MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Jerzym Dudkiem

Rozmawiał: Jacek Bombor
Dziennik Zachodni: Siedzimy na sali gimnastycznej szkoły w Szczygłowicach, w twoim rodzinnym Knurowie. Tutaj uczyłeś się gry w piłkę, tu stawiałeś pierwsze kroki. Widzę, że zaczynasz się uśmiechać...

Dziennik Zachodni: Siedzimy na sali gimnastycznej szkoły w Szczygłowicach, w twoim rodzinnym Knurowie. Tutaj uczyłeś się gry w piłkę, tu stawiałeś pierwsze kroki. Widzę, że zaczynasz się uśmiechać...

Jerzy Dudek: Zawsze jak tutaj wracam, dobrze się czuję, wszyscy mnie znają, wiedzą, że jestem stąd. Specjalnie przywiozłem tu dwóch przyjaciół z Holandii, żeby pokazać im, skąd się wywodzę. Zobaczyli, gdzie mieszkałem, gdzie mieszkają moi rodzice, boisko w cieniu hałdy, nadal są w wielkim szoku. Wcześniej znali mnie jako chłopaka z Rotterdamu, który przyjechał gdzieś z Polski robić karierę. I wczoraj nawet jeden z nich stwierdził, że to jest dla niego ważna lekcja i dziękował mi, że im to wszystko pokazałem. Że się nie wyparłem swoich korzeni. Pokazałem im boisko, na którym stawiałem pierwsze kroki, moje życie. Zawsze wizyta tutaj to bardzo sentymentalny powrót.

DZ: Twoja fundacja zbudowała przy szkole boisko z prawdziwego zdarzenia. To jak spełnienie marzeń?

J. D.: Dokładnie tak, marzeń z dzieciństwa. Mam nadzieję, że dzieciaki z osiedla będą miały dużo radości z boiska, tak jak ja kiedyś. Na tym boisku przecież od małego brzdąca, aż do 16 roku życia grałem. Tutaj przychodziłem po treningach w Concordii Knurów. To tu miałem pierwszą poważną kontuzję. Raz jednego z kolegów trafiłem piłką do tenisa w głowę, a on rzucił we mnie cegłówką, z których robiliśmy bramki. Lekarz założył mi sześć szwów, bez znieczulenia. Potem powiedział do ojca: panie Tomaszu, ma pan dzielnego syna. Byłem wtedy bardzo dumny. Tak jak ja jestem teraz dumny, gdy mój syn idzie do dentysty i mówi, że nie chce znieczulenia. Tak sobie myślę, że coś po tatusiu ma.

DZ: Ktoś, kto urodził się w cieniu kopalnianej hałdy i wszystko zawdzięcza sobie, musi być twardy. Brak nominacji do mistrzostwach świata jeszcze boli?

J. D.: Przyjąłem to z olbrzymim zaskoczeniem. Ten czas mija i na pewno w jakiś sposób zaczynam się przyzwyczajać. Chociaż w dalszym ciągu nie odmawiam sobie treningów. Kiedy robiono ostatnie badania wydolnościowe, pytałem nawet żony, co mam zrobić, jak się zachować, gdyby trener mnie nie powołał, gdyby taka sytuacja się pojawiła. Ale stwierdziłem, że gdyby tak było, dalej grałbym dla siebie, dla kibiców, rodziny, a w mniejszym stopniu dla trenera.

DZ: W ostatnich latach wydawało się, że zdobyłeś wszystko, gdy nagle dostajesz dwa porządne kopniaki. Wygrałeś Ligę Mistrzów i przestałeś bronić w Liverpoolu. A teraz nóż w plecy wbił ci Janas. Jak to jest, gdy jesteś na samym szczycie, a po chwili spadasz stamtąd z hukiem...

J. D.: Ja byłem przygotowany do tego, że w bramce Liverpoolu po pamiętnym finale nie będę grać, bo doznałem dosyć poważnej kontuzji, która wyeliminowała mnie z gry na cztery miesiące. Łatwiej było mi więc zaakceptować fakt, że nie gram. Dlatego skupiłem wszystkie siły na tym, by wystąpić na mistrzostwach świata. Wszystkim chciałem udowodnić, że choć nie bronię w klubie, w reprezentacji dam z siebie wszystko. Że jestem w dobrej formie, jeszcze bardziej zdeterminowany i skoncentrowany. Wiedziałem, że nie mogę sobie pozwolić na żadną wpadkę, bo to od razu daję argument, bym był krytykowany. Do słynnego poniedziałkowego wieczora dałbym sobie dwie ręce obciąć, że jadę na mistrzostwa, o mojej dyspozycji byłem przekonany ja, przekonany był trener. Wiedziałem, że jestem zawodnikiem, który może pomóc tej drużynie. I to było dla mnie dziwne. To, że nie gram w mistrzostwach, to dużo bardziej boli, jest dla mnie ciosem, który bardzo przeżywam i będę przeżywać jeszcze przez dłuższy okres. Ale takie jest życie. Czasami jest fajnie, czasami jest gorzej. Staram sobie jakoś z tym radzić. Staram sobie to wszystko na trzeźwo przeanalizować, teraz trzeba zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Bo naprawdę nie mam sobie nic do zarzucenia, jest mi przykro, że nie mogę zagrać, ale na tym świat się nie kończy...

DZ: W myśl zasady: co mnie nie zabije, to mnie wzmocni...

J. D: Nie pierwszy i nie ostatni raz w moim życiu.

DZ: Nie tylko dla ciebie to duże rozczarowanie. A 12-letni chłopiec z Gliwic, którego największym marzeniem było wejście z Dudkiem na stadion przed meczem na mistrzostwach świata?

J. D: Byłem u niego na początku tygodnia, spontanicznie pojechałem, bardzo to przeżywał. Podarowałem mu koszulkę na pamiątkę i pocieszałem, że takie niespodzianki będą nas spotykać niejednokrotnie w życiu.

DZ: Rozmawiałeś ostatnio z Janasem?

J. D.: Po nominacjach rozmawiałem ze wszystkimi chłopakami, ale nie z trenerem Janasem. Wysłałem mu tylko sms z podziękowaniami za to, co zrobił.

DZ: Ale to nie była chyba złośliwość...

J. D.: Zawsze do wszystkich spraw staram się podchodzić honorowo. Emocje grają jednak czasem wielką rolę. Choć trochę zachował się wobec mnie nie fair, bo wiedział, jak bardzo byłem oddany tej reprezentacji i jemu samemu. Ale mimo wszystko życzyłem mu powodzenia i życzyłem sukcesu na mistrzostwach.

DZ: Ustalmy ostatecznie, że z reprezentacją się nie żegnasz...

J. D.:Nie, absolutnie. Czuję się bardzo dobrze, podchodzę do swoich obowiązków z zaangażowaniem. Szkoda, że nie będę na mistrzostwach, bo to było moim celem nadrzędnym.

DZ: Chciałbyś bronić bramki w ostatnim meczu z Kolumbią?

J. D.:Oczywiście, że chciałbym. Przecież przez ostatni rok o niczym innym nie myślałem, tylko o tym, że będę bronił reprezentacyjnych barw, jak to było w ostatnich czasach. Patrzyłem na mecz trochę z takim niedosytem i żalem do trenera Janasa, że nie dał mi szansy grać w kolejnym spotkaniu...

DZ: Ale przyznasz, że Kuszczak popełnił kuriozalny błąd. Wstyd było patrzeć...

J. D.:Wiesz, to jest sport. Takie rzeczy na pewno się czasami zdarzają i będą się zdarzać. Tym bardziej przykro, że to wszystko w takiej sytuacji się zdarzyło. Wiele razy były dyskutowana sprawa, kto jest lepszy, kto gorszy, ale później boisko takie rzeczy weryfikuje. W mojej ocenie reprezentacja Polski to takie miejsce, gdzie zawsze powinni grać najlepsi zawodnicy, bo tylko w ten sposób można osiągać sukcesy. My osiągaliśmy sukcesy w eliminacjach, szczęśliwie kończyliśmy mecze. Tym bardziej szkoda, że teraz ta gra jakoś się nie układa. Szkoda chłopaków, mam nadzieję, że się otrząsną. Ja jakoś nie widzę na razie w ich grze konkretnego zaangażowania, a przecież potrzebna jest dobra atmosfera i poświęcenie. Ale skoro trener zdecydował się w ostatniej chwili wycofać czterech podstawowych zawodników z reprezentacji? Może to zaważyło na atmosferze? W ten sposób traci się zaufanie także wśród innych zawodników. Było to widać w spotkaniu z Kolumbią.

DZ: Teraz czas na wymuszone wakacje?

Jadę na wczasy, ale podkreślam, niestety jadę. Na tydzień na Gran Canarię. Chociaż nadal czekam, może jednak zadzwoni telefon... Chyba jednak pozostanie mi komentowanie spotkań w telewizji polskiej. Mam być ekspertem w studiu. Niestety...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

echodnia.eu Pożegnanie Pawła Paczkowskiego z Industrii Kielce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto