i 3:2 (25:17, 18:25, 25:20, 16:25, 15:9)
1. Rosja 10 18 896:788 1.137
2. Francja 10 17 936:918 1.020
3. Włochy 10 15 868:838 1.036
4. Chiny 10 10 661:817 0.809

• Grupa D
Bułgaria - Kuba 2:3 (22:25, 27:29, 25:13, 25:15, 14:16) i 3:0 (30:28, 25:19, 25:21)
Korea Płd. - Egipt 3:2 (25:19, 21:25, 25:20, 21:25, 15:13) i 3:1 (21:25, 25:22, 28:26, 25:19)
1. Bułgaria 10 18 840:733 1.146
2. Kuba 10 18 821:726 1.131
3. Korea 10 14 819:844 0.970
4. Egipt 10 10 674:851 0.792

Spodek, dziękujemy. Kibice, jesteście wielcy!

Kibice od dawna ostrzyli sobie zęby na mecze z Amerykanami. Bilety rozeszły się w internetowej przedsprzedaży już miesiąc temu. Panie w kasach Spodka bezradnie rozkładały ręce, odbierając kolejne telefony z pytaniami, jak można zdobyć wejściówki. Choć nie od dziś wiadomo jakim powodzeniem cieszy się siatkówka w wykonaniu naszych panów, to jednak zainteresowanie dwumeczem w Katowicach przeszło najśmielsze oczekiwania.

W sobotnie późne popołudnie niespełna 11.000 szczęśliwców (według oficjalnych danych) zasiadło na trybunach Spodka. Zasiadło po to, żeby przeżyć jedno z najwspanialszych widowisk sportowych, w którym mieliśmy wszystko: od zwątpienia, poprzez nadzieję i wiarę, na euforii kończąc.

Zaczęło się od zwątpienia, bo nasi siatkarze wyszli na boisko wyraźnie stremowani i przez dwa sety nie potrafili nawiązać wyrównanej walki z Amerykanami, z pokonaniem których miesiąc wcześniej nie mieli większych problemów. Tamte mecze w Salt Lake City były jednak wyjątkowe. Amerykanie rozpoczęli rozgrywki z niskiego pułapu, rozkręcając się z meczu na mecz. Do Katowic przyjechali w wysokiej formie, co było widać na początku spotkania.

Ale kibice wierzyli, że Polacy potrafił przeciwstawić się rywalom. Przez Spodek raz po raz przetaczała się meksykańska fala, a gra toczyła się w rytm stadionowego przeboju "Polska, biało-czerwoni!", powstałego na bazie "Go West" grupy Pet Shop Boys. Amerykanie nie mieli wątpliwości, kto tu rządzi, a jednak postawili naszym siatkarzom poprzeczkę bardzo wysoko.

- Zupełnie nam nie przeszkadzało to, że w Spodku były głośno jak w ulu. Bardzo podoba mi się taka atmosfera na meczach siatkówki, dlatego cieszyłem się na przyjazd do Polski. Fajnie jest grać przy pełnych trybunach, które tak żywiołowo reagują - mówił Clayton Stanley, który w pierwszych dwóch setach miał mało pracy.

Robotę wykonali za niego jego koledzy z drużyny, którzy niespodziewanie wygrali dwa pierwsze sety. Na szczęście podczas rozgrywek Ligi Światowej w Polsce przed trzecią partią następuje długa, 10-minutowa przerwa. Trener reprezentacji Polski Raul Lozano przyznał później, że nie jest zwolennikiem takiej przerwy, ale tym razem była ona bardzo potrzebna. Naszym zespołem trzeba było potrząsnąć.

- W czasie tej długiej przerwy siedzieliśmy w szatni w milczeniu ze spuszczonymi głowami. Trener powiedział nam tylko jedno: zacznijcie grać w siatkówkę. Nie trzeba nam było tego tłumaczyć. Patrząc na statystyki sami wiedzieliśmy, że nie zaczęliśmy jeszcze grać. Gdy wyszliśmy z powrotem na boisko kibice śpiewali "Pieśń o małym rycerzu", która dodała nam wiary w to, że jeszcze nie wszystko jest stracone. To kibice nas poderwali do boju, a my poszliśmy za ciosem. Dla nas ten mecz rozpoczął się od trzeciego seta - powiedział Piotr Gruszka, kapitan polskiej drużyny.

Wspaniali siatkarscy kibice, już parę razy zawiedli się na swojej drużynie, ale też przeżyli z siatkarzami wiele wspaniałych chwil. Na trybunach przypominano sobie wielkie mecze drużyny trenera Waldemara Wspaniałego w Lidze Światowej 2002, kiedy Polska wygrała w Spodku dwa mecze z Brazylią. Takiego wyczynu nikt po nas jeszcze nie dokonał, a Brazylią od tamtej pory wygrała wszystkie tytuły o jakie walczyła: mistrzostwo olimpijskie, mistrzostwo świata, trzy razy Ligę Światową.

Być może rywal tym razem nie był tak renomowany, ale biało-czerwoni byli w jeszcze większych opałach. Jeszcze chwila i skończą się marzenia o finale Ligi Światowej. Jeszcze chwila i nie będzie o co walczyć.

Polacy zebrali się w sobie w ostatniej chwili. Niesieni żywiołowym dopingiem wiernej publiczności prowadzeni do boju przez Mariusz Wlazłego wolno, ale nieustępliwie przejmowali inicjatywę. Spodek raz po raz eksplodował radością, gdy piłka wpadała w boisko po amerykańskiej stronie. Największy aplauz zebrał Paweł Zagumny, który w końcówce czwartego seta najpierw zaatakował, po czym, gdy rywale podbili piłkę, w pojedynkę zablokował Williama Priddy'ego. Sfrustrowany Amerykanin wyładował złość na stojącym nieopodal krześle, a twarze Polaków rozjaśniły się uśmiechem.

W tie-breaku wydawało się, że przeżyjemy rozczarowanie. Kiedy drużyna przegrywała 7:10 kibice sami z siebie zaintonowali "Pieśń o małym rycerzu" i po raz kolejny poderwali siatkarzy do walki. Tym razem nic już nie mogło odebrać nam zwycięstwa. Nawet strata Mariusza Wlazłego, który nie zostawił sobie nawet sił, żeby samemu zejść z boiska. On, kibice, cała drużyna - wszyscy dali z siebie wszystko.

- Spodek, dziękujemy. Kibice, jesteście wielcy! - powiedział Piotr Gruszka na konferencji prasowej.

Sobotnie zwycięstwo zostawiło nam uchyloną furtkę do turnieju finałowego Ligi Światowej w Moskwie. Wszystko rozstrzygnie się jednak za tydzień, kiedy Serbia będzie podejmować ekipę USA, a Polska zagra w Poznaniu z Japonią.

- Na razie nie myślimy o tym, bo jak zaczniemy kalkulować ile małych punktów trzeba zdobyć, a ile można jeszcze stracić, to nic dobrego z tego nie wyjdzie. Nas przede wszystkim interesuje wygrywanie meczów, co w sobotę przyszło nam z wielkim trudem. Dopiero na koniec rozgrywek spojrzymy w tabelę i zobaczymy, w jakiej będziemy sytuacji - podsumował kapitan polskiej drużyny.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Zgadnij kto to? Sportowe gwiazdy jako dzieci

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto