MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Pomagam szczęściu

Teresa Semik
fot. A. Grygiel
fot. A. Grygiel
Rozmowa z Grzegorzem Stasiakiem, śląskim kawalarzem DZ: Co pan namieszał z kabaretem „Mieszanym”? GS: Wytrzymaliśmy ze sobą półtora roku, a to i tak długo.

Rozmowa z Grzegorzem Stasiakiem, śląskim kawalarzem

DZ: Co pan namieszał z kabaretem „Mieszanym”?

GS: Wytrzymaliśmy ze sobą półtora roku, a to i tak długo.

DZ: Pan wiele, ile lat inne kabarety wytrzymują ze sobą?

GS: Ale one najczęściej występują bez kobiet! W „Mieszanym” jedna była mężatką i częściej myślała o rodzinie pozostawionej w domu niż o występie, druga była panną i wdała się w amory. Dla kobiet jestem pełen uczucia, ale współpraca jest z nimi trudna, zwłaszcza wtedy, gdy trzeba na dłużej wyjechać w trasę.

DZ: Zazdrość to nasza narodowa cecha, a zwłaszcza zazdrościmy innym sukcesów. Co tam mówią pana sąsiedzi w Rudzie Śląskiej?

GS: Sąsiedzi są w porządku, jedni szczycą się mną, inni na widok mojego nowego auta, mówią z lekką zajadłością: „Ty to pewnie niedługo cały ten blok kupisz... „. Ślązacy to bardzo zacni i przyzwoici ludzie, ale mają jedną wadę – są zawistni. W gronie górników Ślązaków zawsze było wszystko w porządku do momentu, gdy któryś z nich nie został sztajgrem.

DZ: O swoich zawodowych doświadczeniach mówił pan kiedyś, że nie nadaje się pan ani do pracy w hucie, ani w handlu. Jak smakuje estradowy chleb?

GS: Wybornie. Jestem chyba jedynym zadowolonym Polakiem. Cieszę się, bo robię to, co lubię i jeszcze z tego mogę wyżyć. Występy na estradzie to było moje marzenie. Nieskromnie powiem, że zaliczam siebie do drużyn ze środka drugiej ligi, która od czasu do czasu zagra sparing z pierwszoligowcami i to mnie ogromnie motywuje do pracy. Zagrałem na imprezach z Golcami, Brathankami, Lombardem, Zbigniewem Wodeckim, Haliną Frąckowiak. Jestem zaszczycony.

DZ: Nie uważa pan, że na śląskiej estradzie kabaretowej jest coraz ciaśniej?

GS: Nie tylko na śląskiej, w całej Polsce. Zazdrość widać najlepiej w branży, znalazłem już świnie podrzucone przez „życzliwych”. Na szczęście w tej chwili pracy mam sporo i to mnie mobilizuje, napędza. Nie pierwszej młodości jestem i czasem kondycja mi wysiada, ale przez te ciągłe wyjazdy czuję się jak młodzieniaszek. Zapominam, że mam 50 lat.

DZ: Późno pan zaczął. Dlaczego?

GS: Po ogólniaku chciałem iść na aktorstwo, występowałem w szkolnych kabaretach, ale ojciec wybił mi to z głowy. „Gdzie z tą gwarą się tam pchasz!” – mówił. Wskazał na hutę „Pokój” w Rudzie Śląskiej, w której sam pracował, a która była kilkaset metrów od naszego domu. Posłuchałem go i była to najgorsza moja decyzja. Nienawidziłem tej pracy, czułem się w niej poniewierany, niepotrzebny. Studiowałem w opolskiej WSP, myślałem, że będę uczył w szkole historii, ale to też nie był najlepszy pomysł.

DZ: Co odmieniło pana życie?

GS: Konkurs „Po naszymu, czyli po śląsku” w 1997 roku. Wygrałem drugą nagrodę wartą 12.000 zł, a ja wtedy byłem bankrutem. Po masarni, którą prowadziłem, miałem na głowie trzech komorników i odcięty prąd w mieszkaniu. Syn do matury uczył się przy świeczkach. Jak dziś o tym myślę, skóra mi cierpnie z przerażenia. Z wygraną i wycinkami z gazet, w którym napisano o tym konkursie i o mnie, pojechałem najpierw do zakładu energetycznego, żeby mi prąd włączyli. Spłaciłem część innych długów i na raty kupiłem meble.

DZ: Jak tam pana kursy nauki jazdy w Rudzie Śląskiej? Kursantki dopisują?

GS: Definitywnie zrezygnowałem z prowadzenia tych kursów. Zbyt często, z powodu występów, musiałem odwoływać zajęcia i nie było to w porządku wobec kursantów.

DZ: Pracę w hucie też pan rzucił bezboleśnie?

GS: Skąd, o mało nie doszło do rozwodu. Żona, Ślązaczka, gdy się dowiedziała, że się z huty zwolniłem, bo z kabaretem będę jeździł, była przerażona. W końcu we mnie uwierzyła, ale pierwsze rozmowy były bardzo ciężkie.

DZ: Nie denerwuje się pan teraz, jak za długo telefon milczy?

GS: Bardzo się denerwuję, ale na razie mam pracę. Źle, że nie mają jej moi synowie.

DZ: Nie idą w pana ślady?

GS: Młodszy Romek ma charyzmę, ale dopiero rozpoczął studia zarządzania i marketingu, więc niech najpierw je skończy. Starszy Krzysztof, absolwent Politechniki Śląskiej w ogóle nie jest estradą zainteresowany. Wkrótce się żeni.

DZ: Pan jest weselnym wodzirejem?

GS: Skończyłem przy parafii w Katowicach kurs wodzirejów weselnych i zabaw bezalkoholowych.

DZ: Organizuje pan synowi wesele bezalkoholowe?

GS: Wesele będzie normalne, ja tylko taki kurs skończyłem. Wcześniej dużo się nauczyłem od mojego ojca, który umiał grać na akordeonie i gości rozbawić. Moja droga na estradę też się zaczęła od wesel.

DZ: Kto to jest elwer śląski?

GS: Elwer to dla niektórych wyłączne grajek i wesołek, ale przed wojną to był bezrobotny, który 12 każdego miesiąca szedł po zasiłek. Tego zasiłku mu nie starczało na życie, więc dorabiał graniem. Teraz elwrami nazywa się nierobów, którzy patrzą coś ukraść.

DZ: Wszędzie pan jest – w telewizji, radiu, gazetach, karczmach piwnych i na estradach. Ciągle się pan sprawdza, czy też już pan nie potrafi żyć inaczej niż na całego?

GS: Praca mnie nakręca i dodaje mi wigoru, ale myślałem, że to wszystko pójdzie mi szybciej.

DZ: Że popularność przyjdzie prędzej? Może pan jest zbyt niecierpliwy. Zaistniał pan na tej estradzie niespełna siedem lat temu.

GS: Ale myślałem, że po finale „Ślązaka Roku”, po wygranym „Maratonie uśmiech” życie potoczy się szybciej, że propozycje nadejdą jedna za drugą. Nic z tego. Trzeba swoje odczekać, trzeba frycowe zapłacić. Niemniej cały czas staram się szczęściu dopomagać.

DZ: Jak tam kondycja fizyczna?

GS: Ćwiczę pompki, a przynajmniej się staram. W końcu pochodzę ze sportowej rodziny, a to zobowiązuje. Mój wujek był przed wojną bardzo popularnym bokserem – mistrzem Śląska, przegrał ostatnie eliminacje na olimpiadę w Berlinie. Zapaśnicy są w naszej rodzinie. Moją koronną konkurencja było pływanie.

DZ: Wracając do pana koronnej konkurencji estradowej, na czym teraz chce pan budować kabaret? Na sentymentalizmie śląskim, czy raczej na satyrze politycznej?

GS: Kabarety uciekają od polityki, a ja nie. Za polityczne kawały nie idzie się już do więzienia, więc dlaczego mam uciekać od polityki? Jeżeli kawalarze zostawią polityków w spokoju, to politycy już tylko dziennikarzy będą musieli się obawiać. Razem możemy skuteczniej patrzeć im na ręce, dokuczać za błędy i głupotę. Uważam, że publiczność oczekuje od kabaretu komentarza życia politycznego.

DZ: Zagrał pan w serialu, Teatrze Telewizji i w filmie fabularnym. Jakie są pana marzenia?

GS: Powiedzą, że jestem zarozumiały...

DZ: Niech mówią!

GS: Chciałbym zagrać główną rolę w filmie fabularnym, oczywiście komediowym. Mówią, że ze mnie naturszczyk, że mam charyzmę, ale poszedłem po nauki do moich kolegów aktorów. Zdradzili mi, kiedy trzeba głos wyciszyć, kiedy sprowokować oklaski. Zagrałem w „Angelusie” jedną z głównych ról, ale chciałbym więcej. No i z kabaretem chciałbym wystąpić w warszawskiej Sali Kongresowej.

DZ: Jakie życie przynosi plany?

GS: Występy na bankietach, konferencjach, festynach. Uczestniczyłem w castingu do filmu o Śląsku pt. „Drzazgi” i wstępnie mój udział został zaakceptowany. Mam też propozycję zagrania w serialu o samochodach, szczegółów nie znam. Jesienią prawdopodobnie pojadę do Kanady z koncertami dla Polonii.

DZ: Życzymy powodzenia.


Grzegorz Stasiak

ma 50 lat i mieszka w rodzinnej Rudzie Śląskiej. Jego estradowa droga zaczęła się w 1997 roku, kiedy to zdobył drugą nagrodę podczas konkursu „Po naszymu, czyli po śląsku”. Chwilę później wygrał telewizyjny „Maraton uśmiechu”. Popularność przyniósł mu serial komediowy „Nauka jazdy” w TVN, a najważniejszy sukces odniósł w filmie Lecha Majewskiego pt. „Angelus”, gdzie zagrał malarza Ewalda Sójkę. Ma swoje felietony w lokalnych rozgłośniach radiowych (Vanessa, Radio eM, Radio Piekary), prasie. Występował z „Kabaretem Śląskim” i „Mieszanym”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wyjazd reprezentacji Polski z Hanoweru na mecz do Hamburga

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto