Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Dorotą Zawadzką z programu pt. Superniania emitowanego w TVN

Agata Pustułka
Dziennik Zachodni: Proszę o wyjaśnienie - czy te małe potworki, które ujarzmia pani w programie, to nie są świetnie wyszkoleni mali aktorzy, którzy doskonale grają swoje role siejąc wokół zniszczenie? Przyznam, że ...

Dziennik Zachodni: Proszę o wyjaśnienie - czy te małe potworki, które ujarzmia pani w programie, to nie są świetnie wyszkoleni mali aktorzy, którzy doskonale grają swoje role siejąc wokół zniszczenie? Przyznam, że przyglądając się ich wyczynom, można nabrać podejrzeń.

Dorota Zawadzka: Po pierwsze protestuję przeciwko nazywaniu ich potworkami. Po drugie nawet najlepszy aktor nie jest w stanie odegrać swoich kwestii z takim mistrzostwem. Spieszę więc z wyjaśnieniem - takie dzieci istnieją naprawdę i wcale nie jest ich mało, sądząc chociażby po ilości zgłoszeń do programu. Poza tym trzeba dodać, że w ogóle nie zwracają uwagi na kamerę. Zero kompleksów, zero wstydu. Są mniej stremowane ode mnie.

DZ: Czy jest pani zasypywana ofertami pracy od zdesperowanych rodziców?

D.Z.: Na oficjalnym forum internetowym programu jest kilkaset wpisów, a większość z nich to rzeczywiście prośby o pomoc, o konkretne rady wychowawcze. Jestem zatrzymywana na ulicach i w sklepach, bo sfrustrowani rodzice oczekują natychmiastowej instrukcji. Tak więc jestem w pracy całą dobę.

DZ: Bycie supernianią jest zobowiązujące...

D.Z.: Na szczęście są to bardzo miłe spotkania i rozmowy. Chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę przed programem, jak wielka liczba rodzin potrzebuje pomocy. Napisałam z myślą o nich książkę, która lada moment trafi na rynek i sądzę, że będzie, choćby w pewnym stopniu, pomocna w codziennych zmaganiach wychowawczych.

DZ: Dzieci są niegrzeczne z winy rodziców, którzy nie potrafią, nie mają czasu, by poświęcić się swoim maluchom?

D.Z.: Nie ma niegrzecznych dzieci. Niekiedy, tu biję się w piersi, sama tego określenia używam, ale szybko się poprawiam. Nie ma więc niegrzecznych dzieci, a ich zachowanie zawsze jest jedynie odzwierciedleniem zachowań rodziców. Wynikają one czasami z błędów wychowawczych, czasami z absolutnego niezrozumienia swojego dziecka, jego potrzeb lub nieumiejętności słuchania, co ma do powiedzenia.

DZ: Czy nie jest tak, że większość problemów bierze się z tego, a widać to w pani programie, że w wychowaniu dzieci bardzo ograniczoną rolę odgrywają ojcowie?

D.Z.: Chcąc nie chcąc powielamy pewien schemat rodziny, w której ojciec jest myśliwym, codziennie wyruszającym na polowanie. To on zarabia na dom, podczas gdy mama więcej czasu spędza z dzieckiem. Ona doznaje więc radości, ale i trudów macierzyństwa. Warto dodać, że model ten wciąż obowiązuje w większości związków. Mimo równouprawnienia i partnerstwa. Proszę jednak spojrzeć na sprawę optymistycznie. Z perspektywy czasu - jeszcze nigdy ojcowie nie byli aż tak włączani w "tacierzyńskie" obowiązki jak teraz.

DZ: Jakie rodzicielskie umiejętności najbardziej szwankują?

D.Z.: Nie potrafimy słuchać dzieci, chociaż one na swój sposób mówią nam o swoich problemach. Nie potrafimy się im przyglądać oraz dawać tego, czego najbardziej potrzebują. Zbyt często narzucamy dzieciom własny obraz świata. Nie podążamy za nimi, lecz staramy się je wymodelować na własny obraz i podobieństwo. Dziecko to w naszych rękach kawałek gliny i tylko od nas zależy, jakiego stworzymy na bazie tej gliny człowieka. Nie potrafimy również bawić się z dzieckiem. Zabawa to przecież nie obserwacja i dbanie, by dziecko nie zrobiło sobie krzywdy, ale intensywny współudział.

DZ: Czy możemy się nauczyć wychowywać dziecko? Czy powinniśmy się tego uczyć?

D.Z.: Zanika model wielopokoleniowej rodziny. To konsekwencja zmian cywilizacyjnych, które bardzo odbiły się również na wychowywaniu dzieci. Trudniej już zasięgnąć rady babci czy mamy. Bez względu na to, jaka była wartość tej rady, młoda mama nie zostawała sama. Teraz są wprawdzie poradniki, fachowe pisma, ale trzeba mieć czas, żeby do nich sięgać. A my nie mamy czasu, uczestniczymy w wyścigu szczurów, a dzieci są gdzieś obok.

DZ: Prawie wszystkie dzieci, które pani w "Superniani" trochę "tresuje", są bardzo agresywne. To też efekt nieudolnych metod wychowawczych, naszej rodzicielskiej agresji?

D.Z.: Dzieci z natury nie są agresywne. One po prostu walczą o swoją niezależność, tożsamość, indywidualność w sposób, który im wydaje się najbardziej słuszny i skuteczny, bo zwracający uwagę rodziców. Mama nagabywana bezustannie przez syna dopiero wtedy zwróci na niego uwagę, gdy on ją uszczypnie, ugryzie czy w końcu uderzy. Jeśli zaczepki skutkują, dziecko powtarza ten wzorzec. Bo nie wie, jak inaczej osiągnąć swój cel.

DZ: Kto powinien uczyć, jak wychowywać dzieci?

D.Z.: Zostać rodzicem jest bardzo łatwo, ale być nim to dopiero wyższa szkoła wtajemniczenia. Z ubolewaniem trzeba podkreślić, że polska szkoła tego nie uczy, a powinna. W szkołach średnich powinno się edukować przyszłe mamy i przyszłych ojców. Przedmiot "wychowanie w rodzinie" powinien być poświęcony zdobywaniu wiedzy o odpowiedzialności, szacunku, jak również o okresach rozwojowych dziecka.

DZ: Wróćmy na chwilkę do tresowania. Życie rodzinne ma porządkować plan dnia. Komu jest bardziej potrzebny: dzieciom czy rodzicom?

D.Z.: I jednym, i drugim. Dziecku daje poczucie bezpieczeństwa, bo wie, czego i kiedy może się spodziewać. Mamie pozwala na lepsze zorganizowanie czasu. A jeśli chodzi o tresowanie... Czasami wychowywanie małych dzieci bywa porównywane do tresury. To mocne słowo, ale dziecko musi reagować na hasła stój, uważaj, zostaw. Dla własnego bezpieczeństwa.

DZ: Jest pani mamą dwójki dzieci. Łatwiej wychowywać dzieci własne czy cudze?

D.Z.: Oczywiście, że własne. Powiedzenie "Obyś cudze dzieci uczył" jest zdecydowanie prawdziwe. Emocje towarzyszące wychowywaniu cudzych dzieci są ogromne, bo i odpowiedzialność jest większa. Bywa, że każde moje słowo jest traktowane jak wyrocznia. Ja mogę jedynie udzielać rad, ale największy trud podejmują rodzice.

DZ: Czy Superniania przyzna się do jakiejś swojej porażki wychowawczej?

D.Z.: Niestety, raz jedyny dałam swojemu trzyletniemu synkowi klapsa. Do tej pory to pamiętam, choć okoliczności może mnie nieco usprawiedliwiały. Nerwy mnie poniosły, gdy mój syn przebiegł tuż przed maską rozpędzonego samochodu. Moje dzieci są moją najlepszą wizytówką. Mam z nimi świetny kontakt, są dla mnie wsparciem.

DZ: Czyli Superniania jest supermamą?

D.Z.: Supermamą jestem, a jako Superniania pracuję.

DZ.: Pomaga pani najmłodszym dzieciom, a czy te starsze, z problemami, które narosły niekiedy przez lata, mają szansę, aby wyjść na prostą?

D.Z.: Oczywiście, że muszą dostać tę szansę. Nikogo nie powinno się zostawiać bez pomocy. Nie można skreślać żadnego dziecka. Nigdy się na to nie zgodzę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Grupę krwi u człowieka można zmienić, to przełom!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto