Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Samobójcza śmierć Barbary Blidy

A. Minorczyk-Cichy, M.Wąsowicz, A.Pustułka,
BARBARA BLIDA. FOTO - AGNIESZKA ŁUCZAKOWSKA
BARBARA BLIDA. FOTO - AGNIESZKA ŁUCZAKOWSKA
Oficerowie ABW pod rodzinnym domem Barbary Blidy w Siemianowicach Śląskich przy ul. Oświęcimskiej 8 pojawili się przed 6. rano. Drzwi otworzył jej mąż Henryk. Była minister i posłanka była jeszcze w nocnym stroju.

Oficerowie ABW pod rodzinnym domem Barbary Blidy w Siemianowicach Śląskich przy ul. Oświęcimskiej 8 pojawili się przed 6. rano. Drzwi otworzył jej mąż Henryk. Była minister i posłanka była jeszcze w nocnym stroju. Zachowywała się spokojnie, z godnością. Policjanci pokazali jej nakaz przeszukania mieszkania. Zanim przystąpili do czynności Blida poprosiła o możliwość skorzystania z łazienki. Pozwolono jej pod warunkiem, że będzie jej towarzyszyć funkcjonariuszka. Kobiety weszły do środka. Tam była poseł wyciągnęła z szafki pistolet i strzeliła sobie prosto w serce.

Gdy w domu rozgrywała się tragedia na piętrze spała siostra Barbary, Helena. - Nie słyszałam strzału. Dopiero karetki wjeżdżające na podwórko uzmysłowiło mi, że stało się coś bardzo złego - mówi z łzami z oczach Katarzyna Korzekwa.

Pogotowie przyjechało po około 30 minutach od strzału. Wcześniej funkcjonariusze sami próbować reanimować ranną. Nie udało się. O 7.15 stwierdzono zgon. Pół godziny później karetki opuściły posesję.

Śmiertelnego strzału nie słyszeli także sąsiedzi. - Pierwsze co usłyszałem, to przyjazd ambulansu. Dziwne, bo już dużo wcześniej nie spałem - mówi Krzysztof Piwowarski, sąsiad Barbary Blidy. Jego słowa potwierdza sąsiad Blidów z domu na przeciwko, który również wstał tego dnia wcześniej niż zwykle. - Absolutnie żadnego hałasu. Nic podejrzanego. Że coś dzieje się u domu pani minister zorientowałem się dopiero po przyjeździe karetek - relacjonuje Szymon Sokowski.

Do domu zaczęli za to zjeżdżać prokuratorzy z katowickiej "okręgówki". Przyjechał też Grzegorz Ocieczek - wiceszef ABW ds. śledczych i technicy. Zaroiło się od dziennikarzy i gapiów.

Około 10. zapadła decyzja, że śledztwo w sprawie śmierci Barbary Blidy przejmuje Prokuratura Okręgowa w Gliwicach. - Dzisiaj na pewno nie udzielimy w tej sprawie żadnych informacji - powiedział w rozmowie telefonicznej prok. Michał Szułczyński.

Wcześniej prok. Tomasz Tadla informował o powodach "wizyty" ABW u byłej posłanki. Mówił o jej rzekomych powiązaniach z Barbarą K., mafią węglową i zaplanowanych na wczoraj 13 innych zatrzymaniach. Dużo słów, żadnych szczegółów. Brak informacji o zarzutach.

Wiadomo, że po tragedii przy ulicy Oświęcimskiej agenci zawitali także do domu Barbary K., która wcześniej umówiła się z dziennikarzami na rozmowę.

- Około 13 przyjechał samochód, wysiedli z niego panowie z ABW i zabrali Barbarę K. Do tej pory nie ma z nią żadnego kontaktu - relacjonował zaraz po 17 stróż posesji należącej do K. ABW zwolniło ją dopiero po pięciu godzinach.

Mimo zgonu Barbary Blidy, śledczy kontynuowali przeszukania mieszkania. - Zabezpieczono pierwsze dowody - informował prok. Tadla. O 13.25 pod dom podjechał karawan. Pół godziny później zawiózł ciało do Zakładu Medycyny Sądowej w Katowicach. Tam prawdopodobnie już dzisiaj zostanie przeprowadzona sekcja zwłok.

Na 14. w "okręgówce" w Katowicach była zaplanowana konferencja prasowa. - Dla dobra sprawy nie możemy udzielić żadnych informacji. Nie powiem nic ponad to, co wcześniej. Podejrzani są ciągle doprowadzani na przesłuchania. Nie wszystkim zdążyliśmy postawić zarzuty - stwierdził prok. Tadla.

W tym czasie w Sejmie śmierć Barbary Blidy uczczono minutą ciszy. Zapowiedziano śledztwo wewnętrzne w ABW w celu dokładnego wyjaśnienia okoliczności tragedii. Politycy zaczęli pytać: kto zawinił, czy oficerowie działali zgodnie z zasadami? Domagano się wyciągnięcia surowych konsekwencji wobec winnych.


DZ** ustalił nieoficjalnie**

Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że Barbara Blida nie popełniła samobójstwa w łazience - jak podają to służby specjalne - ale tuż po wyjściu z niej.

- Do ubikacji weszła z Barbarą Blidą nasza funkcjonariuszka, która towarzyszyła jej w czynności fizjologicznej - powiedział nam pracownik śląskich służb specjalnych. - Po broń schowaną w szufladce Barbara Blida sięgnęła niespodziewanie dopiero w przedpokoju jej mieszkania. Wszystko trwało ułamki sekund. Świadkami wydarzenia byli - nie tylko wspomniana pracownica służb, ale też trzech jej kolegów.

Jak udało nam się dowiedzieć, pracownica służb specjalnych, która miała czuwać nad Barbarą Blidą i jej bezpieczeństwem podczas zatrzymania, znajduje się w szoku. Pozostaje pod opieką lekarzy psychiatrów i policyjnych psychologów. (wit)

10 sekund filmu

Tylko dziesięć sekund zawiera nagranie z akcji Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w domu byłej minister Barbary Blidy - podał wczoraj wieczorem serwis wprost.pl.

Na taśmie, którą zabezpieczyła gliwicka prokuratura, jest zarejestrowane przede wszystkim pukanie do drzwi domu byłej posłanki i wejście do środka, po tym, jak drzwi otworzył mąż Blidy. Na tym film się kończy. - Nie potrafię powiedzieć, czy funkcjonariusze po wejściu wyłączyli kamerę, czy też nagranie w jakiś sposób uległo zniszczeniu - powiedział informator "Wprost" z ABW. - Do domu weszło dwóch agentów i agentka. Kiedy mąż zawołał Blidę, funkcjonariusze oświadczyli, że muszą ją zatrzymać, przedstawić zarzuty oraz, że mają nakaz przeszukania. Wtedy Blida poprosiła o kilka minut toalety - dodaje.

Jak twierdzi informator "Wprost", Barbara Blida zastrzeliła się z rewolweru "Astra", który był na nią zarejestrowany. W broni była tzw. amunicja nieprzebijalna, czyli nieostra. Dokładnie taka, jakiej używają antyterroryści na pokładach samolotów.

- W pocisku jest zwinięty worek ze śrucinami. Wszystko jest zszyte, zaklejone plastrem, włożone w odpowiedni sposób w łuskę i pokryte plastikową osłoną - mówi ekspert z Laboratorium Kryminalistycznego KGP. Po oddaniu strzału plaster, opuszczając łuskę, robi się okrągły i uderza w człowieka. Strzał oddany z kilku metrów nie może być śmiertelny. Barbara Blida oddała strzał "z przyłożenia", a nabój trafił w aortę. - W takim razie musiał przejść między żebrami. Uderzenie w aortę spowodowało potężne ciśnienie, które doprowadziło do śmierci - twierdzi informator. (ba)


Śledztwo w sprawie okoliczności śmierci Barbary Blidy - Kto popełnił błąd?

Czy były poważne przesłanki do zatrzymania i postawienia Barbarze Blidzie zarzutów w sprawie działającej na Śląsku mafii węglowej? Czy przy jej zatrzymaniu oficerowie ABW popełnili tragiczny w skutkach błąd? Ciągle nie znamy odpowiedzi na te pytania. Prokuratorzy, którzy zwykle chętnie chwalą się sukcesami i to najlepiej w świetle telewizyjnych reflektorów, tym razem nabrali wody w usta. Rzeczniczka ABW wyjaśnia okoliczności postrzelenia, ale brzmi wyjątkowo niewiarygodnie. Premier i ministrowie prześcigają się w dzieleniu się swymi spostrzeżeniami. Tyle, że póki co nic z tego nie wynika. Pewne jest tylko jedno: Barbara Blida śmiertelnie się postrzeliła w obecności funkcjonariuszy ABW. I to jest skandal. Czy polecą za to głowy?

Z lakonicznych informacji prokuratorskich i źródeł nieoficjalnych wynika, że o rzekomej współpracy Barbary Blidy z mafią węglową opowiedziała śledczym Barbara K., bizneswomen i przyjaciółka byłej posłanki. - Na wczoraj przewidziane były czynności, w trakcie których mieliśmy przedstawić zarzuty 14 osobom. Jedną z nich były była minister. W trakcie przeszukania doszło do zgonu. I to jest ostatnia informacja w tej sprawie jakiej udzielam. Śledztwo dotyczące okoliczności zgonu przejmuje gliwicka prokuratura. Takie są procedury - mówił prok. Tomasz Tadla, rzecznik PO w Katowicach. Dodał, że owe czynności dotyczyły przestępstw w przemyśle węglowym, czyli tzw. mafii węglowej. Zarzuty dotyczą obrotu węglem, oszustw, poświadczenia nieprawdy, korupcji. Rzecznik nie powiedział jakie konkretne zarzuty stawiano Barbarze Blidy.

Tematem dnia nie były jednak zarzuty, tylko okoliczności śmierci byłej posłanki - kobiety szanowanej, mającej bardzo dobrą opinię jako człowiek, polityk i biznesmen. Zbigniew Wasserman, minister koordynator do spraw służb specjalnych powiedział RMF FM: - Materiał dowodowy będzie dobry, ponieważ była filmowana cała ta akcja. Nieco wcześniej także RMF FM Magdalena Stańczyk, rzecznik ABW powiedziała, że nie było prokuratorskich wymogów żeby akcję filmować. Dodała, że nie było czego rejestrować, bo do zaplanowanego przeszukania nie doszło. Kto kłamie?

Premier Jarosław Kaczyński mówił wczoraj dziennikarzom, że tę sprawę trzeba wyjaśnić do końca. Nie potrafił jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy ABW popełniła błąd. Chodziło mu o to, dlaczego nie zdołano powstrzymać byłej minister przed desperackim krokiem.

ABW wydało oświadczenie, w którym zapewnia, że wchodząc do domu Barbary Blidy zapytano ją o broń, oraz że do toalety poszła w towarzystwie funkcjonariuszki. - Chcąc jednak w czasie pobytu w toalecie zapewnić odrobinę intymności, funkcjonariuszka ABW stanęła bokiem - podała Magdalena Stańczyk. Podała, że zaplanowano zatrzymanie przez funkcjonariuszy Agencji siedmiu osób z byłego kierownictwa spółek węglowych oraz innych osób pełniących funkcje publiczne, by uniemożliwić im kontakt między sobą. - Wszczęto postępowanie wewnętrzne dla zbadania i ustalenia wszelkich okoliczności samobójczej śmierci Barbary Blidy oraz ewentualnej odpowiedzialności obecnych tam funkcjonariuszy ABW - dodała Stańczyk.

Niewiarygodne w tej tragicznej historii wydaje się jedno: kto w szafce w łazience trzyma przeładowaną, gotową do strzału broń? - Tak pomiędzy szminką i kremem pod oczy? To śmieszne. Gdyby broń po prostu tam leżała, funkcjonariuszka zdążyłaby kilka razy powstrzymać Blidę. Minister mogła się postrzelić tylko w sytuacji, gdy nabój był w lufie. To zaś jest po prostu nieprawdopodobne - mówi informator dz.

Były z-ca komendanta głównego Adam Rapacki powiedział PAP, że podczas rewizji w domu Blidy prawdopodobnie nie dopełniono wszystkich procedur. - Nie ulega wątpliwości, że przed wpuszczeniem pani Blidy do toalety, funkcjonariusze ABW powinni sprawdzić, czy nie ma w niej broni, ani innych niebezpiecznych narzędzi. Dodał, że w tym przypadku została nieco uśpiona czujność oficerów, tymczasem zawsze trzeba sztywno trzymać się procedur.

Krok po kroku wczorajsze wydarzenia:

6.00 - funkcjonariusze ABW pukają do drzwi domu przy ul. Oświęcimskiej 8 w Siemianowicach Śląskich

6.05 - Barbara Blida prosi o możliwość skorzystania z toalety. Wchodzi tam z funkcjonariuszką ABW.

6.07 - Barbara Blida wyciąga z szafki pistolet, przykłada go do piersi i pociąga za spust.

6.45 - przyjeżdżają karetki pogotowia, trwa reanimacja.

7.15 - lekarze stwierdzają zgon byłej minister.

7.50 - odjeżdżają karetki.

8.00 - na miejsce tragedii zaczynają zjeżdżać prokuratorzy, Grzegorz Ocieczek - wiceszef ABW. Potem technicy.

8.30 - na miejscu zaczynają pojawiać się pierwsi dziennikarze.

10.00 - prok. Tomasz Tadla informuje lakonicznie o sprawie, w którą rzekomo była zamieszana Barbara Blida.

10.00 - sprawę postrzelenia się posłanki i ewentualnych nieprawidłowości przy jej zatrzymaniu przejmuje Prokuratura Okręgowa w Gliwicach.

12.00 - prok. Michał Szułczyński z PO w Gliwicach wyjaśnia, że nie będzie żadnych informacji na temat okoliczności śmierci.

13.25 - pod dom podjeżdża karawan.

13.50 - karawan zawozi zwłoki do Zakładu Medycyny Sądowej w Katowicach, gdzie zostanie przeprowadzona sekcja zwłok.

14.00 - w PO w Katowicach odwołana zostaje konferencja prasowa. Prok. Tadla informuje, że dla dobra sprawy nie zostaną przekazane żadne nowe informacje. (amc)

Rozmowa z Barbarą Kmiecik, domniemaną szefową śląskiej mafii węglowej

Dziennik Zachodni: Czy w swoich zeznaniach obciążyła pani Barbarę Blidę?

Barbara Kmiecik: Bzdura. Nic na jej temat nie mówiłam. Nie mogę otrząsnąć się po wiadomości o śmierci Basi. Jestem w głębokim szoku. W ostatnim czasie wiele razy pytano mnie o nią w prokuraturze; ani razu jej jednak nie obciążyłam, bo nie miałam powodów. Byłyśmy przyjaciółkami. Ostatnio nasze kontakty właściwie się urwały, bo przyklejono mi łatkę jakiejś "Alexis" górnictwa. Widziałyśmy się po raz pierwszy od ponad 2 lat 13 kwietnia br. na mojej rozprawie sądowej. Basia wyglądała wówczas fatalnie - była wychudzona, załamana. Miałyśmy się "zdzwonić". Nie zdążyłyśmy.

DZ: Czyli nie czuje się pani winna?

BK: O czym w ogóle mowa? To jakieś paskudne plotki. Nie mam z tym nic wspólnego. Sama jestem zresztą u kresu załamania nerwowego i bliska najgorszej decyzji. Zostałam skazana na infamię, nie mam z czego żyć; media wskazują na mnie, jako na winną jej śmierci. Straciłam wszystkich. Przez ponad rok siedziałam w więzieniu, nikt mi nie pomógł. Teraz na podstawie bzdur celowo kolportowanych na mój temat jestem wrogiem publicznym numer jeden. Rano, gdy dowiedziałam się, że Barbara nie żyje nie umiałam dojść do siebie.

DZ: Czy łączyły panią z Barbarą Blidą jakieś wspólne interesy?

BK: Żadne, które mogłyby ją obciążać. Byłyśmy chyba bardzo bliskimi sobie osobami, znałyśmy się od ponad 20 lat. Razem jeździliśmy na wakacje, spędzaliśmy ze sobą - rodzinnie - mnóstwo czasu. W ciągu ostatnich lat te kontakty - ku mojemu zdziwieniu- zostały zerwane, choć nie było ku temu powodów. Przed dwoma laty zerwałyśmy między sobą umowę na budowę basenu w jej domu w Szczyrku, w której ja partycypowałam, a w zamian za co korzystałam z części jej mieszkania. Cała inwestycja kosztowała 100 tysięcy złotych i była zawarta na 10 lat. Termin jednak nie upłynął. Po moim pierwszym zatrzymaniu w 2005 roku, które nie miało zresztą nic wspólnego z aferą węglową, ale z pracami nad udrożnieniem Rawy, spotkałyśmy się i po wypłaceniu przez nią ekwiwalentu w wysokości 40 tysięcy złotych rozwiązałyśmy umowę.

DZ: Czy w trakcie śledztwa pytano panią również o związki z innymi politykami lewicy?

BK: Padały takie pytania, ale przede wszystkim osoby, które mnie przesłuchiwały zainteresowane były postacią Barbary Blidy.

Rozmawiał: Witold Pustułka


Potraktowali Ją jak gangstera
Rozmowa z Wacławem Martyniukiem, sekretarzem Klubu Parlamentarnego SLD

Dziennik Zachodni: Wygłosił pan wczoraj w Sejmie niezwykle emocjonalną deklarację, że Barbara Blida została "zaszczuta przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego"...

Wacław Martyniuk: Przeprosiłem za te słowa. Chyba przesadziłem, ale emocje są niekiedy silniejsze od rozumu. To była osoba, która przez minione lata, jak nikt inny, potrafiła w Sejmie walczyć o interesy Śląska.

DZ: Czy uważa pan, że ABW jest winna jej śmierci?

WM: Ależ niczego takiego nie powiedziałem. Funkcjonariusze ABW działali w tej sprawie na polecenie prokuratury. Gdyby przy jej zatrzymaniu nie popełnili żadnych błędów, to Baśka po prostu by dzisiaj żyła. O to mam największe pretensje.

DZ: A czy ma pan wątpliwości, co do okoliczności jej śmierci?

WM: No jasne. Nie można osoby która była przez 16 lat posłem na Sejm RP, trzy razy ministrem traktować, jak gangstera i wkraczać do jej domu o szóstej rano. Przecież gdyby tego dnia wręczono jej wezwanie na przesłuchanie, to pewnie bez żadnych przeszkód stawiłaby się osobiście. W sensie prawnym czy legendarnej już w IV RP możliwości mataczenia na pewno niczego by to nie zmieniło. Poza tym mam inne wątpliwości - ja ją świetnie znałem. Mnie po prostu nie mieści się w głowie, że mogła ona popełnić samobójstwo. Choć sam już nie wiem, może człowiek zaszczuty może zachować się zupełnie irracjonalnie.

DZ: Czy prawdą jest, że w sprawie mafii węglowej przesłuchiwanych było więcej posłów lewicy, między innymi pan sam?

WM: Nic mi o tym nie wiadomo. Ja na pewno nie byłem przesłuchiwany.

Rozmawiał: Witold Pustułka


Rozmowa z Waldemarem Pawlakiem, byłym premierem, który jako pierwszy powołał Barbarę Blidę na stanowisko ministra
Nigdy się nie poddawała

Dziennik Zachodni: Był pan pierwszym polskim premierem, który powołał Barbarę Blidę na fotel ministra budownictwa. Dlaczego podjął pan taką decyzję?

Waldemar Pawlak: Bo była osobą pełną energii, życia, temperamentu, pomysłów, a przede wszystkim świetnie znała się na tej gałęzi gospodarki; przez wiele lat kierowała na Śląsku firmą budowlaną i miała w tym zakresie ogromne doświadczenie. Była jednym z najlepszych szefów resortów w moim rządzie. Nie wyobrażam sobie, aby ktoś taki jak ona, mógł popełnić samobójstwo.

DZ: Co ma pan na myśli?

WP: Na razie tylko to, że wszystkie okoliczności jej śmierci wymagają natychmiastowego wyjaśnienia. To niewyobrażalne, aby kobieta mająca męża, wspaniałe dzieci, wnuczki w takich okolicznościach targnęła się na własne życie. Pamiętam ją jako osobę, która zawsze potrafiła walczyć i nigdy się nie poddawała; jak było za mało pieniędzy na budownictwo robiła mi takie awantury, że w końcu musiałem ustępować. To porażające, że dzisiaj dochodzi w Polsce do takich rzeczy.

DZ: Czy ma pan jakieś konkretne podejrzenia?

WP: Na pewno już teraz, na gorąco, wiadomo, że wiele spraw jest co najmniej niejasnych. Jak słyszę, że to tragiczne zdarzenie jest objęte tajemnicą śledztwa, to mam jak najgorsze przypuszczenia. Chodzi przede wszystkim o śmierć człowieka - największą wyobrażalną tragedię. Z tego co mi wiadomo, nie postawiono jej nawet żadnych zarzutów; pytam więc publicznie - dlaczego miałaby ona targnąć się na własne życie

DZ: Czy za czasów pana rządów, służby specjalne, wówczas bezpośrednio podlegające premierowi, informowały pana o jakichś podejrzanych kontaktach minister Blidy?

WP: Nie otrzymałem na ten temat żadnych sygnałów.

Rozmawiał: Witold Pustułka


Rozmowa z Jędrzejem Jędrychem, wiceprzewodniczącym sejmowej "speckomisji" kontrolującej służby specjalne
Niech opadną emocje

Dziennik Zachodni: Czy sejmowa Komisja ds. służb specjalnych ma wątpliwości co do działań ABW prowadzonych podczas zatrzymania Barbary Blidy?

Jędrzej Jędrych: Na razie mamy do czynienia tylko z sensacjami medialnymi. Komisja zwołała specjalne posiedzenie i chce poznać szczegóły jej samobójstwa. Wiemy jakie to ma znaczenie dla jej sympatyków, których szczególnie wielu było na Śląsku.

DZ: A czy to normalne, że ABW pozwala na samobójstwo osoby, którą chce właśnie zatrzymać?

JJ: Wszystkie informacje, jakie do nas docierają wskazują na to, że podczas zatrzymania pani Blidy doszło do błędów proceduralnych, co w efekcie doprowadziło do jej samobójstwa. Winni zaniedbań powinni zostać ukarani. Spójrzmy też na sprawę z innej strony.

DZ: Co pan ma pan myśli?

JJ: Przede wszystkim pozwólmy, aby opadły emocje. Poznajmy szczegóły, dla których funkcjonariusze AWB wtargnęli do jej domu. Przypomina mi się tutaj zdarzenie związane ze śmiercią Ireneusza Sekuły - której okolicznością na początku też towarzyszyły ogromne emocje, a potem, po poznaniu szczegółów zdecydowanie opadły.

DZ: Czy bez względu na okoliczności ta tragedia nie powinna być powodem do dymisji szefa ABW w naszym kraju?

JJ: To chyba zbyt daleko idący wniosek. Jeśli gdzieś są winni, to wśród osób prowadzących bezpośrednie czynności przy jej zatrzymaniu. Poczekajmy na dodatkowe informacje, a przede wszystkim wytonujmy w tej chwili emocje.

Rozmawiał: Witold Pustułka


Nawet nie zakuto jej w kajdanki
Rozmowa ze Zbigniewem Wassermannem, koordynatorem ds. służb specjalnych

- Czy podczas zatrzymania Barbary Blidy funkcjonariusze ABW popełnili błędy?

- Ustalamy to. Dopiero po zakończeniu postępowania będę mógł odpowiedzieć na to pytanie. Nieprawdziwe są jednak informacje, że pozostawiono ją samą. Funkcjonariusze twierdzą, że cały czas z nią przebywali, nawet w tak intymnym miejscu jak toaleta. Zgodnie z zasadami działalności ABW wśród funkcjonariuszy była kobieta.

- Jednak te środki ostrożności okazały się niewystarczające.

- Wszystko działo się bardzo szybko. Możemy mówić ewentualnie o braku nadzwyczajnej ostrożności. Gdyby funkcjonariusze posiadali informacje, że w budynku jest broń, powinni ją zabezpieczyć. Jednak inaczej się traktuje takie sytuacje, gdy mamy do czynienia z przestępcami w białych kołnierzykach, tak jak w tym przypadku, a inaczej, gdy chodzi i środowiska kryminalne.

- Czy rzeczywiście zatrzymanie Barbary Blidy musiało być przeprowadzone w tak spektakularny sposób?

- To były normalne czynności, nie ma mowy o spektakularnym zatrzymaniu. ABW przeprowadzała zatrzymanie na polecenie prokuratury. W związku z tym, że mieliśmy do czynienia z przestępcami w tzw. białych kołnierzykach prokuratura zwracała uwagę funkcjonariuszom, by zatrzymanie nie miało charakteru spektakularnego. Dlatego nie było mowy nawet o zakuwaniu podejrzanej w kajdanki.

- Kiedy możemy się spodziewać wyjaśnienia tej sprawy?

- Wkrótce. Poleciłem przeprowadzenia postępowania wyjaśniającego, a potem dyscyplinarnego. Sprawę może pomóc wyjaśnić kaseta pokazująca przebieg akcji, zgodnie z procedurami ABW zatrzymanie było nagrywane. Teraz to nagranie bada prokuratura.

Rozmawiała: Katarzyna Borowska


Skandal w elicie policji
Rozmowa z prof. Andrzejem Rzeplińskim, członkiem Komitetu Helsińskiego w Polsce, sekretarzem Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka

Dziennik Zachodni: Stawia pan tezę, że istnieje prawdopodobieństwo, że nie dochowano wszystkich procedur przy akcji u Barbary Blidy.

PROF ANDRZEJ RZEPLIŃSKI: Stawiam dalej idące pytanie: czy komuś nie zależało na tym, by Barbara Blida zginęła? Czy nie było wcześniej jakiegoś przecieku, że będzie przeszukanie? Albo mogło być, iż dostała informacje, że ktoś na kim jej bardziej zależało niż na sobie będzie zabezpieczony, ale w zamian za to ona odchodzi? Tego nie możemy wykluczyć. Zapewne, jeżeli targnęła się na życie, to wiedziała, że dowody są bardzo mocne i nie wywinie się od kary pozbawienia wolności i hańbiącego procesu.

DZ: Ale przecież można zastanawiać się też nad konkretnymi błędami tej konkretnej wczorajszej akcji.

ARZ: Zarząd Śledczy ABW to elita policji. Tymczasem moim zdaniem naruszono wszelkie procedury sprawnego działania. Po prostu - nie działali zgodnie z regułami sztuki policyjnej. Gdyby to był jakiś tam komisariat pod Rybnikiem, to powiedzielibyśmy: czego możemy wymagać od zwykłego sierżanta. Ale powtarzam - ABW to elita polskiej policji. A idąc na taką akcję, nie sprawdzili wszystkiego.

DZ: Na przykład czego?

ARZ: Po pierwsze powinna być sprawdzona kwestia posiadania broni. To nie jest żadna tajemnica dla jakiejkolwiek służby policyjnej. Przecież istnieje Krajowe Centrum Informacji Kryminalnej, gdzie wszelkie dane się gromadzi. Najpierw powinno być żądanie wydania broni. A dopiero następnie żądanie wydania przedmiotów, które mogą mieć związek ze sprawą. Jak rozumiem, tego pierwszego w ogóle nie było.

DZ: Zwraca pan też uwagę na to, że w ekipie ABW mogło nie być funkcjonariuszki. W ciągu dnia co prawda ABW ogłosiła, że funkcjonariuszka jednak była...

ARZ: Oczywiście - jak idzie się do kobiety, to musi ją przeszukiwać kobieta-funkcjonariusz. Kodeks postępowania karnego mówi o tym jasno. Zawsze może się zdarzyć, że trzeba iść do łazienki, ale w takich sytuacjach kobieta musi z nią iść.

DZ: Sprawa będzie pewnie wyjaśniana.

ARZ: Teraz to mogą różne cuda wyjść. Kobietę mogą wstawić i już. Dochodzenie zapewne wykaże, że wszystko było w porządku.

DZ: Pana zdaniem błędy być musiały?

ARZ: Spójrzmy na to szerzej. Strata poważnego świadka, kluczowej postaci w tej aferze, jest strasznym błędem. To jest strata dla śledztwa. Nie dowiemy się już od Barbary Blidy niczego, a mogliśmy wiele. To olbrzymia strata dowodowa. Ta kobieta nie miała prawa zginąć. Zasada międzynarodowa mówi, że od momentu gdy policjanci wchodzą do takiej akcji, ona była po ochroną prawną państwa. To znaczy, że włos jej z głowy spaść nie mógł. W wyniku tego błędu śledztwo będzie daleko niepełne, po prostu kulawe. Najprawdopodobniej nie da się ustalić wielu faktów. Taka jest brutalna prawda.

DZ: Uważa pan, że powinny polecieć głowy? I to nie tylko szefa akcji, ale i szefa ABW czy nawet Zbigniewa Wassermanna?

ARZ: To jest skandal ogromnej wagi. Wyrzucony powinien być przynajmniej szef ABW na Śląsku. Oczekiwałbym od Zbigniewa Wassermanna stanowczych decyzji personalnych. Bo jeżeli ich nie będzie pójdzie sygnał, że na niechlujstwo policji jest przyzwolenie. Niechluje i łobuzy - bo trudno ich inaczej nazwać - dopuściły się skandalicznego niedbalstwa.

Rozmawiał: Marek Twaróg


Nie wytrzymała...
Rozmowa z Katarzyną Korzykwą, siostrą Barbary Blidy

Dziennik Zachodni: Dlaczego pani siostra targnęła się na własne życie?

Katarzyna Korzykwa: Zaszczuli ją.

DZ: Kto?

KK: Jak to kto? Prokuratura.

DZ: Kiedy ostatnio wiedziała się pani z siostrą?

KK: Przyszła do mnie we wtorek wieczorem. Była może 22. Chciała, żebym opowiedziała jej legendy o zameczku w Michałkowicach. Pisała właśnie kolejny artykuł do Dziennika Zachodniego. Była ode mnie dużo młodsza dlatego chciała, żebym opowiedziała jej o rzeczach, których sama nie mogła zobaczyć. Żyła w ciągłym biegu, cały czas w pracy. Nawet w domu była w pracy.

DZ: Dlaczego popełniła samobójstwo?

KK: Nie chce mi się w to wierzyć. Była niesamowicie silną kobietą. Typową Ślązaczką. Dla niej honor był najważniejszy. Uważam, że nie mogła tego zrobić.

DZ: Czy wspominała coś o swoich problemach?

KK: Nie. Zawsze, nawet ostatnio była pełna energii i uśmiechu.

DZ: O której do waszego domu przyszli funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego?

KK: Nie wiem, nie słyszałam. Ale musiało to być jeszcze w nocy lub nad ranem.

DZ: Nie słyszała pani?

KK: Ja mieszkam u góry, siostra na dole. Nic nie słyszałam.

DZ: A strzał?

KK: No właśnie - jego też nie słyszałam. A przecież powinnam. W ogóle nie mieści mi się w głowie, jak mogło do tego dojść. Ona była taka wesoła, taka energiczna. Jak można było przyjść do naszego domu, jak do przestępców, w nocy, bez słowa racji.

DZ: Prokuratura chciała podstawić pani siostrze zarzuty korupcyjne...

KK: Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Mam prawie siedemdziesiąt lat i jedną głowę, ale daję ją za to, że jeśli komuś nie dała, to nikomu nie zabrała nawet jednej złotówki. Była wspaniałą osobą. Do domu ustawiały się kolejki ludzi, którym pomagała. Nikomu nie odmawiała. Jak ktoś nie miał, to sobie odejmowała, a jemu dawała. Kiedy wszyscy mieliśmy masę problemów stawała na głowie, żeby pomóc. Przyjście w nocy do naszego domu, to był "nóż w plecy". Nie wytrzymała.

Rozmawiał: Maciej Wąsowicz



Fragmenty wywiadu z Barbarą Blidą, który miał się ukazać w jutrzejszym (piątkowym) wydaniu
Dziennika Zachodniego, w tygodniku siemianowickim

Nigdy nie wrócę do polityki

Dziennik Zachodni: Co u Pani słychać?

Barbara Blida: Zdrowie mi dopisuje, a ono jest dla mnie najważniejsze. Energia, nawet z biegiem lat, też mnie nie opuszcza. Pracuje tak jak w poprzednich latach, tyle że bez obciążenia poselskiego.

DZ: Przed naszą rozmową miałem dylemat - jak mam się do Pani zwracać?

BB: Funkcje są ulotne. Mam na imię Barbara.

DZ: Podczas naszej rozmowy telefonicznej powiedziała Pani, że nie udziela wywiadów. A potem, że chciałaby pani, żeby o Blidzie wszyscy zapomnieli. Dlaczego?

BB: Nie chcę być nadal kojarzona z polityką. Zerwałam z nią radykalnie wraz z ogłoszeniem wyników wyborów jesienią ubiegłego roku. W 2005 roku startowałam po raz pierwszy do Senatu i oczywiście przegrałam. Uważam, że bardzo dobrze się stało. Chyba poprzednie cztery lata też niepotrzebnie walczyłam w Sejmie. (...) Z drugiej strony cieszę się, że wystartowałam. Dostałam przecież ponad 92 tys. głosów. Na pożegnanie z polityką było mi to potrzebne, by osłodzić gorycz porażki, którą odniosłam. Teraz są ostatnie lata, w których mogę zrobić coś w dziedzinie, na której się znam - w budownictwie. Tu się coś dzieje. Poza tym, w odróżnieniu od Sejmu, tu widać efekt pracy. (...)

DZ: Nigdy nie opuściła Pani swoich Siemianowic. W rozmowie telefonicznej powiedziała Pani, że urodziła się i mieszka w domu, który wybudował jeszcze Pani dziadek.

BB: Dziadek wybudował go w 1912 roku. Później mieszkali w nim moi rodzice. Co ciekawe dom jest fatalnie położony przy głównej ulicy i do niedawna przy wąskotorówce. Każde pokolenie zastanawia się po co my w tym domu mieszkamy. Ale każde pokolenie też w niego inwestuje wszystko co ma. Dziadek wybudował dom, w którym nie było wodociągów. Tata, kiedy ożenił się z mamą, dobudował łazienki i całą instalację. Rodzice zmarli, a teraz mieszkam w tym domu z moją siostrą. Podniosłyśmy strych, ociepliłyśmy go. Teraz nie wiem kto będzie następny, bo zostałyśmy w nim tylko z siostrą. Uważam, że jest to bardzo dobry dom. Ma wspaniałą atmosferę, niepowtarzalny klimat. Mieszkają w nim dobre duchy moich dziadków. (...)

DZ: Jest pani przesądna?

BB: Jak czarny kot przebiegnie mi drogę, najchętniej bym zawróciła.

DZ: Pytam, bo na biurku w pani gabinecie stoi ametystowe drzewko szczęścia.

BB: Podarowano mi je w Warszawie.

DZ: Przynosi szczęście?

BB: Czy ja wiem? Na szczęście trzeba zapracować samemu. Na niematerialnych rzeczach nigdy nie bazuję. Opieram się na tym co sama potrafię zrobić.

Rozmawiał: Maciej Wąsowicz



Powiedzieli nam
Janusz Zemke, poseł SLD

Barbara Blida została posłem w 1989 roku i od tego czasu siedzieliśmy w Sejmie obok siebie. Przez szesnaście lat przeprowadziliśmy tysiące rozmów. Wiem, że była bardzo związana ze Śląskiem. Kultywowała tradycję. W ostatnich latach w naszych rozmowach wnuki powoli wypierały budownictwo.

Okoliczności jej śmierci trzeba koniecznie wyjaśnić. Całe zdarzenie jest bardzo niejasne. ABW twierdzi, że wraz z nią weszła do toalety funkcjonariuszka ABW. Niepojęte, jak w jej obecności Barbara Blida mogła przeładować broń, potem ją odbezpieczyć i wystrzelić. To wszystko nie trzyma się kupy.

Paweł Graś, poseł PO, członek komisji ds służb specjalnych

To tragiczne wydarzenie. Zwołaliśmy dla jego wyjaśnienia nadzwyczajne posiedzenie komisji ds. służb specjalnych. Ktoś popełnił błąd. Gdyby wszyscy przyłożyli się do tej sprawy nie byłoby takiej tragedii. Ta interwencja powinna była rozpocząć się od zabezpieczenia broni.

Jan Bury, poseł PSL

To niewyobrażalne, żeby podczas akcji ABW doszło do takiego zdarzenia. Świadczy to o braku profesjonalizmu służb specjalnych. Zbigniew Wassermann powinien się podać do dymisji.

Wiesław Stach, były komendant mazowieckiej policji.

Sprawę zatrzymania Barbary Blidy znam tylko z doniesień medialnych. Wskazują one na to, że możemy mówić co najmniej o jakimś braku profesjonalizmu ze strony służb. Postępowanie dyscyplinarne powinno wyjaśnić, czy był to poważny błąd, czy drobne niedopatrzenie.

Na pewno ja, jako policjant, powinienem wiedzieć, czy w domu, do którego wchodzę jest broń i jak najszybciej ją zabezpieczyć.

Notowała Katarzyna Borowska


Ino wstydu mi nie przynieś

Kilka dni temu była w tyskiej pracowni znanego malarza Stanisława Mazusia. W prezencie kupowała dla wnuczki obrazek przedstawiający Aniołka. Żartowała z mężem, że sama musi zamówić sobie portret. - Żeby coś po mnie zostało - stwierdziła.

W minioną sobotę wraz z grupą znajomych świętowała Jubileusz 90-lecia Jana Mitręgi, pochodzącego tak jak ona z Michałkowic, byłego PRL-owskiego wicepremiera i ministra górnictwa. Znali się od lat. Ona pielęgnowała stare przyjaźnie.

- Zawsze była otwarta, lubiła ludzi i była wierna swoim przyjaciołom, swoim poglądom - mówi Kazimierz Zarzycki były poseł SLD.

Poznał Blidę w 1985 roku. Wtedy w dużej polityce, w okresie politycznego przedwiośnia, stawiała pierwsze kroki. W PZPR należała do pokolenia reformatorów. W jednym szeregu z Aleksandrem Kwaśniewskim i Włodzimierzem Cimoszewiczem, którego poglądy i styl uprawiania polityki były jej bardzo bliskie. Cały czas się kontaktowali, odwiedzali.

W rządzie Cimoszewicza pełniła funkcję ministra budownictwa (wcześniej piastowała to stanowisko w gabinecie Waldemara Pawlaka i Józefa Oleksego).

Kiedy powódź stulecia zdemolowała południową Polskę stawała na głowie, żeby poszkodowanym ludziom zapewnić dach nad głową. Powstało wtedy ponad tysiąc tanich domów. Blidowa odwiedzała powodzian. Po przejściu przez próg śląskim zwyczajem ściągała buty. Ludzie byli zszokowani: ważna pani minister a na bosaka lata.

Śliczna blondynka tylko na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie kruchej, delikatnej kobiety. Nie wyglądała na swoje 58 lat. Zawsze nienagannie ubrana, z perfekcyjnym makijażem. Dopięta na ostatni guzik. Z drugiej strony jedyny chop w śląskim SLD - jak mówili o niej partyjni koledzy.

- Była strasznie konsekwentna. Nigdy nie zapomnę jak walcząc o dodatki mieszkaniowe rozpłakała się, czym skruszyła serce Leszka Millera. Kiedy trzeba używała ostrych, nieparlamentarnych słów, jak na budowie. Po prostu była skuteczna - wspomina Zbyszek Zaborowski.

Kiedyś z sejmowej trybuny wypaliła do AWS-owskiego ministra finansów Jarosława Bauca: Pan pierdoły opowiada.

- Kołodce wykrzyczała: Nie będziecie mi tu nudli wieszać. Jako drugi po niej Ślązak w rządzie musiałem przetłumaczyć kolegom, że Basia nie da się naiwnie okłamywać - wyjaśnia Jerzy Markowski, były wiceminister ds. górnictwa.

Blida do PZPR należała aż do rozwiązania partii. W sumie przez 20 lat. Kiedyś zwierzała się, że bardzo liczyła na reformy Gierka. Potem m.in. z Zaborowskim tworzyła Socjaldemokrację w III RP.

Baśka z familoka

Blidowie mieszkali w domu zbudowanym przez dziadka Barbary w 1912 roku. Michałkowice, dzielnica Siemianowic, to kwintesencja śląskości. Charakterystyczny budynek z czerwonej cegły, z pozoru niezwykle skromny, stale był remontowany i modernizowany. W środku nie odczuwało się, że leży tuż obok ruchliwej drogi.

Ona z mężem Henrykiem i suczką, goldenką Kają na parterze, siostra z mężem na pięterku.

Blidowa lubiła się otaczać pięknymi przedmiotami. Na ścianach wisiały obrazy jej przyjaciela Jerzego Dudy-Gracza, w kredensie stała luksusowa porcelana. W oświadczeniu majątkowym, które złożyła na ręce marszałka Sejmu, Blida podała że jest właścicielką biżuterii o wartości 67 tysięcy złotych.

- Chciała zrekompensować sobie biedne dzieciństwo - opowiada przyjaciel domu, prosząc o zachowanie anonimowości. - Często wspominała, jak pod choinkę dostawała ubrania po starszej siostrze przerobione przez mamę krawcową. Ale to był kochający się, typowo śląski, religijny dom.

Barbara Blida wspominając dzieciństwo opowiadała o sprzeczkach rodziców: ojca zażartego PPS-wca i matki zwolenniczki Wojciecha Korfantego.

Basia była córką tatusia. Zawsze najbardziej zależało jej na zdaniu ojca mistrza w chorzowskich Azotach. Kiedy rozpoczęła tam pracę wszyscy pamiętali starego Szwajnocha. Ona chciała zasłużyć na jego pochwały.

Studia na Politechnice Śląskiej kończyła zaocznie. W "Fabudzie" doszła do stanowiska naczelnego inżyniera.

Potem, gdy zaczęła robić karierę polityczną właśnie ojciec jej powiedział: Pamiętaj dzioucha ino mi w tej Warszawie wstydu nie przynieś.

Często, przy różnych okazjach powtarzała te słowa.

- Dla mnie zawsze była dziouchą, której się udało - mówi Markowski. - Gwiazdą ogólnopolskiej polityki stała się niemal bez przygotowania i wniosła do niej ważne wartości i zapomniane: honor, słowność.

W górniczym mundurze

Barbara Blida była posłem czterech kolejnych kadencji od 1989 do 2005 roku. W wyborach w 2001 roku poparło ją ponad 80 tysięcy wyborców. W 2005 roku wystartowała do Senatu, ale bez powodzenia. Lewica była w odwrocie, a ona straciła do polityki serce.

Czuła się odsunięta na boczny tor. Nie mogła porozumieć się z władzami SLD. Chociaż nie wystąpiła z partii zrezygnowała ze wszystkich funkcji. Zresztą nie pierwszy raz.

- Zawsze szła pod prąd, swoimi drogami - ocenia Czesław Śleziak, kolega klubowy Blidy, były minister ochrony środowiska. - Przede wszystkim była Ślązaczką i na całe swoje zawodowe życie patrzyła z tej perspektywy.

W święto Barbórki na posiedzenie sejmu zawsze wkładała górniczy mundur. - To była manifestacja śląskości. Robiła to świadomie często na przekór antyśląskim nastrojom - mówi Śleziak.

Kiedy po wygranych w wielkim stylu przez SLD wyborach parlamentarnych w 2001 roku działacze ze Śląska nie otrzymali żadnego rządowego stanowiska i zepchnięto ich na boczny tor nie wahała się ani chwili i oznajmiła: Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść. Miller się wściekł, a ona zrezygnowała z funkcji wiceprzewodniczącej partii.

Miała zresztą z Millerem zadawniony zatarg. W 1997 roku obowiązywała lista krajowa, na której umieszczano kandydatów do sejmu. Śląscy kandydaci znaleźli się na kompromitująco niskich pozycjach. - Miller bał się konkurencji, bo Baśka była strasznie odważna i prosto w oczy mówiła to, co leżało jej na sercu - twierdzi jeden z lewicowych polityków.

Blidowa oraz kilku innych działaczy w ogóle zrezygnowało wtedy z miejsc na liście. Do sejmu jednak weszła z fantastycznym wynikiem i znów była rozgrywającą w śląskiej drużynie SLD.

To były czasy jej świetności i ogromnej popularności. Nie opuszczała żadnej ważnej imprezy. Wspólny język znajdowała z opozycją i księżmi, wśród których miała bardzo wielu przyjaciół.

Swoją ostatnią kadencję skończyła jako poseł niezrzeszony. W proteście przeciw antyśląskiej jej zdaniem polityce wicepremiera Jerzego Hausnera wystąpiła z Klubu, wcześniej rezygnując z wszystkich funkcji.

Fatalna znajomość

W Klubie SLD o Barbarze Blidzie koledzy mówili budowlaniec. Uścisk dłoni miała mocniejszy niż niejeden mężczyzna. Nie lubiła, gdy całowano ją w rękę. Pasjonowała się piłką nożną. Była honorowym prezydentem Ruchu Chorzów. Gdy drużyna zdobyła Puchar Polski razem z zawodnikami piła w szatni szampana. Od lat jej pasją było narciarstwo. Każdej zimy wyjeżdżała poszusować do Austrii, Włoch lub Podbeskidzie.

Miała stalowe nerwy. Podczas podróży na trasie Katowice - Warszawa, którą odbywała kilka razy w tygodniu, została dwa razy napadnięta. W 1998 roku złodzieje skradli jej służbowego mercedesa i pobili, a pięć lat później ostrzelali toyotę, którą podróżowała wraz z kierowcą i zostawili na drodze z kocykiem w ręce. W jednym z wywiadów mówiła potem, że najbardziej żałuje, że wraz samochodem bandyci zabrali jej... kosmetyczkę.

Od trzech lat pracowała w spółce deweloperskiej JW Construction. To był powrót do zawodowych korzeni. Zajęcie zaczęło ją coraz bardziej pochłaniać. Zapewniało też fantastyczne zarobki w wysokości kilkudziesięciu tysięcy złotych miesięcznie.

Wtedy też zaczęto mówić o jej znajomości z bizneswomen Barbarą K. Obie panie widywano na tych samych imprezach.

Dziś wiadomo, że właśnie ta znajomość dla Barbary Blidy, okazała się fatalna w skutkach. Nazwisko szanowanej posłanki zaczęło się pojawiać w kontekście niejasnych interesów jej imienniczki, aresztowanej ostatecznie i posądzonej o korupcję.

Wytknięto Blidzie dom letniskowy w Szczyrku, którego budowę miała współfinansować Barbara K.

Ostatecznie kilkanaście miesięcy temu Blidowie sprzedali go po cichu. Sprawa jednak nie ucichła, bo wyszło na jaw, że Barbara K. załatwiając swoje sprawy powoływała się na nazwisko byłej minister. Blida była dwa razy przesłuchiwana.

Od dawna jednak obie panie nie miały ze sobą kontaktu. - Basia nie chciała w ogóle o niej rozmawiać - wyjaśnia jeden ze znajomych posłanki.

Doprowadzona do ostateczności

Barbara Blida dwa lata temu ciężko zachorowała i przeszła poważną operację. Zawał przeszedł jej mąż. To wszystko spowodowało, że niemal całkowicie zaszyła się w Michałkowicach.

Małżeństwo z Henrykiem trwało 38 lat. Uchodzili za wyjątkowo zgodną i dobraną parę. Dochowali się dwojga dzieci: syna Jacka i córki Bożeny oraz dwóch wnuczek: Wiktorii i Weroniki.

- One były całym życiem Basi - mówi dobra znajoma posłanki.

- Basia była filarem tej rodziny. Dlatego nie mogę zrozumieć co mogło doprowadzić ją do tak dramatycznego kroku - pyta głośno Zarzycki.

- Pod tą powłoką szorstkości kłębiła się wrażliwość i emocje, których teraz nie pojmujemy - zastanawia się Śleziak. - Tak mogła postąpić tylko doprowadzona do ostateczności osoba.

- Może nie miała już siły walczyć - mówi Markowski.

- Chciała być wierna nakazowi ojca i została mu wierna do końca - twierdzi przyjaciel rodziny.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto