MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Powrót z piekła

Teresa Semik
Żadne pieniądze nie są warte tego, co przeżyłem we Włoszech – mówi Marek.
Żadne pieniądze nie są warte tego, co przeżyłem we Włoszech – mówi Marek.
Jeszcze kilka dni temu Marek, student socjologii, gotowy był powiedzieć wszystko o koszmarnych warunkach, w jakich zbierał pomidory na południu Włoch. Dodała mu odwagi policja, rozbijając gang, który zmuszał Polaków do ...

Jeszcze kilka dni temu Marek, student socjologii, gotowy był powiedzieć wszystko o koszmarnych warunkach, w jakich zbierał pomidory na południu Włoch. Dodała mu odwagi policja, rozbijając gang, który zmuszał Polaków do nieludzkiego wysiłku.
Zamilkł, kiedy pojawiła się wiadomość o śmierci strażnika pilnującego robotników we Włoszech. Jego ciało znaleziono w pociągu jadącym do Polski.

- Jestem przekonany, że za tą śmiercią i za werbowaniem Polaków do pracy stoi włoska mafia. Nie chcę ryzykować - mówi Marek.

Ukraiński kontakt

Już raz zaryzykował, gdy z kolegą z Piekar Śląskich wyruszył za pracą. Twierdzi, że był bez wyjścia, bo musiał zarobić na studia, a w kraju nie dostał pracy. To właśnie jego kolega dowiedział się, że jest możliwość dobrego zarobku we Włoszech.

- Wiedzieliśmy, że nie będzie to raj, ale nie sądziliśmy, że trafimy do piekła - dodaje Marek.

Cztery dni jechali z Bytomia autostopem, ale przynajmniej nie musieli później odrabiać pieniędzy za bilet. Nikt im nie zabierał w związku z tym paszportów czy dowodów osobistych.

Ich przewodnik Roman czekał w okolicach Bari, w umówionym miejscu. Niski, krępy blondyn. Początkowo budził zaufanie. Znakomicie radził sobie z językiem polskim i włoskim.

Trzy euro za skrzynię

Nie mieli pieniędzy, więc pozwolili się zapakować do auta i zawieźć na miejsce. To były jakieś opuszczone zabudowania, bez okien, łóżek, bieżącej wody, prądu... To znaczy prąd ostatecznie był, kradziony, bo Polak potrafi. Poprzedni lokatorzy przerzucili drut przez linię energetyczną i zaiskrzyło. Jako prycze służyły stare materace znalezione na śmietniku. Smród który panował w środku, był trudny do wytrzymania.

Wiedział, ile będzie zarabiał - 3 euro za skrzynię, w której mieściło się 300 kg pomidorów. Zbiórka polegała na tym, że potrząsało się wyrwanym krzakiem, a pomidory same spadały. Owoce były przeznaczone na przecier, więc nikt nie dbał o szczegóły. W ciągu dnia najlepsi wypełniali 17 skrzynek.

Ukrainiec dostawał od właściciela pola za każdego z sezonowych robotników po 5 euro, ale z tego dla siebie zatrzymywał 2 euro. Za pośrednictwo, ma się rozumieć. Dowoził też żywność i wodę, bo plantacje najczęściej były oddalone od większych miast. Robił to za pieniądze, oczywiście - kto nie miał gotówki, dostawał na krechę. Zdarzyło się jednak, że Roman nie przyjeżdżał przez kilka dni.

- Jedliśmy to, co znaleźliśmy na polu, a wodę piliśmy z hydrantów służących do nawadniania i nawożenia pomidorów - przypomina Marek.

Ta woda musiała im zaszkodzić, bo pełno w niej było środków chemicznych. Przez tydzień leczyli się tylko kroplami żołądkowymi, bo nic innego nie mieli. I biegali w pole, bo wychodka też nie było.

Nocleg w stajni

Gdy skończyli obrabiać jedno pole, wywożeni byli do plantatora w rejonie Foggii. Pieniądze te same, zmieniały się najwyżej warunki bytowe - najczęściej na gorsze. Pracowali na czarno, więc nie mieli żadnych praw. Byli tego świadomi. "Zakwaterowano" ich na przykład w opuszczonej stajni albo w szopie z napisem: "Grozi zawaleniem". Niektórzy nie myli się całymi dniami, inni nawet butów nie zdejmowali. Gromady much dokuczały bez przerwy. Spali nakryci firankami.

W jednym z takich przytulisk spotkali mężczyznę. Leżał, jęczał, widać było że nie jest z nim dobrze...

- Kilka dni wcześniej po pijaku wpadł do 10-metrowej studni, była bez wody, wypełniona tylko rupieciami. Cud, że połamał sobie tylko nogi - przypomina Marek. Nikt nie wiedział, jak mu pomóc, więc nikt nic nie robił w jego sprawie. Po tygodniu koledzy zrzucili się na bilet. Mógł wrócić do Polski.

W obozowisku w rejonie Orta Nova rządziło dwóch Polaków: Janusz i Krzysiek oraz Ukrainiec Pietro - brat Romana. Trzeci z braci, Wowa, też robił w tym biznesie. W obozie nie wolno było pić piwa ani wychodzić za druty - taki był układ. Komu nie odpowiadało, wylatywał z pracy. Noclegownia urządzona została na terenie zrujnowanego pola namiotowego. Spali na ziemi, na styropianie używanym przy sadzonkach. Wielkim luksusem były dwa prysznice.

Janusz miał broń

W obozie mówiło się, że Janusz ma broń. Dlatego wszyscy się go bali i woleli schodzić mu z drogi. Gdy rok temu ukazały się pierwsze artykuły o katorżniczej pracy we Włoszech, Marek rozpoznał na zdjęciach odźwiernego po charakterystycznym tatuażu na plecach. Nazywano go "kapo". Odźwierny zarządzał w Orta Nova pobudkę około piątej. Po czterdziestu pakowano ich do blaszanego mercedesa i wywożono w pole. Bez picia i jedzenia. Pracowali przeważnie do zmroku.

- Gdy jednego razu strażnik uderzył pałą naszego kolegę, ostentacyjnie zeszliśmy z pola - wspomina Marek.

Potem jednak zaciskali zęby i harowali dalej. Najczęściej byli zadłużeni i dzięki tej pracy chcieli wyjść na prostą. Godzili się więc na każdy układ. W obozowisku drobne nieporozumienie wyprowadzało ich z równowagi. Pili i bili się między sobą, gonili z nożami i siekierą nie na żarty.

Zdaniem Marka wszyscy byli w zmowie: Ukraińcy, Polacy i włoscy plantatorzy. Widział dom Ukraińca Pietra, do którego pewnego wieczora zjechali mercedesami właściciele ziemscy i o czymś debatowali. Plantatorzy z pogardą odnosili się do polskich robotników, straszyli, że wrzucą ich do studni. Zielone pomidory pryskali jakimiś chemikaliami i na drugi dzień były czerwone. Zabraniali je jeść bez mycia.

Policja wiedziała

Obozy pracy dla polskich robotników istniały na południu Włoch od dawna. Czy karabinierzy także byli w zmowie z plantatorami, czy tylko przymykali oczy ten na proceder?

- W obozowisku karabinierzy pojawili się wtedy, kiedy pod mostem znaleziono ciało zabitego Polaka. Musieli widzieć, w jakich warunkach żyjemy. Musieli się domyślać, że pracujemy we Włoszech na czarno. Nie zareagowali - przypomina Marek.

Z policyjnych komunikatów wynika, że teraz operacja przebiegała pod kryptonimem "Ziemia Obiecana" i koordynowała ją specjalna komórka karabinierów z Rzymu. Zatrzymano ponad 20 osób w okolicach Bari i Foggii, uwalniając jednocześnie ponad stu polskich robotników. Wielu z nich odmówiło współpracy z organami ścigania w obawie o własne bezpieczeństwo. Nie chcą rozmawiać na temat tego, co przeszli.

Marek wcale się nie dziwi i przypomina, że jeden ze strażników wisiał w pociągu. Nie wiadomo, czy popełnił samobójstwo, czy ktoś mu w tym pomógł.

Werbunek na Śląsku

Do akcji "Ziemia Obiecana" włączyła się także polska policja. Ujęła wspólników wywodzących się głównie z Podkarpacia i Małopolski.

- W naszym regionie nie było zatrzymań, ale nic nie jest wykluczone - informuje sierżant sztabowy Adam Jachimczak z Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach.

Ze Śląska i Bielska dość regularnie wyruszały autobusy i minibusy z robotnikami do katorżniczej pracy. Wynajęci przewoźnicy zawozili ich prosto na pole. O niczym nie wiedzieli?

- Nie wierzę - mówi zdecydowanie Marek. - W drodze powrotnej zabierali tych, którzy już nie mogli wytrzymać, albo których na ten powrót było stać. Niektórzy wracali, gdy tylko zobaczyli warunki, w jakich mają żyć. Ja zostałem, musiałem zdobyć te pieniądze.

Nigdy więcej

Pod koniec pobytu we Włoszech Roman nie płacił robotnikom przez miesiąc. Gotowi byli iść pieszo 40 km, by go dorwać i policzyć mu wszystkie kości. Tak byli zdesperowani. Gdy tylko dostali swoje, od razu ruszyli do domu.

- Po przekroczeniu polskiej granicy zaczęliśmy z radości śpiewać hymn narodowy - wspomina Marek.

Uraz w nim pozostał.

- Nigdy więcej nie dam się namówić na taki wyjazd - dodaje.

Powstrzymaj przemoc

Ponad 30 osób zatrzymano już w związku z wykorzystywaniem polskich robotników na plantacjach pomidorów we Włoszech. Ustalono, że obozowiska dla polskich robotników w okolicach Bari i Foggii działały od 2002 roku. Śledztwo prowadzi także krakowska prokuratura, gdzie czynny jest telefon, pod którym można zgłaszać doznane krzywdy, także ze strony polskich pośredników, załatwiających pracę za granicą.

W krakowskiej policji uruchomiona jest specjalna, całodobowa linia: "Powstrzymaj przemoc".

Prokuratura Okręgowa w Krakowie
tel. (12) 619-61-37

Komenda Wojewódzka Policji w Krakowie
tel. (12) 615-22-22

Duże ryzyko

Przemysław Pogłódek,
Państwowa Inspekcja Pracy w Katowicach

Ryzyko pracy "na czarno" jest większe, ale nawet w takiej sytuacji, gdy łamane jest prawo, zawsze należy zwracać się do inspekcji pracy funkcjonującej w danym kraju. Gdyby w Państwowej Inspekcji Pracy poskarżyli się obcokrajowcy, że są krzywdzeni przez polskich pracodawców, podjęlibyśmy kontrolę i nie miałoby znaczenia to, czy chodzi o pracę "na czarno". Reagujemy także na anonimowe sygnały o złym traktowaniu ludzi.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Mateusz Morawiecki przed komisją śledczą

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto