Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Arturem Kubicą, ojcem Roberta

Katarzyna Piotrowiak
FOT. TOMASZ JODŁOWSKI
FOT. TOMASZ JODŁOWSKI
Dziennik Zachodni: Jak zdrowie syna? Artur Kubica: Bardzo dobrze. DZ: Co pan sądzi o decyzji lekarzy, którzy wykluczyli Roberta ze startu w Indianapolis w USA? AK: Rozumiem ich decyzję.

Dziennik Zachodni: Jak zdrowie syna?

Artur Kubica: Bardzo dobrze.

DZ: Co pan sądzi o decyzji lekarzy, którzy wykluczyli Roberta ze startu w Indianapolis w USA?

AK: Rozumiem ich decyzję. Nie chcieli brać na swoje barki ewentualnych problemów, gdyby Robert uczestniczył ponownie w wypadku, co w tym sporcie może zdarzyć się zawsze.

DZ: Co pan czuł, kiedy Robert uderzył w mur z prędkością przekraczającą 200 km/h?

AK: Wypadek wyglądał koszmarnie. Kamery i ekran telewizora dodatkowo zaburzają perspektywę widzenia. Na szczęście bolid Roberta nie uderzył prostopadle, tylko pod dosyć ostrym kątem, siła uderzenia była mniejsza. Można jednak powiedzieć, że zdarzył się cud.

DZ: Czy wcześniej obawiał się pan o zdrowie syna? Myślał o wypadkach, o niebezpieczeństwie, na które się naraża?

AK: Wyścigi to już taki sport, zawsze może się coś wydarzyć. Wydawało mi się jednak, że z racji doświadczenia, talentu, oraz intuicji pozwalającej unikać niebezpieczeństw, mogę być spokojny o Roberta. Sądziłem, że wypadki go nie dotyczą. Wszystko zmieniło się po wyścigu w Kanadzie.

DZ: A wcześniej, kiedy Robert był małym chłopcem, nie martwił się pan o niego?

AK: Byłem o niego spokojny. Młody jest bardzo opanowany, odpowiedzialny i perfekcyjny technicznie. W końcu zaczynał jeździć, kiedy miał zaledwie

4 lata.

DZ: Pan go zachęcił?

AK: To był przypadek. Był z mamą na zakupach. Na wystawie sklepu zobaczył małe autko i przykleił się do szyby. Samochodzik miał moc 3 KM. Jeździł nim 2,5 roku. Śmigał między pachołkami ustawionymi na podwórku. Tak to się zaczęło. Miał zacięcie.

DZ: Widział pan talent u tak małego chłopca? Myślał o karierze dla syna?

AK: Nawet dla laika było oczywiste, że dziecko ma talent, że ma to "coś". Dzieci uzdolnione muzycznie potrafią zagrać raz zasłyszaną melodię, a on siadał za kierownicą i jechał. Autko miało bardzo prostą konstrukcję i napęd na tylko jedno tylne koło, co powodowało zupełnie inne zachowanie samochodu w prawym i lewym zakręcie. Robert od początku intuicyjnie wyczuwał tę różnicę.

DZ: Kiedy pojawił się na pierwszym wyścigu?

AK: Miał 10 lat. Nie mógł wcześniej zacząć, bo dopiero niedawno zmieniły się w Polsce przepisy, pozwalające ścigać się ośmiolatkom. Do tego czasu sporo się nauczył. Kiedy skończył 7 lat, pakowaliśmy gokarta do samochodu i jeździliśmy na tory kartingowe do Częstochowy i Kielc, czasami nawet dwa razy w tygodniu. W wieku 13 lat zdobył licencję międzynarodową, wtedy też pojechaliśmy do Włoch, bo w Polsce nie mógł już nic więcej osiągnąć. Od 1998 roku sporo podróżowaliśmy po Europie.

DZ: Włochy okazały się dobrym wyborem?

AK: Najlepszym! Kartingowa liga włoska jest najsilniejsza na świecie. Zawody mają status mistrzostw otwartych, dlatego mogliśmy w nich startować. Prenumerowaliśmy brytyjski "Karting" i włoski "Vrooom", żeby śledzić na bieżąco co i gdzie się dzieje. Dużo wtedy podróżowaliśmy także do Niemiec.

DZ: Był pan z synem przez cały ten czas?

AK: Tak, ale kiedy skończył 15 lat, został we Włoszech. Zamieszkał z włoską rodziną jednego z właścicieli teamu, w którym się ścigał.

DZ: Czy Robert nie tęsknił za domem, za krajem?

AK: Myślę, że tęsknił, ale mnie niczego nie mówił. Może zwierzył się mamie. Robert jest oszczędny w słowach, trochę z niego taki... twardziel.

DZ: Buntował się, kiedy miał naście lat?

AK: Ten okres życia przeszedł bez bólu. Nie miał żadnych ciągotek do taniego wina, nie palił w ukryciu fajek. Był skoncentrowany na tym co robi. To kształtowało jego osobowość. To była jego przyszłość. Dlatego niepowodzeń miał na swoim koncie niewiele. Ciągle wygrywał. Doliczyłem się ponad 230 pucharów.

DZ: Ojcowie marzą o takich synach. Obecnie połowa Polaków chce wiedzieć, jak pan to zrobił, że syn znalazł się w Formule 1.

AK: Dla ojca to nie jest łatwa droga. Nie da się z każdego dziecka zrobić wirtuoza skrzypiec czy malarza, to samo dotyczy kierowcy wyścigowego. Trzeba mieć, że się tak wyrażę, dobry materiał wyjściowy. Poza tym to drogi sport. Sprzęt kosztuje sporo pieniędzy. Trzeba szukać sponsorów. Początkowo nie mieliśmy nikogo. Dopiero poza krajem doceniono umiejętności Roberta i piął się w górę. Mieliśmy dużo szczęścia, że spotkaliśmy na swojej drodze wielu wspaniałych ludzi, którzy wspierali Roberta.

DZ: Czy w życiu Roberta są jakieś autorytety?

AK: Jednym z nich jest z pewnością papież Jan Paweł II.

DZ: Spotyka się pan z synem na wyścigach?

AK: Ostatnio byłem na Grand Prix w Barcelonie, miałem szczęście, bo to był dobry wyścig, wolny od problemów technicznych. Szczerze mówiąc wolę testy od wyścigów. Na niektórych obiektach można bez przeszkód wędrować alejką serwisową wzdłuż toru, zmieniać miejsca, z których obserwuje się treningi kierowców. W niektórych można być naprawdę blisko akcji, nawet tylko kilkanaście metrów.

DZ: Próbował pan wsiąść do bolidu?

AK: Po pierwsze nie zmieściłbym się, poza tym nikt by mi na to nie pozwolił. Robert z kolei jest wysoki, ma 184 cm wzrostu, to dużo jak na Formułę 1. Jest jednym z najwyższych kierowców. Jakieś utrudnienie to z pewnością jest, bo w bolidzie miejsca jest niewiele. Gdyby był o 15 cm niższy, prawdopodobnie nie miałby skręconej nogi w wypadku w Kanadzie.

DZ: Sporo się ostatnio mówiło o sytuacji w zespole BMW Sauber. Fani Roberta byli poirytowani ciągłymi problemami technicznymi.

AK: Ja bym nie snuł żadnych teorii spiskowych. To nie jest tak, że Niemcy nie lubią Kubicy, przecież to Mario Theissen zadecydował o zaangażowaniu Roberta. Zespół ma problemy techniczne, ale każdy z zespołów ma mniejsze lub większe problemy. Bolid Formuły 1 to już ekstremalna inżynieria, gdzie większość podzespołów pracuje na granicy wytrzymałości materiałów i o awarie nietrudno. BMW-Sauber doskonale daje sobie radę w stawce, pomimo że to bardzo młody zespół. Dwa lata temu, gdy koncern BMW przejmował team Petera Saubera, zajmował on 8 miejsce w klasyfikacji konstruktorów, obecnie jest na miejscu 3. To postęp nienotowany dotychczas w historii wyścigów Grand Prix.

DZ: Gdy w 2006 roku Robert został kierowcą rezerwowym teamu BMW Sauber, przewidywał pan, że zajdzie tak daleko?

AK: Dopóki wygrywał w Polsce, zbyt wiele o tym nie myślałem, dominacja w wyścigach kartingowych w kraju o niczym nie przesądza. Dopiero po konfrontacji z czołówką światową w Mistrzostwach Włoch wiedziałem, że zostanie kierowcą zawodowym. Nie wiadomo było jedynie, jakim kółkiem będzie kręcił. Od dziecka miał szczęście i był zdeterminowany. Chciał i potrafił wygrywać. W sposób perfekcyjny wykorzystał pojawiające się szanse, na przykład pierwszy test w F1 z zespołem Renault, który miał decydujące znaczenie dla awansu do Formuły 1.

DZ: Podobno uwił sobie przytulne gniazdko w Monako? Nie chciał mieszkać w Polsce?

AK: Robert rzeczywiście mieszka w Monako, nie nazwałbym tego jednak przytulnym gniazdkiem. Kierowca Formuły 1 niewiele czasu spędza w domu. Jest kilka powodów, dla których wybrał właśnie Monako. Oczywiście chodzi także o podatki, ale nie tylko. Stamtąd ma korzystniejsze połączenia lotnicze z całym światem. W miejscu tym jest przyjemny śródziemnomorski klimat, który jest dla syna szczególnie ważny - Robert nie znosi zimy, ma skłonności do łapania przeziębień. Jest jeszcze jedna bardzo istotna zaleta tego miejsca: odpoczynek i anonimowość.

DZ: Był pan już w odwiedzinach u syna?

AK: Jeszcze nie.

DZ: Prowadzi pan firmę w Katowicach. Czym pan się zajmuje?

AK: W Katowicach spędzam rzeczywiście sporo czasu. Prowadzę od niedawna firmę GP Services, która oferuje wiele "wyścigowych" atrakcji. Organizujemy między innymi wyjazdy na wyścigi Grand Prix.

DZ: Co dalej z karierą Roberta?

AK: Możemy być spokojni, Robert ma mocną pozycję. Sądzę, że przed synem wiele lat ścigania w Formule 1.

DZ: Wybiera się pan do Francji na niedzielne Grand Prix?

AK: Nie. Pojadę dopiero do Niemiec, ale trzymam kciuki za syna.


Czy Jan Paweł II ocalił Roberta?

Biuro księdza Sławomira Odera - postulatora procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II - zainteresowane jest otrzymaniem świadectwa od kierowcy Formuły 1 Roberta Kubicy, który uszedł z życiem z niezwykle groźnego wypadku na torze wyścigowym. Obecnie w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych trwa już drugi, tzw. rzymski etap procesu beatyfikacji polskiego papieża. Prawdopodobnie o ocaleniu Roberta Kubicy będzie mowa w najbliższym numerze miesięcznika "Totus Tuus", wydawanego przez biuro postulatora procesu. Redakcja liczy na to, że kierowca zechce opowiedzieć o tym wydarzeniu. Kubica jeździ w kasku z napisem "Jan Paweł II".

W związku z toczącą się obecnie dyskusją na temat cudownego, jak się niekiedy podkreśla, ocalenia Roberta Kubicy z wypadku na torze Formuły 1, biuro postulatora procesu przyznało, że gdyby otrzymało od niego świadectwo, zostałoby ono dołączone do dokumentacji.

Gdyby taka relacja napłynęła od kierowcy czy też jego bliskich, zostałaby zakwalifikowana do tzw. świadectw spontanicznych.


Robert wystartuje we Francji

Polski kierowca zespołu BMW Sauber jest zdrowy i może wystartować w najbliższą niedzielę w wyścigu o Grand Prix Francji na torze Magny-Cours. Polak przeszedł pomyślnie testy lekarskie przeprowadzone przez zespół medyczny Międzynarodowej Federacji Samochodowej. Decydujące zdanie miała w tym wypadku opinia głównego lekarza FIA Gary'ego Hartsteina, który uznał, że polski kierowca jest w stu procentach zdolny do startu we Francji.

Kubica 10 czerwca podczas wyścigu w Montrealu miał bardzo groźnie wyglądający wypadek, na szczęście doznał tylko lekkiego wstrząsu mózgu i drobnego urazu stopy. W tydzień po wypadku, polski kierowca nie został dopuszczony do startu w wyścigu o Grand Prix USA. Palący się wręcz do jazdy Kubica dostał więc przymusowy urlop, a jego miejsce w bolidzie z nr. 10 zajął zaledwie 19-letni Sebastian Vettel. Niemiec debiutując w F1 zdobył punkt, ale na dalsze występy nie miał większych szans, gdyż zespół cały czas powtarzał, że z niecierpliwością czeka na powrót Kubicy. Polak od początku był zaś pewny, że bez problemu przejdzie następne testy medyczne.

- Cieszę się, że po wypadku w Kanadzie straciłem tylko jeden start w Grand Prix USA na torze w Indianapolis - powiedział Robert Kubica. - Już nie mogę się doczekać startu. Nie jestem przyzwyczajony do tak długiego okresu bezczynności. Ale oczywiście, wykorzystałem czas na fizyczne przygotowanie się we Włoszech.

- Wszyscy cieszymy się, że Robert jest zdrowy i może zasiąść za kierownicą. Życzymy mu wszystkiego najlepszego podczas nadchodzącego weekendu - nie krył radości szef zespołu BMW Motorsport Mario Theissen.

Dzisiaj po raz pierwszy od 19 dni Kubica wsiądzie do wyścigowego bolidu.

- Nie jest to jeden z moich ulubionych torów, jednak nie mam z nim większych problemów. Jazda po torze Magny-Cours jest przyjemniejsza w bolidzie Formuły 1 niż w wolniejszych samochodach, którymi jeździłem tam już w innych kategoriach wyścigowych - dodał polski kierowca.

od 16 lat
Wideo

Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto