Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Polskie sądy pochopnie zabierają rodzicom dzieci

Sylwia Czubkowska
Co trzecie spośród 15 tysięcy wychowanków domów dziecka nie powinno w ogóle tam trafić. Te pięć tysięcy dzieci do domów dziecka z powodu biedy, bezrobocia, problemów wychowawczych - alarmuje Tomasz Polkowski, ...

Co trzecie spośród 15 tysięcy wychowanków domów dziecka nie powinno w ogóle tam trafić. Te pięć tysięcy dzieci do domów dziecka z powodu biedy, bezrobocia, problemów wychowawczych - alarmuje Tomasz Polkowski, przewodniczący Towarzystwa "Nasz dom", który zajmuje sie wyciaganiem dzieci z urzędniczych molochów i przywracaniem ich rodzinom biologicznym.

Potwierdza to była minister polityki społecznej Joanna Kluzik - Rostkowska - To jest absurd. Pamiętam historię 10 - letka z Katowic. sad zabrał go z domu, bo matki nie bylo stac na uitrzymanie syna i oddal do domu dziecka. W rodzinnym domu wystarczyło by 500- 800 złotych pomocy , w bidulu kosztował 3 tysiące miesięcznie.

Polskie domy dziecka pełne są dzieci, które mają rodziny: rodziców , starsze rodzeństwo, dziadków, ciocie i wujków. Do biduli trafiają z powodu alkoholu, przemocy, choroby psychicznej rodziców, ale także dlatego, że w domu po prostu panowała bieda, albo dlatego, że były niegrzeczne w szkole.

Rozwiązywanie problemów społecznych poprzez zamkniecie dzieci w domu dziecka w Polsce to niestety standard. Co roku w ten sposób 5-6 tysięcy dzieci opuszcza swoich rodziców. Często niepotrzebnie.

- Zamiast ratować rodzinę choćby z marginesu, niszczymy ją. A przecież dla dziecka rozstanie z rodzicami, jacykolwiek by byli, to trauma na całe życie - ocenia Sylwia Borowiec, która przez kilka lat pracowała jako opiekun w domu dla dzieci. Sylwia pomogła wrócić do domu trójce rodzeństwa: 16 - letniemu Januszowi, 15 - letniej Darii i 9 - letniej Andżelice - które sąd trzy lata temu odebrał rodzicom. Odebrał bo rodzice pili i nie pracowali. Dziś rodzeństwo jest już z rodzicami, którzy lęczą się i pracują.

Państwo stać na utrzymywanie dzieci w domach dziecka, gdzie miesięcznie kosztuje, to około 3 tysięcy złotych. Ale nie stać na pomoc rodzicom, by sami mogli zaopiekować się nimi - oburza sięPolkowski.

Wystarczy bieda w rodzinie, matka i ojciec bez pracy, a nawet wagary. Polskie sądy bez opamiętania odbierają rodzicom ich dzieci i zamykają w placówkach wychowawczych. Co roku dom rodzinny traci w ten sposób od 5 do 6 tys. młodych ludzi, jedna trzecia wychowanków domów dziecka .

- Tych pięć tysiecy dzieci do domów dziecka trafiło bo tak było najłatwiej. Oczywiście najłatwiej dla państwa - podkreśla Tomasz Polkowski, szef Towarzystwa "Nasz Dom", zajmującego się przekształcaniem państwowych domów dziecka w małe rodzinne placówki.

Organizacje pozarządowe zajmujące się pomocą rodzinie tworzą wspólny front, by walczyć o powrót dzieci do rodzinnych domów.

Polskie domy dziecka pełne są dziewczynek i chłopców, którzy mają rodziców, starsze rodzeństwo, dziadków, ciocie i wujków. Tych "społecznych sierot" jest blisko 90 proc. spośród wszystkich wychowanków tych placówek. Do biduli (jak potocznie nazywa się domy dziecka) trafiają z powodu alkoholu, przemocy, choroby psychicznej rodziców, ale także, dlatego że w domu jest bieda, zimny piec, grzyb na ścianie, a rodzice nie mogą znaleźć stałej pracy. - Zdarzają się takie przypadki, że ktoś z pomocy społecznej się uweźmie na rodzinę i doprowadza do odebrania dzieci, bo np. w domu jest za zimno - opowiada wolontariuszka pracujaca w domu dziecka w Warszawie. - To się zdarza zwykle na zimę, a wystarczyłoby tym ludziom zapewnić opał.

- Urzędnicy pracujacy w pomocy społecznej zamiast naprawdę pomagać idą na łatwiznę - denerwuje się była minister polityki społecznej Joanna Kluzik - Rostkowska . W ten sposób Monika i Wojtek Malinowscy z Bytowa na Pomorzu na długie trzy lata stracili swoje pociechy. - Nie było pracy, trochę nam się życie podłamało. Dzieci chowało podwórko, zaczęły wagarować i pyskować nauczycielom. Dyrekcja poskarżyła się opiece społecznej, a pani kurator wystarczyły przeciągi w mieszkaniu, bo okna były nieszczelne - opowiada Monika .

Jej synowie: Marcin i Artur do domu dziecka trafili właściwie po to by skończyć szkoły. Pani Malinowska przez trzy lata codziennie odwiedzała synów. Mąż, który cierpiał na chorobę alkoholową, poszedł na leczenie, a potem zaczął pracować dorywczo. Ich prośby o powrót Marcina i Artura pozostawały bez odpowiedzi.

- Nie wiedzieliśmy, jak pisać odwołania od wyroków, jak walczyć. Wydawało się nam, że skoro już się staramy, mamy pracę, to chłopców powinni nam zwrócić - wspomina pani Monika. Dopiero kiedy Marcin skończył podstawówkę, a Artur gimnazjum, sąd oddał dzieci rodzicom.

Choć ta historia miała swój haapy end, to jednak - jak podkreślają specjaliści - na zawsze pozostawi ślad w psychice dorastających chłopców. - Zamiast ratować rodzinę nawet z marginesu, niszczymy ją - oburza się Sylwia Borowiec, która przez kilka lat pracowała jako opiekun w domach dla dzieci, a dziś działa w Towarzystwo "Nasz dom". - Sama znam i pomagałam kilku takim rodzinom w powrocie do normalności. Wiem, że nie jest to szybki i łatwy proces, ale wiem też jakie przynosi korzyści - dodaje.

Sylwia pomogła wrócić do mamy trójce rodzeństwa: 16 - letniemu Januszowi, 15 - letniej Darii i 9 - letniej Andżelice , które sąd trzy lata temu odebrał rodzicom. Odebrał im, bo nie pracowali.

- To był 2 września 2004 roku - Agnieszka, ich mama, pamięta każda datę z batalii o dzieci. 14 grudnia odebrano jej prawa rodzicielskie , a 1 lutego 2005 roku trafiła do Sylwii Borowiec. - Wróciły do domu 7 lutego 2006 roku. Teraz jeszcze walczę o najstarszego 17 - letniego syna Andrzeja, który jest w rodzinie zastępczej.

Działacze organizacji pozarządowych narzekają: - Nie potrafimy w Polsce wykorzystać wstrząsu, jaki przeżywają rodzice, gdy tracą dziecko. Zostawiamy ich samych sobie, a dziecko zamykamy w bidulu. I jest spokój - opowiada wychowawca z Ustki Agnieszka Kądziela. - A dziecko trafia do domu gdzie rządzi fala, a nawet najbardziej oddani wychowawcy nie mogą zastąpić rodziny. - Dzieci odbiera się rodzicom tak na wszelki wypadek. W imię dziecięcego bezpieczeństwa - wyjaśnia Polkowski. - Zapomina się tylko o przyszłości tych dzieci.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto