Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Robert Zieliński: Tu na razie jest ściernisko, ale będzie... finał na Wembley? [KOMENTARZ]

Robert Zieliński
Robert Zieliński: Tu na razie jest ściernisko, ale będzie... finał na Wembley? [KOMENTARZ]
Robert Zieliński: Tu na razie jest ściernisko, ale będzie... finał na Wembley? [KOMENTARZ] Bartek Syta/Polska Press
Euro 2020 to będzie w wykonaniu Polski turniej ludzi, którzy - choć potrafili wejść na szczyty - nie są do końca spełnieni i mają coś do udowodnienia. Paradoksalnie są to postaci o największych nazwiskach - Boniek, Sousa, Lewandowski, Szczęsny, Zieliński. Czas więc zagrać rywalom: 10 w skali Beauforta. Czy Lewandowski przyćmi na Wembley Domarskiego?

Prezes PZPN Zbigniew Boniek zafundował nam przed finałami Euro rollercoaster, nagle zmieniając w styczniu selekcjonera. Jerzy Brzęczek nie zostanie więc, jak chciałaby jego duchowa przewodniczka Małgorzata Domagalik, drugim Kazimierzem Górskim i oby Paulo Sousa nie został drugim Franciszkiem Smudą, który – tak jak teraz Sousa - dostał w prezencie grę w finałach Euro 2012, a kończył je w szatach Nikodema Dyzmy.

Portugalczyk co prawda pod względem prezencji i elokwencji jest przeciwieństwem naszego sympatycznego, ale paździerzowego "prawdziwka" Franza (Jurka "Wuja" Brzęczka też w sumie nie przypomina), sprawia wrażenie jakby naprawdę studiował w Oksfordzie z Żorżem Ponimirskim, ale należy pamiętać, że Smuda miał w przeciwieństwie do Portugalczyka mnóstwo czasu na przygotowanie drużyny. Do tego rozgrywał Euro 2012 na własnym terenie, a Biało-Czerwoni będą teraz latać po całej Europie 9 tysięcy kilometrów (najwięcej ze wszystkich reprezentacji), jak Himilsbach w "Wniebowziętych", który pytany, co w życiu robi, mówił: "latam sobie trochę z kolegą”.

Ciemność widzę, ciemność

Sousa miał tylko kilka miesięcy na pracę z kadrą, a spożytkował je na to, aby tak zagmatwać kwestię, kto na jakiej pozycji ma grać w reprezentacji Polski i w jakim ustawieniu ona wystąpi, że dziś pewnie nie tylko diabeł nie wie, ale i sam Sousa, jak i kim zagramy w pierwszym meczu na Euro ze Słowacją. Plusem jest, że Słowacy i ich selekcjoner także tego nie wiedzą. "Ciemność widzę, ciemność..." – spuentowałby Jerzy Stuhr w "Seksmisji".

Sousa ostatnio wychodził na rywali z czterema obrońcami i dwoma napastnikami, więc zakładając, że w tym szaleństwie jest metoda i chodzi o zmylenie rywali, to zaryzykuję tezę, że na Słowację wyjdziemy trójką obrońców, dwoma wahadłowymi i z jednym napastnikiem. W tej układance pierwsza jedenastka może wyglądać następująco: Szczęsny - Glik, Bednarek, Bereszyński - Jóźwiak, Rybus (Puchacz) - Krychowiak, Klich, Moder, Zieliński - Lewandowski. Być może Sousa wie to od dawna, a bawi się z wszystkimi w kotka i myszkę.

Na tym Euro wybitne postaci polskiej piłki mają coś, a nawet bardzo dużo, do udowodnienia. Sousa będzie chciał pokazać, że nie jest przypadkowym spadochroniarzem, zatrudnionym po znajomości, za nazwisko i ładny wygląd. Boniek chciałby odejść z PZPN z sukcesem w roli prezesa (w sierpniu kończy mu się kadencja, wróble ćwierkają, że ma duże szanse, przy poparciu Ceferina, wygrać kolejne wybory na prezydenta UEFA), a takiego dotąd nie miał, bo ćwierćfinał Euro 2016 sukcesem - w mojej ocenie - nie był.

Panienka zagubiona na autostradzie

Mieliśmy w 2016 roku bardzo utalentowane pokolenie, najlepsze od czasów ekipy Antoniego Piechniczka w Hiszpanii w 1982 roku - z Lewandowskim, Szczęsnym, Fabiańskim, Glikiem, Piszczkiem, Błaszczykowskim, Krychowiakiem, Zielińskim, Grosickim, Milikiem. Większość w życiowej formie, u szczytu kariery. A zachowywaliśmy się trochę na tych mistrzostwach jak zakompleksiona panienka z prowincji, która – choć ładna i utalentowana - przyjechała pierwszy raz do stolicy na głośną premierę w wielkim teatrze i nie bardzo wie jak się ubrać i zachować. Takich kompleksów nigdy nie miał Boniek jako piłkarz. On szedł po swoje.

Można było odważniej zagrać z Portugalią, a nie myśleć głównie o obronie, po tym jak prowadziliśmy po golu Lewandowskiego. Mielibyśmy później przez półfinał z osłabioną Walią autostradę do finału mistrzostw Europy, a wtedy wszystko mogło się zdarzyć. Francuzi, jak się okazało, nie byli tacy mocni. Portugalia, nie lepsza wtedy od nas, ograła ich w finale, i to bez Cristiano Ronaldo i została mistrzem Europy.

Dziś na to wspomnienie Nawałka, Lewandowski i spółka mogą sobie tylko zanucić za niezapomnianym Krzysztofem Klenczonem - "Nie przejdziemy do historii". Chyba, że w czerwcu i lipcu 2021 zrobią rywalom na Euro wstrząsy na miarę: "10 w skali Beauforta". Bo inaczej ktoś kiedyś zapyta Lewandowskiego na emeryturze za Klenczonem: "Powiedz stary, gdzieś Ty był" - jak ludzie Euro i mundiale wygrywali...

Choć na dobrą sprawę w brodę mogą sobie pluć też trochę zawodnicy z ekip Kazimierza Górskiego, Antoniego Piechniczka i zwłaszcza Jacka Gmocha. W 1978 roku mieliśmy skład na mistrzostwo świata, ale podziały w drużynie, walka o przywództwo w ekipie między Deyną i Bońkiem, rozżalenie Lubańskiego, na którego nie stawiał Gmoch, sprawiły, że nie było atmosfery, jedności w szatni i na boisku (iskrzyło od wielkich nazwisk i trudnych osobowości - Tomaszewski, Lato, Szarmach, Żmuda, Nawałka - nie bardzo wiedzieli, z kim trzymać) i potencjał nie został wykorzystany. A mecz z Argentyną (straszna presja polityczna, by wygrali u siebie mistrzostwa świata) był dziwny. Nie tylko niewykorzystany przez Deynę karny, ale generalnie gra kilku zawodników. A to była najmocniejsza drużyna w historii polskiej piłki i wtedy potencjalnie najlepsza na świecie.

W 1974 roku zabrakło trochę doświadczenia w wielkich turniejach, otrzaskania na Zachodzie, no i ta ulewa przed meczem na wodzie z Niemcami we Frankfurcie. Niebiosa nie były z nami, choć w piłkę graliśmy wtedy najlepiej na świecie. Ograliśmy na jednym turnieju Włochy, Argentynę i Brazylię, nie byliśmy gorsi od Niemców i Holendrów, co dziś brzmi niewiarygodnie.

Tak naprawdę to trzy razy byliśmy blisko tytułu mistrza świata. On był na wyciągnięcie ręki, decydowały detale, niuanse, niesprzyjające zbiegi okoliczności. W 1982 roku w Hiszpanii Boniek nie mógł zagrać w półfinale mundialu z Włochami, bo został wykartkowany. Jedną z dwóch żółtych kartek dostał za to, że... był pierwszym z brzegu zawodnikiem w murze, który ustawił się zbyt blisko piłki. W wywiadzie w naszym dodatku specjalnym na Euro Zibi słusznie mówi: "co by było, gdyby to Rossiego sędziowie wykartkowali przed półfinałem, a nie mnie". Rossi nie strzeliłby nam dwóch goli, Boniek by zagrał i pewnie bylibyśmy mistrzami świata zamiast Włochów. Takie to były czasy, a z Klichem, Moderem, Bereszyńskim, Rybusem w składzie raczej ciężko myśleć o tytułach, ale Słowację powinniśmy ograć...

Fartowna wygrana z Niemcami B

Nie ceniłem Nawałki. Dla mnie miał farta, bo dostał bardzo mocny zespół z Lewandowskim na czele i nie potrafił tego wykorzystać. Chronił się za zasłoną tajemniczości i milczenia, ale za tym parawanem wydaje mi się, że była głównie trenerska pustka. Od tamtej pory w zasadzie nie istnieje do dziś jako trener. Po Euro 2016 kadra Nawałki to już głównie się kompromitowała - 0:4 z Danią w eliminacjach, fatalny mundial w Rosji.

Poszargam świętości - dla mnie wygrana z Niemcami w ówczesnych okolicznościach przyrody, nie była żadnym wielkim wyczynem. Po mundialu 2014 kilku niemieckich mistrzów świata zakończyło kariery, kilku było kontuzjowanych przed meczem z Polską i nie zagrało. Na Stadionie Narodowym głównie się broniliśmy, niewiele graliśmy w piłkę, mieliśmy furę szczęścia, genialnego Szczęsnego w bramce, rywale obijali nam poprzeczkę i jakoś ograliśmy Niemcy B.

JUŻ IDZIESZ? MOŻE CIĘ ZAINTERESUJE:

Niewiele brakowało, a chwilę wcześniej nawet Franek Smuda ograłby Niemców, ale w ostatnich sekundach meczu w Gdańsku Jakub Wawrzyniak (który – jak sam mówił – zastępował w kadrze na lewej obronie piłkarza, który nie istnieje, a na dodatek – jak twierdzi moja koleżanka redakcyjna Arlena Sokalska – ma najpiękniejszy głos wśród piłkarzy), pośliznął się i wyłożył jak długi w polu karnym, Niemcy strzelili nam gola i tylko zremisowaliśmy 2:2.

Było trochę podobnie z tymi Niemcami na Narodowym, jak w 1973 roku z Anglią na Wembley. Sam Boniek mówił, że reprezentacja Polski wcześniej i później zagrała wiele lepszych meczów niż ten na Wembley, ale właśnie to spotkanie przeszło do historii, obrosło w legendy, otworzyło nam furtkę na światowe salony. Gospodarze atakowali, my przeszkadzaliśmy, Tomaszewski fruwał jak Szczęsny 40 lat później i dzięki temu zwycięskiemu remisowi został na zawsze "człowiekiem, który zatrzymał Anglię". Historia lubi zataczać koło. Teraz półfinały i finały Euro są właśnie w Londynie, na Wembley (choć już nowym Wembley, a to jednak nie to samo).

Lewego pogoń za Deyną i Latą

Najwięcej do udowodnienia ma Lewandowski, któremu wielkie turnieje w reprezentacyjnej koszulce dotąd nie wychodziły. Ligę Mistrzów w końcu z Bayernem wygrał, więc ten sukces na Euro, czy mundialu, to jedyna zadra, rysa na szkle kryształowej kariery. Ale rysa ogromna. Grzegorz Lato w glorii króla strzelców mistrzostw świata, to na razie dla Roberta jest kosmos, "Mission Impossible", "Pulp Fiction". W XXI wieku na mundialach dwa gole strzelił dla Polski obrońca Bartosz Bosacki, Lewy - zero. Na Euro 2012 i 2016 strzelił po jednym golu.

Jeśli chce być jak Deyna w 1974 r. i Boniek na Espana 82, to jest chyba ostatnia szansa, no może przedostatnia, bo już za rok mistrzostwa świata w Katarze (choć z Sousą, to my szybciej nabawimy się kataru, niż tam się zakwalifikujemy, patrząc co działo się z Węgrami, Andorą i Anglią). Za 50 lat gole w Bundeslidze, nawet 41 w sezonie i pobicie 49-letniego rekordu legendarnego Gerda Muellera, nie będą już robić wrażenia, bez medalu na Euro, czy w mistrzostwach świata. Bo Gerd Mueller nie tylko pyknął 40 goli w jednym sezonie Bundesligi (grając w Bayernie to i ja bym z 20 strzelił), ale i mistrzem świata został, na dodatek w drodze do finału strzelając gola Polakom w słynnym meczu na wodzie.

Wirtuoz, który nie jest samcem alfa

Piotr Zieliński ma okazję teraz wreszcie udowodnić, że nie na wyrost uważany jest przez wielu fachowców za najbardziej utalentowanego pomocnika na świecie. Ma wszystko – brazylijską technikę, drybling, balans, strzał, podanie, przegląd sytuacji. Nie ma tylko i aż... głowy, mocnej psychiki, cech przywódczych. Tak jak Boniek, Ronaldo, czy Lewandowski (choć już w trochę mniejszym stopniu od nich) są typowymi samcami alfa, którzy dominują w każdym stadzie, tak Zieliński często w szatni, czy na boisku, najchętniej schowałby się w najciemniejszym kącie i nie pokazywał godzinami.

Piotr grał na wiosnę jak natchniony wirtuoz w Napoli. Z luzem, polotem, wiarą w siebie. Sam musi teraz złapać ten sam luz w koszulce z orłem na piersi, uwierzyć, że może być nawet największą gwiazdą Euro. A dlaczego nie? W piłkę nikt od niego lepiej grać nie potrafi. Nawet Lewandowski (choć to inna pozycja i charakterystyka), a w pewnych elementach i sam De Bruyne. "Lewy" piłkarsko to mógłby za Zielińskim buty nosić. Ale "Lewy" to jest cyborg, twardziel, pracuś, superprofesjonalista, człowiek o psychice wielkich szachistów, mistrz świata w swoim rzemiośle.

Zieliński to trochę, niestety, takie ciepłe kluchy. Pewnie najchętniej to by z żoną na pizzę poszedł (teraz zniknął aż prawie na tydzień po narodzinach syna ze zgrupowania kadry, co mocno nie spodobało się Tomaszowi "Gianniemu" Hajcie). Postawię tezę, że Polska nie zależy na tym Euro od Lewandowskiego. Odniesiemy sukces, jak wypali Zieliński. I będzie dogrywał „ciacha” Lewemu.

Właśnie urodził się Piotrowi syn. To powinno dodać mu skrzydeł, choć panowało przekonanie w środowisku skoczków narciarskich, że ojcowie po narodzinach dzieci, obniżali loty o kilka metrów. Ale Zieliński nie jest przecież Małyszem, czy Nykaenenem.

Jak Szczęsny z Fabiańskim

Sporo do udowodnienia ma też Wojciech Szczęsny. Jemu też wielkie turnieje nie wychodziły. Zawsze mu się coś przytrafia. Jak kiedyś napisał złośliwie niezapomniany Paweł Zarzeczny, Wojtek to nawet sam potrafi sobie sztangą rękę złamać (tak było, gdy zaczynał karierę w Arsenalu). Paweł pechowo dla mnie napisał ten felieton w dniu, w którym - podczas wizyty w Londynie - poprosiłem Wojtka Szczęsnego o załatwienie biletów na mecz Arsenalu w Premier League. Bilety miały być, ale następnego dnia zdziwiłem się, że przestał ode mnie odbierać telefony. Zrozumiałem, gdy wróciłem do kraju i przeczytałem, co w "Polska The Times" napisał o Wojtku Paolo River.

JUŻ IDZIESZ? MOŻE CIĘ ZAINTERESUJE:

No a Szczęsny albo szybko złapał czerwoną kartkę, jak w meczu z Grecją na otwarcie Euro 2012 na Narodowym (wszedł Przemysław Tytoń, obronił karnego i został bohaterem). Albo złapał kontuzję, jak przed finałami mistrzostw Europy w 2016 roku, co sprawiło, że z bardzo dobrej strony mógł się pokazać jego odwieczny konkurent Łukasz Fabiański, którego zawsze bardziej lubiłem i ceniłem.

Na mundialu w Rosji Szczęsny stanął między słupkami, ale chodził gdzieś na wycieczki pod połowę boiska, mylił się i przegraliśmy z Senegalem i Kolumbią. Dopiero w meczu o honor pokonaliśmy Japonię, ale wtedy bronił już... Fabiański.

Paulo Sousa już na starcie pracy z kadrą ogłosił, że u niego pierwszym bramkarzem będzie Szczęsny. Jak na złość Polak miał słabszą rundę wiosenną w Juventusie, zawalił trochę goli i nie wzbudza już takiego zaufania i pozytywnych emocji jak dawniej.

Fabiański w klubie przeciwnie - miał kapitalny sezon w West Hamie, który był o krok od awansu do Ligi Mistrzów, zagra ostatecznie w Lidze Europy, po tym jak wyprzedził Tottenham i Arsenal (a zawsze był argument, że Szczęsny broni w lepszym klubie, w tym sezonie już nie za bardzo). Borykał się jednak ostatnio z kontuzją, a w meczu z Rosją puścił jednak gola między nogami i nie dał argumentów Sousie. Chyba że Szczęsnemu znów coś się przydarzy, niech unika siłowni i sztangi...

Sousę obronią tylko wyniki

Jak więc będzie na tym Euro? Sousa błądzi i z taktyką i składem. Przede wszystkim brak w kadrze na mistrzostwa utalentowanego Sebastiana Szymańskiego, bo do Turbo Grosika, od dłuższego czasu przebywającego na trybunach i emeryturze, jakoś nie mam przekonania. Męczy lansowanie słabych Helika, Świderskiego, Kownackiego, czy forowanie na siłę młodego i zdolnego Kozłowskiego (zachowajmy chłodną głowę, on tylko trochę błysnął na tle rezerw Islandii, nawet w Ekstraklasie ma problemy, by się przebić, gdzie mu do Szymańskiego). Z Kozłowskim to tak jak z Kapustką - zrobił dwa udane dryblingi na Euro 2016 i wszyscy z niego zrobili gwiazdę, choć wcześniej nawet w Cracovii specjalnie się nie wyróżniał. I później było brutalne zderzenie z rzeczywistością, nie tylko w drużynie mistrza Anglii Leicester City, ale nawet w drugiej lidze belgijskiej.

Złośliwi - lub jak twierdzą o sobie, dobrze poinformowani i wtajemniczeni – sygnalizują, że pierwsze powołania napisał Sousie na kartce Zibi, a w kadrze trwa od kilku miesięcy wielka promocja przed oknem transferowym pod kątem odpowiednich grup menedżerskich, bo prowizje w piłce nożnej są łakomym kąskiem i wielu dorobiło się na nich fortun. Nie ma sensu teraz nad tym dywagować, zakładamy, że – jak mawiał klasyk – rzecz niekoniecznie polega na prawdzie. Już w poniedziałek pierwszy poważny test. Na boisku w Sankt Petersburgu. Powiemy za Wielkim Szu: sprawdzam. W życiu jak w pokerze - jest zasada: karta, stół. Sousę, jak każdego trenera, obronią tylko wyniki.

Można i bez Lubańskiego i Ronaldo i z plaży

Słaba gra drużyny Sousy przed samym Euro nie musi być problemem. Kadra Górskiego przed złotem na igrzyskach w Monachium i medalem MŚ miała problemy w sparingach z drużynami klasy... ROW Rybnik, czy Zagłębia Sosnowiec. W 1992 roku po wybuchu wojny i wycofaniu Jugosławii, piłkarze Danii zostali ściągnięci z plaż i urlopów niemal na kilkanaście dni przed Euro, a zostali mistrzami. Albo potrafisz grać w piłkę i jesteś w danym momencie w formie i masz pomysł, albo nie.

Kontuzje Piątka, Milika, Recy, Góralskiego, Bielika też nie muszą nas pogrążyć, choć są sporym osłabieniem. W 1974 roku zostaliśmy trzecią drużyną świata bez kontuzjowanego Włodzimierza Lubańskiego, Portugalia wygrała finał Euro 2016 po zejściu z boiska Cristiano Ronaldo. Widzew Łodź dotarł do półfinału Pucharu Europy po tym jak Zbigniew Boniek został sprzedany do Juventusu Turyn.

Gdy Philippe Coutinho odchodził, jako największa, wydawało się niezastąpiona, gwiazda z Liverpoolu do Barcelony, by niby wygrać Ligę Mistrzów, wszyscy na Anfield Road załamali ręce. A to po jego odejściu Liverpool triumfował w Champions League, odzyskał po latach tytuł mistrza Anglii, a Coutinho i Barcelona do dziś nie mogą się podnieść.

Lewandowski przyćmi Domarskiego?

Podczas tego Euro potrzebne nam są tylko/aż trzy elementy. Lewandowski wielki jak w Bayernie, błysk geniuszu Zielińskiego i... szczęście (bramkarze oraz Glik i Bednarek, jakoś dadzą sobie radę). Bez szczęścia nie ma nic. Wiedzą coś o tym Grecy. Zdobycie przez nich mistrzostwa Europy w 2004 roku nawet dziś wydaje się nie do uwierzenia. Oni cudem awansowali na turniej i później jeszcze większym cudem wyszli z grupy, dzięki honorowej bramce zdobytej w końcówce przegranego meczu.

W "Vabanku" Machulskiego, gdy Kwinto mówi do Duńczyka, że nie zna większego szczęściarza od niego, ten ripostuje: "Większym był mój brat, ale się utopił jak miał trzy lata". Miejmy nadzieję, że nasi piłkarze nie zatoną na trzecim miejscu w grupie podczas Euro. I że będą mieli farta jak Grecy w 2004 roku. Bo piłkarzy na pewno mamy lepszych. Gdzie takiemu Charisteasowi do Lewandowskiego, a Zagorakisowi do Zielińskiego? Tylko czy Paulo Sousa może być jak Otto Rehhagel? Wiech pewnie napisałby w tym miejscu: przypuszczam, że wątpię...

Może na koniec będzie jednak jak w piosence braci Golców, którzy grali naszym reprezentantom na zgrupowaniu w Opalenicy: tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco? I to symboliczne San Francisco nie będzie w USA, ale w Londynie, w półfinale, albo nawet finale na Wembley. I gole Lewandowskiego przyćmią trafienia na murawie tej piłkarskiej świątyni nie tylko Citki, Brzęczka, czy Modera, ale nawet legendarny strzał Domarskiego, któremu piłka zeszła z nogi i "Shilton puszczał piłkę pod brzuchem"– jak krzyczał do mikrofonu niezapomniany Jan Ciszewski?

Oby Szpakowski z Borkiem mogli na początku lipca krzyczeć, że Lewandowski jest na Wembley jak Domarski, a Szczęsny (albo jeszcze lepiej Fabiański) - jak Tomaszewski. Panowie Janowie, i Domarski i Tomaszewski, na pewno się nie obrażą, tylko wzruszą. A że to mało realne? Cóż warte byłoby życie i sport bez marzeń...

JUŻ IDZIESZ? MOŻE CIĘ ZAINTERESUJE:

JUŻ IDZIESZ? MOŻE CIĘ ZAINTERESUJE:

JUŻ IDZIESZ? MOŻE CIĘ ZAINTERESUJE:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Robert Zieliński: Tu na razie jest ściernisko, ale będzie... finał na Wembley? [KOMENTARZ] - Sportowy24

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto