MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z nadbrygadierem Januszem Skulichem,śląskim komendantem wojewódzkim Państwowej Straży Pożarnej

Teresa Semik
Janusz Skulich.
Janusz Skulich.
Dziennik Zachodni: Bohater akcji ratunkowej, bohaterski strażak. Jak pan przyjmuje te wyróżnienia? &nbsp Janusz Skulich: One do mnie w ogóle nie pasują, ponieważ dla mnie bohater to człowiek doskonały, prawie superman.

Dziennik Zachodni: Bohater akcji ratunkowej, bohaterski strażak. Jak pan przyjmuje te wyróżnienia?
&nbsp
Janusz Skulich: One do mnie w ogóle nie pasują, ponieważ dla mnie bohater to człowiek doskonały, prawie superman. A ja jestem omylny i mam chwile słabości.

DZ: Po co ta skromność? Uznano pana za jednego z najlepszych dowódców straży pożarnej w kraju.

JS: To miłe, ale też mam świadomość, że przychylność dziennikarzy i kreacja mojej osoby wiąże się z nieszczęściem wielu ludzi i w pamięci pozostaje 65 ofiar, którym nie mogliśmy pomóc. W straży pożarnej nie trzeba bohaterów. Trzeba dobrych rzemieślników, którzy wykonują zadania profesjonalnie, w sposób bezpieczny dla siebie.

DZ: Gdzie jest granica ich poświęcenia?

JS: Dzisiejsza straż pożarna jest nasycona techniką pozwalającą lepiej chronić ratowników, ale wszystkich zagrożeń przewidzieć się nie da. Zawsze jest dylemat, jak przed rokiem w zawalonej hali: czy jeszcze kogoś ratujemy, czy już zbytnio narażamy życie ratowników.

DZ: I w pewnym momencie powiedział pan - przerywamy akcję, bo nikogo nie da się już uratować, spod rumowiska nie dochodzą żadne oznaki życia. A gdyby pan był w błędzie?

JS: To nie jest łatwa decyzja i jej się nie podejmuje pod wpływem chwili. W drugim dniu akcji rano zaprosiłem ekspertów budowlanych i pytam, co się stanie z tą resztą dachu, która się nie zawaliła i pod którą ciągle chodzimy. Zmienia się statyka konstrukcji, bo tu dziurę wytniemy, tam coś przeniesiemy. A oni, że nikt nie jest w stanie przewidzieć i najlepiej natychmiast zamknąć tę strefę. We wtorek runęła kolejna część dachu. Gdyby to nastąpiło w nocy z soboty na niedzielę, pewnie nie rozmawialibyśmy tak spokojnie, bo może ktoś by mi zarzucił, że naraziłem życie strażaków.

DZ: To był ten najtrudniejszy moment akcji?

JS: Nie, gorzej było później, kiedy czekaliśmy na wyniki sekcji zwłok. Przeżywałem piekło, dopóki prokurator nie potwierdził, że żadna z ofiar nie zamarzła, że wszyscy zginęli wskutek fizycznych urazów lub zostali uduszeni. Gdyby się okazało inaczej, to by znaczyło, że ratunek nie przyszedł na czas.

DZ: Czegoś nauczyła nas ta tragedia?

JS: Byłbym nieodpowiedzialny, gdybym powiedział, że akcja została przeprowadzona - jak to piszą gazety - perfekcyjnie.

DZ: Co można było zrobić lepiej?

JS: Na przykład lepiej zabezpieczyć teren. Przeraziłem się, kiedy do mnie dotarło, jakiej wielkości majątek jest zgromadzony w hali, ile ludzie mają pieniędzy w portfelach.

DZ: Kiedy dziś rozmawia pan ze strażakami, który moment był dla nich najtrudniejszy?

JS: Wbrew pozorom nie moment wejścia na rumowisko, ale to, co działo się przed halą, w pierwszych minutach akcji. Ludzie wyszli z hali w szoku i natychmiast chcieli do niej wrócić, ponieważ zostawili tam swoich bliskich, swoje rzeczy, gołębie. Padały ostre słowa i dochodziło do przepychanek. Już wiemy, że jedynym rozwiązaniem jest sprowadzenie w szybkim czasie dużych sił porządkowych.

DZ: Tych ludzi trzeba było odsunąć od rumowiska, ale nie wolno było zostawić ich samych.

JS: Wiem, nie wyszło dobrze. Można było systemowo lepiej rozwiązać problem opieki psychologicznej, w lepszy sposób przekazywać im dane o przebiegu naszych działań. Zauważyłem, że w czasie akcji w kopalni "Halemba" odbywało się to już w sposób bardziej zorganizowany.

DZ: Miesiąc po akcji mówił pan generał, że ta tragedia wykazała konieczność stworzenia zintegrowanego systemu ratownictwa, a także profesjonalnego systemu łączności telefonii komórkowej między dowódcami a poszczególnymi służbami biorącymi udział w akcji. Coś się zmieniło w ciągu tego roku?

JS: Będę się starał budować zintegrowany system ratowniczy, to znaczy taki, w którym w czasie akcji wszystkie służby pomagają sobie nawzajem, a nie rywalizują ze sobą. Na przykład mama jedzie do przedszkola po dziecko i ulega wypadkowi. Przyjeżdżają strażacy, wycinają ją z auta i trafia do szpitala, gdzie lekarze się nią opiekują. Wszystkie problemy są rozwiązane?

DZ: A co z tym dzieckiem?

JS: No właśnie. Dla niej najważniejsze jest to, czy dziecko ma opiekę. Proszę nie sądzić, że każę strażakom dzieci z przedszkola odbierać, ale nowoczesny system ratowniczy musi zwracać uwagę również na takie potrzeby. Uruchomione zostaną środki, które rozwiążą także ten problem matki, zawiadomią bliskich itd.

DZ: Nowoczesny zintegrowany system ratowniczy nie może się opierać wyłącznie na dobrej woli, a nie ma podstaw prawnych do jego funkcjonowania.

JS: Na razie mamy ustawę o państwowym ratownictwie medycznym i mój niepokój budzi to, że ta ustawa trochę nas oddala od idei zintegrowanego ratownictwa. Oczekujemy platformy prawnej, która usankcjonuje wzajemne relacje wszystkich służb ratowniczych. Próby napisania projektów są podejmowane od kilku lat, ale życie pokazuje, że należy je zintensyfikować. DZ: Na Śląsku istnieje potrzeba wspólnego działania w sytuacjach kryzysowych. Gdyby do podobnej tragedii, jak w hali targowej, doszło w regionie, gdzie nie ma ratowników górniczych, ta akcja wyglądałaby inaczej?

JS: Nie ma słów, żeby wyrazić uznanie dla odwagi, fachowości i zdyscyplinowania ratowników górniczych. Dla dowódcy to komfort współdziałać z tak zgranymi zastępami. Polecenia przekazane zostały tylko pierwszym trzem zastępom górniczym, kolejne wiedziały, co mają robić, którędy wejść.

DZ: Śnią się panu te krzyki, jęki, dźwięki telefonów komórkowych?

JS: Katastrofa poczyniła trochę spustoszenia w mojej psychice. Odczułem później także te splendory (splendor proszę napisać w cudzysłowie), które na mnie spłynęły. Pod koniec lutego był pożar, którym powinienem kierować, ale... zabrakło mi odwagi. Miałem poczucie, że wszyscy patrzą mi na ręce i ta świadomość mnie paraliżowała.

DZ: Jak pan generał pozbywa się stresów?

JS: Z trudem. Staram się brać długi urlop i wtedy majsterkuję. Miniony rok, w tym wakacje, poświęciłem na remont stodoły w Jaworznie, w której jest grill i bar. W sam raz na spotkania z kolegami.

DZ: Jak się odnosi sukces, to ma się więcej wrogów czy przyjaciół?

JS: Gdybym był na emeryturze, spokojnie znosiłbym ten sukces medialny, a tak, to jest obciążeniem. Nie każda interwencja kończy się powodzeniem, a cuda zdarzają się rzadko. I co wtedy? Gazety przez rok piszą, że bohater, że był na miejscu, a wszystko spłonęło. Mam dużo pokory w sobie i uczę jej innych.

DZ: "Dzięki takim ludziom jak wy Polska jest krajem, w którym można czuć się bezpiecznie" - tak władza dziękowała strażakom za akcję w MTK. Czy w tym kraju strażacy też czują się bezpiecznie?

JS: W tej dziedzinie nigdy nie dość roboty, nigdy dość zabezpieczeń, a ja mam fioła na punkcie bezpieczeństwa pracy. Słyszę, że prowadzi się prace nad ubraniami dla strażaków, które mierzą w czasie akcji temperaturę ciała, tętno itp., a my normalnych ubrań nie mamy. W tym roku dokonaliśmy cudu ekonomicznego kupując dla strażaków ubrania, hełmy, urządzenia, które sygnalizują, że strażak się przewrócił, stracił przytomność i trzeba pospieszyć mu z pomocą.

DZ: Cała prasa stanęła murem za panem generałem, kiedy się okazało, że chce pan odejść ze stanowiska. Nie za łatwo chciał się pan wycofać?

JS: Nie była to dla mnie łatwa decyzja i nie miała podłoża politycznego. Wyłącznie merytoryczne. Nie chcę już tej sprawy roztrząsać, ale skoro pani pyta o bezpieczeństwo strażaków, to właśnie to miałem na uwadze podając się do dymisji. Sytuacja się normuje.

DZ: Pana syn też będzie strażakiem?

JS: Mój ojciec był strażakiem, to i syn będzie. Już jest studentem szkoły pożarniczej w Warszawie.

300 tys. zł za śmierć w hali MTK. Jest fundusz, pieniędzy brak

Sąd w Katowicach zarejestrował wczoraj Fundusz Pamięci Ofiar Katastrofy w MTK. Na razie jego konto jest puste, pierwsze pieniądze mają szansę wpłynąć dopiero jesienią, po targach górniczych. Pierwszą wypłatę w wysokości 500 zł otrzyma w maju Tadeusz Nowaczyk z Elbląga, ranny w czasie styczniowej tragedii. Domagał się najpierw 25 tys. zł odszkodowania i 50 tys. zł zadośćuczynienia. Ostatecznie podpisał ugodę na kwotę 5 tys. i otrzyma ją w dziesięciu ratach. Objęty został tzw. pilotażowym programem Funduszu wspierania ofiar, podobnie jak pięć innych rodzin. Żadna z nich nie jest ze Śląska.Budżet Funduszu to podobno 30-40 mln zł. Osoby, które straciły swoich bliskich, mają otrzymać po 300 tys. zł, nie więcej niż 400 tys. zł.

Pełnomocnik zarządu MTK, Grzegorz Słyszyk dał jasno do zrozumienia, że możliwość skorzystania z dobrodziejstwa Funduszu jest ograniczona czasowo, nie sprecyzował jednak, jak bardzo jest ograniczona i do kiedy należy się zgłosić, by otrzymać rekompensatę za doznaną krzywdę. Co więcej, wypłata uzależniona jest od rezygnacji z dochodzenia odszkodowania przed sądem. Trochę to wygląda jak szantaż. - Dochodzenie roszczeń przed sądem jest w obecnej sytuacji finansowej spółki bezprzedmiotowe - dodał mecenas Słyszyk. Fundusz ma być zasilany z zysków MTK.

Hala jako pomnik?

Na rumowisku po zawalonej hali targowej ma stanąć nowa hala-pomnik. Ma prowadzić normalną działalność wystawienniczą i przynosić korzyść Międzynarodowym Targom Katowickim. Ma też jakimś elementem nawiązywać do ubiegłorocznej katastrofy. Z takim pomysłem wystąpiły wczoraj władze spółki, dodając, że pomysł nie jest sprecyzowany, a lokalizacja nowej budowli nie jest przesądzona. Wkrótce MTK wystąpi do projektantów z propozycją przygotowania koncepcji. Hala ta upamiętniałaby katastrofę, a zarazem służyła temu, by przekształcić ból i cierpienie w to, co po tym bólu i cierpieniu jest potrzebne ofiarom - pieniądze. - Kiedyś katowickie targi były wiceliderem na rynku wystawienniczym, teraz chcemy odbudować dawną pozycję i markę MTK - twierdzi Piotr Kubica, prezes zarządu spółki. - W ciągu najbliższych 3-4 lat zamierzamy zbudować dwa kolejne pawilony wystawiennicze o powierzchni w sumie 18 tys. mkw.

Warto przy okazji przypomnieć, że spółka zalega z zapłatą rachunku za rozbiórkę zawalonej hali i od wielu miesięcy nie płaci czynszu za dzierżawę nieruchomości Skarbu Państwa.

Kolejny pozew

Do katowickich sądów wpłynęło już 40 pozwów osób poszkodowanych w wyniku zawalenia się hali MTK. Opiewają w sumie na kwotę 11 mln zł. Wczoraj przed katowickim Sądem Okręgowym rozpoczęła się kolejna sprawa cywilna. Anna G. z Chorzowa straciła 33-letniego męża Adama i 10-letniego syna Bartka. Na prośbę polubownego załatwienia sprawy targi nie odpowiedziały. Teraz żąda 1 mln zł i dożywotnich alimentów w wysokości 1.500 zł. Bartek był młodym sportowcem, pływał. Gdy runął dach, przykrył swoim ciałem inną osobę, która przeżyła. - Jesteśmy skłonni do ugody, jeżeli Spółka MTK przedstawi realne propozycje, a nie obietnice - mówi pełnomocnik poszkodowanej Rafał Kolano. Kancelaria Prawnicza Kolano & Michalski & Tarnawski prowadzi sprawę przed sądem nieodpłatnie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Katastrofa śmigłowca z prezydentem Iranu. Co dalej z tym krajem?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto