Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ryszard Kulesza - wspaniały selekcjoner umiera w przytułku

Paweł Zarzeczny
Kto nie lubi mocnych słów, niech lepiej nie czyta tej historii o wielkim trenerze i prawym człowieku, który przeraźliwie osamotniony umiera w przytułku, w nędzy i strasznej chorobie.

Kto nie lubi mocnych słów, niech lepiej nie czyta tej historii o wielkim trenerze i prawym człowieku, który przeraźliwie osamotniony umiera w przytułku, w nędzy i strasznej chorobie. Na szczęście już sobie z tego nie zdaje sprawy. Cierpi na chorobę Alzheimera.

- Jest jak roślina - uprzedza mnie jego przyjaciel z Polonii Stanisław Kralczyński. - Nie wstaje, nie mówi, nie poznaje, nie je. Nie wiadomo, czemu jeszcze żyje i dlaczego czasem się jednak uśmiecha, już chyba z tamtego świata…

W dniu, kiedy Leo Beenhakker odbiera nagrody i medale, kiedy nikogo nie szokuje 600 tys. euro pensji dla selekcjonera, ja - zamiast na uroczystość w prezydenckim pałacu - jadę do przytułku. Tam mam spotkać się z człowiekiem, który też był selekcjonerem reprezentacji Polski, też miał wyniki. Przejął kadrę po Gmochu, a oddał Piechniczkowi. Nazywa się Ryszard Kulesza.

Pierwszy otwarcie zaczął walczyć z korupcją i odebrał mistrzostwo Legii Warszawa. Nie znosił chamstwa i pijaństwa - to przez niego na rok wyrzucono z reprezentacji Młynarczyka, Bońka, Żmudę i Terleckiego, a zawieszono Latę. Im to nie zaszkodziło - dwaj pierwsi wygrali puchary Mistrzów i Świata, trzeci zagrał rekordową liczbę meczów w dziejach mundiali, czwarty grał w Cosmosie z Pelem i Beckenbauerem, a kim jest Lato, wie każdy. Kuleszy dziś nie chce znać niemal nikt, jakby cały świat czuł do niego żal za to, że był… przyzwoity.

Dom opieki w Radości, faktycznie cicha umieralnia… Ale "Kulka" i tak ma szczęście. Bo wcześniej leczono go w domu wariatów. I zamiast wyleczyć - uśpiono. Tak o tym opowiada Jolanta Kulesza, żona trenera, która jedzie ze mną i Kralczyńskim…

- To wszystko zaczęło się rok temu. Ryszard stawał się dziwny. Agresywny, jak nie on. Mówił do siebie, całymi nocami chodził po mieszkaniu, kładł się do łóżka w garniturze. Kiedyś mi mówi, w lipcu, że wyskoczy przez balkon! Coś musiałam mu odpowiedzieć, więc mówię, że to tylko czwarte piętro, krzywdę sobie zrobi, a nie zabije. Ale jak było coraz gorzej, to w końcu zadzwoniłam po pogotowie.

- To nie lekarze przyjechali, tylko łapiduchy! - irytuje się Kralczyński, kolega "Kulki" z Polonii, popularny "Siekiera". - Zawieźli go do Tworek jak wariata i tam dwa miesiące faszerowali środkami uspokajającymi. Uśpili chłopa, który parę tygodni wcześniej zabierał głos na Radzie Trenerów! Jak to zobaczyłem, namówiłem panią Jolę, żebyśmy go zabrali. Ale dokąd? Ona po dwóch zawałach, a on jak kłoda, nie poradziłaby sobie. I zaczęła się tułaczka po przytułkach. A z nim było już tylko coraz gorzej...

Jolanta Kulesza jeździ do męża autobusem co drugi dzień. Wyjmuje z torby przetarte jabłko, może Ryszard zje (karmi go już tylko strzykawką). Obchodzi się z nim bardzo troskliwie, choć z coraz większym trudem go poznaje. Zresztą nikt by go już dziś nie poznał. Skóra i kości. Ale ona starannie myje mu twarz, oczy, dokładnie goli, naciera wodą kolońską i pieszczotliwie szepcząc: "Misiu, Misiu", całuje w usta. A Ryszard otwiera oczy i się uśmiecha. Może coś wreszcie powie?

- Raz powiedział Asia do siostry Basi. A do mnie coś, czego nie mówił nigdy: "Odpieprz się!" - pogodnie opowiada żona trenera. I wcale nie udaje cierpiącej.

- Tyleśmy pięknych lat przeżyli… A wie pan, jakie Rysio miał ciężkie życie? Gdy miał 14 lat, własowcy w powstaniu na jego oczach ojca mu zastrzelili. Jego rzucili pod czołg. Napatrzył się na Starówce na mordy i gwałty. Wywieźli go na roboty do Niemiec. Uciekł, pieszo wrócił do Polski. Straszne miał przeżycia, a taki był pogodny.

Tak, ten roześmiany pan w garniturze i zawsze pięknie wypastowanych butach wyglądał raczej jak ulubieniec losu. Ale zawsze wkładał palce między drzwi. Był asystentem Górskiego i Gmocha. Pierwszy nie zabrał go na igrzyska w Montrealu, drugi na mundial w Argentynie. Ale po mundialowych aferach (i późniejszych tajemniczych, nigdy niewyjaśnionych wypadkach śmiertelnych prezesa PZPN Sznajdera i sekretarza generalnego Buhla) uchodzącemu za krystalicznie uczciwego Kuleszy powierzono kadrę.

Prowadził ją w latach 1978-1980. Wyniki? Rewelacyjne. Ograł u siebie w eliminacjach do Euro Holandię (wicemistrza świata) 2:0 i zremisował z nią na wyjeździe 1:1. Taki sam wynik osiągnął w Sao Paulo z Brazylią, a 2:2 w Turynie z Włochami. Grali u niego wszyscy najlepsi (poza Deyną, który skończył karierę): Boniek, Janas, Żmuda, Lato, Szarmach. To u Kuleszy pożegnalny mecz i gola zaliczył w Chorzowie Lubański. To u niego - a nie jak się sądzi u Piechniczka - zaczynali Młynarczyk, Buncol i Smolarek. Ten ostatni debiutował w Buenos Aires, gdzie po ciężkiej walce ograł nas mistrz świata, Argentyna, 2:1, a zwycięską bramkę strzelił z wolnego Diego Armando Maradona. Kulesza jako jedyny polski trener ograł na wyjeździe Hiszpanów!

Czasem miał za lekką rękę - jak wtedy, gdy piłkarze szczekali na dziennikarzy. Nie zareagował, co później odbiło się czkawką, gdy na Okęciu grupa rozbestwionych zawodników wstawiła się przed wylotem na mecz eliminacyjny MŚ za pijanym kolegą! Najpierw go wyrzucił, potem jednak się ugiął, za co zaraz został zwolniony z pracy. Po meczu w eliminacjach mundialu 1982 r. na Malcie, wygranym 2:0.

Wyrzucono go 22 grudnia, a Piechniczek przejął znakomity zespół, który jeszcze ulepszył i po półtora roku zdobył medal mistrzostw świata.

Kuleszy rzadko dopisywało szczęście. Można znaleźć właściwie tylko jeden taki przypadek. W Iraku Saddam Husajn zaproponował mu pracę z kadrą za 10 tys. dol. miesięcznie - sumę w 1980 r. astronomicznie wysoką. Kulesza jednak odmówił i wraz z piłkarzami wrócił samolotem do kraju.

Ten sam samolot dwa tygodnie później rozbił się pod Warszawą. Zginęła Anna Jantar i inna reprezentacja - amerykańskich bokserów.

Kulesza z powodzeniem rywalizował z największymi trenerskimi tuzami: Bearzotem, Bilardo, Menottim. Dziś ma 2 tys. emerytury, z czego 1,6 tys. zł zabiera dom opieki. Żona nie ma dochodu, bo nigdy nie pracowała zawodowo. Właściwie nie wiadomo, jak dziś żyją, bo jednorazowa zapomoga - 12 tys. zł - podpisana przez Michała Listkiewicza, już się skończyła.

Joanna Kulesza nie ma siły prosić, ale nie traci nadziei - może udałoby się pokłonić ministrowi sportu, by jakoś podziękować byłemu selekcjonerowi. Człowiekowi, który - widząc korupcję - tak powiedział na zjeździe PZPN: "Cała Polska widziała! A wy jesteście niewidomi!". Legia straciła tytuł, on przyjaciół, w rodzinnej Warszawie bał się nawet wychodzić z domu. Lecz pionierzy, jak wiadomo, giną od strzałów w plecy. Pewnie dlatego Kuleszy nikt w ogóle nie odwiedza. Tylko żona, siostra i Kralczyński.

Głośno myślę, że godniejsze umieranie mogliby załatwić trenerowi reprezentanci Polski, byli i obecni, gdyby nawet nie za głęboko sięgnęli do kieszeni. Macie pamięć? Macie serca? Stać was tylko na kwiaty na kolejnych pogrzebach albo i na to nie?

Trenerzy mawiają o swoim fachu, że życie jest jak tramwaj: jeden wsiada, inny wysiada. Kulesza jest już na ostatnim przystanku. I tylko od nas zależy, czy odejdzie godnie. Tak, jak na to sobie zasłużył.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

MECZ Z PERSPEKTYWY PSA. Wizyta psów z Fundacji Labrador

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto