Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Joanną Olech, autorką i ilustratorką książek dla dzieci

Katarzyna Wolnik
Joanna Olech.
Joanna Olech.
Dziennik Zachodni: Przeczytałam jednym tchem kilka części "Dynastii Miziołków" pani autorstwa i nie mogłam oderwać się od lektury. Mnie, dorosłej osobie, niesamowicie spodobała się książka dla dzieci.

Dziennik Zachodni: Przeczytałam jednym tchem kilka części "Dynastii Miziołków" pani autorstwa i nie mogłam oderwać się od lektury. Mnie, dorosłej osobie, niesamowicie spodobała się książka dla dzieci. Jak to można wytłumaczyć?

JOANNA OLECH: Nie mam pojęcia, dlaczego tak się dzieje! Ale myślę, że mam podstawowe kwalifikacje, aby pisać książki dla dzieci, ponieważ jestem matką trójki i dostarczają mi one znakomitych tematów. Właściwie "Dynastia Miziołków" jest literaturą faktu, bo umieściłam tam anegdoty z mojego dzieciństwa i z dzieciństwa moich dzieci.

DZ: Czy słynny Miziołek to pani syn?

JO: Tak, jest to mój syn Marek, dziś już mężczyzna. Kaszydło - Kasia i Mały Potwór - Ania, też są już prawie dorosłe.

DZ: Może dobra książka dla dzieci to taka, która podoba się też dorosłym?

JO: W pewnym sensie tak, bo przecież, aby książka dotarła do rąk dziecka - przynajmniej tego młodszego - musi przejść przez cenzurę rodzicielską. Ale pamiętajmy też, że dzieci czytają tylko z jednego powodu: bo im to sprawia przyjemność. Najgorsze są te książki, które mają dobrą opinię pedagogów, a śmiertelnie nudzą dzieci. Dziecko, które zostanie raz namówione przez rodziców do przeczytania lektury, która je uśpi, rośnie w przekonaniu, że czytanie jest smutnym zajęciem i stratą czasu. Dla dzieci trzeba więc pisać tak, żeby chciały przeczytać to, co napiszemy. Ten warunek spełnić jest niełatwo.

DZ: Do jakich książek z dzieciństwa pani wraca?

JO: Na pewno do "Kubusia Puchatka" i "Chatki Puchatka". Dla mnie jest to najwyższy stopień wtajemniczenia literackiego. "O czym szumią wierzby" to moja kolejna ukochana książka z dzieciństwa. Poza tym literatura skandynawska: Tove Janson, Astrid Lindgren.

DZ: A baśnie?

JO: Lubię przewrotne i mroczne baśnie, a więc nieocenzurowanych Grimmów, z ludożerstwem i różnymi, strasznymi rzeczami, które z nich wykreślano. Lubię parafrazy baśni. Sama się też w parafrazowanie baśni bawię. Napisałam na przykład od nowa "Czerwonego Kapturka", który nie ma happy endu. No bo czemu czerwony, a nie zielony, czemu połknięty przez wilka, a nie przez kota?

DZ: Czy to jest właśnie przykład bajki, którą nazywa się dziś postmodernistyczną?

JO: Bawiłam się w opowiadanie dzieciom bajki o Zielonym Kapturku na długo przed tym, zanim wymyślono taki termin. Stare baśnie odwołują się do rzeczywistości, która jest kompletnie anachroniczna dla naszych dzieci. Jaś i Małgosia wygnani do lasu przez złą macochę są dla nich dziś figurą zupełnie nierealną i trudną do wyobrażenia. Dobrze jest czasem "przerobić" baśń, żeby dziecko potrafiło się z nią zidentyfikować.

DZ: Jakie trendy są widoczne na światowym rynku książki dziecięcej i młodzieżowej?

JO: Książka dla dziecka nie jest już tylko tekstem umajonym ilustracjami. Już nie walory literackie rozstrzygają o tym, że znajdzie ona czytelników. Książka jest dziełem sztuki, które przemawia do dziecka. Może nie zawierać ani jednej litery, a być zrobiona z fantastycznym pomysłem i fascynować dzieci.

DZ: Czy zainteresowanie takimi książkami nie powinno niepokoić?

JO: Wydawcy na Zachodzie dostrzegają, że mamy dziś wszechświatowy odwrót od książki na rzecz mediów elektronicznych. Wiedzą, że w takiej sytuacji muszą znaleźć jakieś rozwiązanie, umizgują się więc poniekąd do dzieci, szukają takich środków, które do nich przemawiają. Zaproszenie do lektury musi się odbywać także poprzez sztuczki wydawnicze, które polegają na tym, że daje się dzieciom książkę, która jest konceptem. Wierzę jednak w to, że dzieci, w których domach czyta się książki, na pewno wejdą w świat czytających i staną się z czasem molami książkowymi.

DZ: Jeśli mówimy o najnowszych wydawniczych pomysłach, to spotkałam się też z takim określeniem: "literatura nocnikowa".

JO: To jest bardzo pożyteczna literatura, choć nazwa może odstręczyć niektórych rodziców. Jest to seria książeczek, które mają przyuczyć dzieci do dobrych nawyków, np. siusiania do nocnika. Sama postanowiłam iść tym tropem i zilustrowałam książkę Martyny Skibińskiej pt. "Tronik". Rzecz jest o królewnie, która zasiada na owym troniku, czyli nocniku.

DZ: Jak taka literatura ma "zadziałać" na psychikę dziecka?

JO: Chodzi o to, żeby rodzice nie wpędzali dziecka w poczucie winy z tego powodu, że nie siusia jeszcze do nocnika, a przecież powinno. Przedstawia się mu więc bohatera książki, który ma ten sam dylemat i rozwiązuje go na różne sposoby. Jest też mowa o tym, że ten tron jest atrybutem przyjaznym, elementem zabawy.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto