Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Marcinem Wroną, twórcą programu "Pod napięciem"

Rozmawiał: Piotr K. Piotrowski
TVN/Krzysztof Opalinski
TVN/Krzysztof Opalinski
Marcin Wrona pierwsze kroki dziennikarskie stawiał w radiu RMF. Później prowadził „Puls Dnia” w TVP, aż w końcu trafił do TVN. Od września 1998 roku prowadzi w TVN autorski program „Pod ...

Marcin Wrona pierwsze kroki dziennikarskie stawiał w radiu RMF. Później prowadził „Puls Dnia” w TVP, aż w końcu trafił do TVN. Od września 1998 roku prowadzi w TVN autorski program „Pod napięciem”. 4 grudnia o godz. 21.55 zobaczymy jego 300. odcinek. Program zawsze nadawany jest na żywo z miejsca, w którym wydarzyło się coś dramatycznego i szokującego.

Piotr K. Piotrowski: Ten pokoik, w którym rozmawiamy, to pański gabinet?
Marcin Wrona: Gabinet to za dużo powiedziane. To jest taka kanciapka, w której możemy się schować, gdy trzeba się zastanowić nad czymś poważnym.

Piotr K. Piotrowski: Ścianę zdobią pamiątki, przeważnie są to symboliczne dowody uznania od policji...
MW: Tak, uzbierało się trochę... Z policją jako dziennikarz współpracuję już w sumie z piętnaście lat.

Piotr K. Piotrowski: To znaczy, że nie czuje się pan traktowany przez policję jako zbędny element w tym skomplikowanym świecie?
MW: Jestem szczęśliwy z tego powodu, że spotykam coraz więcej policjantów, którzy nie uważają – jak to kiedyś było – że dobry dziennikarz to ten, który poklepuje policjanta po plecach. Jest wśród nich coraz więcej takich, którzy wręcz mówią: „Jeśli popełniliśmy błąd, chcemy o nim rozmawiać i wyciągnąć z tego wnioski”. I tak powinno być. Poklepywanie po plecach prowadzi jedynie do samozadowolenia i niczego poza tym.

Piotr K. Piotrowski: Na ścianie wisi też list z podziękowaniami od lubelskiej policji, z którego wynika, że osobiście brał pan udział w obronie porządku. Można powiedzieć, że złamał pan zasadę „korespondenta wojennego”, który nie powinien brać czynnego udziału w akcjach.
MW: To się wydarzyło jeszcze przed programem w Lublinie. Grupa pięciu podpitych młodych ludzi na jednym z blokowisk zagrodziła nam drogę i zaatakowała nasz samochód. Wybrali nas zupełnie przypadkowo, bo auto nie było oznakowane. Jeden z nich uderzył w lusterko i napluł na maskę. Kiedy zobaczył, że wyjąłem telefon, założył na rękę kastet i ruszył w moją stronę... Po chwili pojawiła się wezwana przeze mnie policja, co ich spłoszyło. Podzieliliśmy się na grupy i ruszyliśmy na ich poszukiwania. W czasie gdy policjanci w radiowozie objeżdżali osiedle, ja i zastępca komendanta VII komisariatu w Lublinie szukaliśmy ich w okolicy. Udało nam się ich znaleźć na polanie w pobliżu osiedla. Na nasz widok czterej uciekli, jeden, ten od kastetu, nie zdążył. Udało mi się go powalić na ziemię. Komendant złapał drugiego. Od ataku na nasz samochód do ujęcia najgroźniejszego bandyty minęło pół godziny.

Piotr K. Piotrowski: To było pod naprawdę wysokim napięciem... Zbliża się jubileuszowy odcinek pańskiego programu. 300 wydań cyklu to bardzo dużo na tak młodą i wymagającą stację, jaką jest TVN. Czy z tej okazji robił pan już jakieś podsumowania?
MW: Z dużym zaciekawieniem przyjrzałem się pierwszym programom „Pod napięciem”. Wyciągnęliśmy je z archiwum i przeglądaliśmy w gronie redakcyjnym.

Piotr K. Piotrowski: Jakie były reakcje?
MW: Zdziwienie i zaskoczenie połączone z salwami śmiechu. Popełnialiśmy mnóstwo błędów. Działaliśmy po omacku, bo takiego programu wcześniej nie było. W związku z tym szukaliśmy miejsca dla siebie i próbowaliśmy określić tematykę. W jednym z programów Jerzy Urban zażywał viagrę przy okazji wejścia tego specyfiku na polski rynek, w innym minister Leszek Balcerowicz tłumaczył jednej z warszawskich rodzin, o co mu chodzi w zmianach podatkowych, był też program z gwiazdami „Eroticonu”... Niesamowity rozstrzał tematyczny. To mi uświadomiło, że w pewnym momencie nasz program uzyskał tożsamość. Wiemy już, gdzie jest miejsce programu „Pod napięciem”, czym się zajmuje i czym się zajmował nie będzie.

Piotr K. Piotrowski: Czym się nie będzie zajmował?
MW: Polityką.

Piotr K. Piotrowski: Nie lubi pan się zajmować polityką?
MW: Ależ ja przez wiele lat się nią zajmowałem. Byłem akredytowany przy administracji prezydenta. Latałem w podróże zagraniczne z prezydentem Wałęsą i prezydentem Kwaśniewskim. Ale polityka to jest salon warszawski. Natomiast poza Warszawą ludzi zajmują zupełnie inne rzeczy. Głęboko wierzę w to, że w programie „Pod napięciem” pokazujemy to, co interesuje Polaków.

Piotr K. Piotrowski: Tematyka społeczna, ale ze sporą dawką sensacji?
MW: Porównuję nasz program do sytuacji drogowej: jeśli jadąc samochodem po drodze widzimy skutki wypadku, zwalniamy, przyglądamy się, a potem przez następne kilkadziesiąt kilometrów jedziemy wolniej i zgodnie z przepisami. W programie „Pod napięciem” pokazujemy jakieś wydarzenie, a potem staramy się wyciągnąć jakieś wnioski na przyszłość. Pomagają nam w tym eksperci. Mówi się, że to program, który goni za tanią sensacją. Nie! My nie pokazujemy lądowania talibów w Klewkach. Pokazujemy, co się dzieje w naszych miastach, blokowiskach, na naszych ulicach. A to nie nasza wina, że otaczające nas życie jest coraz brutalniejsze.

Piotr K. Piotrowski: Jak daleko warszawskie salony są od tej prawdziwej Polski?
MW: Kiedyś przez dwie noce jeździłem z krakowskimi policjantami po Nowej Hucie. Byłem w szoku, kiedy zobaczyłem, jak wyglądają dzisiejsze blokowiska. Spytałem policjantów, ilu polityków jeździło z nimi radiowozem po tych blokowiskach, by zobaczyć prawdę o Polsce? Żaden! Politycy dyskutują o bezpieczeństwie i jest to moim zdaniem dyskusja abstrakcyjna, bo ci ludzie nie wiedzą, o czym mówią.

Piotr K. Piotrowski: Program „Pod napięciem” staje się często katalizatorem emocji. To występ przed kamerami może stać się przyczyną wybuchu czy eskalacji konfliktu. Interesuje się pan, co dzieje się potem, po wyjeździe pana i ekipy?
MW: Bardzo często zostawiam swój numer telefonu ludziom, którzy występują w programie. Uważam, że dziennikarz musi przewidywać konsekwencje swojego działania. Wiem, jakie mogą być konsekwencje pojawienia się kogoś w telewizji. Często sam proponuję nagrania bez pokazania twarzy. Informuję ludzi, że mogą mieć problemy. Pewnej rodzinie zostawiliśmy po nagraniu programu ochronę, aż do momentu wyłapania wszystkich bandziorów, którzy byli związani z ich sprawą.

Piotr K. Piotrowski: Które z pozytywnych konsekwencji programu szczególnie pan zapamiętał?
MW: Jest ich dużo. Na przykład pięć lat temu zajmowaliśmy się walką o małe dziecko. Biologiczna matka zostawiła dziecko u koleżanki i wyjechała do pracy w domach publicznych w Niemczech. Po kilku latach wróciła i zażądała oddania dziecka. Tamta druga kobieta stanowczo odmówiła. Ten spór został przedstawiony również w naszym programie. W końcu opiekunce przyznano prawa do dziecka. Pół roku temu dostałem od niej list, w którym napisała: „Przeczytałam gdzieś, że ma pan córkę Marysię i pomyślałam sobie, że świat toczy się dziwnymi drogami. Bo moja Marysia, o którą pan mi pomógł walczyć, jest teraz ze mną i jest szczęśliwym dzieckiem. Uznałam, że po latach powinien pan się o tym dowiedzieć”.

Piotr K. Piotrowski: Stać pana na obiektywizm w tych wszystkich konfliktowych sytuacjach?
MW: To jest program autorski, w którym ja mam swoje zdanie i tego nie ukrywam. Zdarzało się kilka razy podczas programu, że ktoś mnie przekonał do swoich racji.

Piotr K. Piotrowski: A czy na swój prywatny użytek robił pan zestawienie plusów i minusów po tych latach spędzonych z programem „Pod napięciem”?
MW: Włożyłem mnóstwo wysiłku w stworzenie programu, który jest mój – mój, oczywiście w pewnym cudzysłowie. Minusy są takie, że moja żona i dziecko widzą mnie w ciągu trzech dni w tygodniu. To jest gigantyczny minus. W środę i w czwartek jestem w redakcji. W piątek wyjeżdżam na plan programu. W domu melduję się w poniedziałek o trzeciej nad ranem.

Piotr K. Piotrowski: Słyszałem, że prywatnie interesuje się pan lotnictwem?
MW: Kiedyś tym się interesowałem. To jest nadal moje marzenie, żeby zrobić licencję chociaż na motolotnię. Ale żona mówi krótko: „Jeszcze gdzieś chcesz szukać guza?”. Przyznałem jej rację.

Piotr K. Piotrowski: Są jakieś męskie przyjemności, które udaje się panu łączyć z życiem rodzinnym?
MW: Uwielbiam gotować. Jak jestem w domu, to ja gotuję. Poza tym od lat zbieram zapalniczki Zippo. Żona jest głównym beneficjentem mojej kolekcji i ściąga mi eksponaty przez internet ze Stanów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Rozmowa z Marcinem Wroną, twórcą programu "Pod napięciem" - Wisła Nasze Miasto

Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto