MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Skończyli państwowe studia, ale żeby wystartować w dorosłość, pracują za granicą

Ewelina Majewska
Autobus kursujący na trasie Polska-Anglia. Nz Polacy odjeżdżający do pracy w Angli Fot. Witold Chojnacki/NTO/Fotorzepa
Autobus kursujący na trasie Polska-Anglia. Nz Polacy odjeżdżający do pracy w Angli Fot. Witold Chojnacki/NTO/Fotorzepa
Marek. Magister inżynier. Zbiera borówki. Na doktorat. Ewa, magister ekonomii. Wklepuje dane do bazy. Zbiera na mieszkanie w Krakowie. Michał. Magister prawa. Zbiera doświadczenia i przygody. Ania i Piotrek.

Marek. Magister inżynier. Zbiera borówki. Na doktorat. Ewa, magister ekonomii. Wklepuje dane do bazy. Zbiera na mieszkanie w Krakowie. Michał. Magister prawa. Zbiera doświadczenia i przygody. Ania i Piotrek. Inżynierowie budownictwa. Zbierają na wesele. Truskawki.

Marek w Holandii, Ewa w Irlandii, Michał w Australii, Ania i Piotrek w Norwegii. Wszyscy tęsknią. Najbardziej za chlebem, białym serem i sokiem z czarnej porzeczki.

Wszyscy po bezpłatnych państwowych studiach. Dostawali stypendia naukowe i socjalne. Wszyscy pracują legalnie. Wszyscy płacą podatki. Za granicą.

Wszystko na czas

Na polu borówkowym spędza się dziesięć, dwanaście godzin, od świtu do zmierzchu. Można krócej, ale praca na akord, to się nie opłaca bimbać. Pobudka dwadzieścia minut przed świtem, śniadanie i poranna kupa. Kupa jest ważna. Jeśli ci się zachce na polu, to musisz iść do kibla i piętnaście - dwadzieścia minut nie twoje. Sikać można w borówki. Minuta, półtorej w plecy, da się przeżyć.

W dzień kanapki, obiad po pracy. Kanapki muszą być małe, jedną ręką jesz, drugą zbierasz. Pieniądze wiszą na krzakach, szkoda czasu na jedzenie i sranie.

Borówki są jak joga. Zbierasz, koncentrujesz się, żeby nie rozgnieść tych wypierdków, ale możesz myśleć, o czym chcesz.

Marek myśli o doktoracie. Będzie pisał o utylizacji, czyli sposobach wykorzystania popiołów poenergetycznych w górnictwie i budownictwie przemysłowym. Zawsze ma ze sobą notatnik. Jak coś wpadnie do głowy, to nawet kilku minut nie szkoda na zapisanie.

Marek będzie pisał doktorat w Niemczech. Na pierwszy rok zarobi borówkami, potem dostanie stypendium za wyniki w nauce. Taki jest plan. Potem wróci do Polski jako unijny PhD1 (Doctor of Philosophy - stopień naukowy równoważny tytułowi doktora) i będzie kimś. O ile wróci. Kimś może też być w Niemczech, o ile zapłacą mu za robienie tego, co lubi w czym jest dobry. Bardzo dobry. Na dyplomie z AGH jest nawet celujący.

Zdolność kredytowa w euro

Ewa porównuje oferty deweloperów w przerwie na lunch. W domu nie ma Internetu,

a po godzinach nie można zostawać w biurze, jeśli nie trzeba. A jeśli trzeba, to nie ma czasu na porównywanie ofert deweloperów.

W ośmioosobowym zespole dublińskiej firmy farmaceutycznej jest pięcioro Polaków, dwóch Irlandczyków i Szkot. Irlandczycy już trochę łapią po polsku, Szkot ma dziewczynę Polkę i skończone językoznawstwo, więc po polsku lepiej na szefa nie narzekać.

Mieszkanie Ewki będzie w Krakowie. Będzie miało czterdzieści osiem metrów i garaż. Budowa zostanie ukończona w 2008 roku, w sierpniu. Ewa dostanie kredyt w polskim banku. Musi tylko przetłumaczyć przysięgle na polski swoją umowę o pracę i przedstawić wyciągi z irlandzkiego konta. Dwa tysiące euro miesięcznie netto daje jej zdolność kredytową w okolicach pięciuset tysięcy złotych na trzydzieści lat. Aż tyle kasy nie potrzebuje.

Ewa pracuje jako Junior Analyst - młodszy analityk. Pierwszego dnia w pracy dostała bardzo trudne i wymagające zadanie. Wiekowanie należności od kontrahentów. Kilka tysięcy pozycji w spisie faktur należało posegregować datami, od tych już wymagalnych do tych z odległym terminem płatności. To było zadanie na cały dzień. Ewa zrobiła wiekowanie w dziesięć minut, dwiema formułami w Excelu. Tak długo, bo jedną z formuł wpisała ręcznie, nie znała angielskich nazw funkcji Excela. Pochwaliła się, że już skończyła, i więcej tego nie zrobi. Kolejne zadanie polegało na sprawdzeniu, czy program komputerowy się nie pomylił. Wyrywkowo. Za pomocą kalkulatora.

Masz dwa lata, kochana…

Michał zbiera doświadczenia po świecie. Myje gary, uczy angielskiego, biega z tacą. Jest prawnikiem. Dlatego zostawił rodzicom pełnomocnictwo do reprezentowania go przed organami podatkowymi. Na wszelki wypadek, nie będzie go przecież dwa lata. Przynajmniej dwa lata. Oprócz pełnomocnictwa Michał zostawił rodzicom upoważnienie do konta bankowego i do rozliczeń z operatorem telefonii komórkowej. Telefon wziął ze sobą, bez SIM-locka, na miejscu i tak kupuje tamtejszą kartę, ale po co palić za sobą mosty. Podał też mamę jako uposażoną w II filarze OFE, na wszelki wypadek. Gdyby coś mu się stało, mama dostanie to, co już odłożył na przyszłą emeryturę, a jest tego niemało, bo pracował trzy lata jako konsultant w dużej firmie.

Michał wróci. Najwcześniej za dwa lata. I otworzy biuro podróży.

- Wrócę, jasne, że wrócę, ceteris paribus, czyli o ile nic się nie zmieni. Albo właśnie o ile się coś zmieni, ruszy. Masz dwa lata, kochana ojczyzno, żeby mnie przekonać, staraj się. Niech jej to pani przekaże.

Rozmowę kończy nieprzyjemnie brzmiący, cyniczny chichot.

Biznesplan na kolanach

Ania z Piotrkiem chcą otworzyć coś własnego. Mają już plan, zaczną w listopadzie, po ślubie. Jeśli się nie uda, na następny rok też przyjadą do Norwegii, coś zarobią i spróbują jeszcze raz, może coś innego. Jak się znowu nie uda, to przyjadą do Norwegii na dłużej i tutaj otworzą coś swojego. Do trzech razy sztuka.

To jest plan B. Plan A jest taki, że się uda za pierwszym razem. Dlatego dużo rozmawiają. Na kolanach. Między truskawkami. Idą rządek w rządek. Wątpliwości i pytania notują. Raz jedno, raz drugie. Żeby było sprawiedliwie. Zapisanie jednego zdania to dziesięć - piętnaście sekund, dziesięć sekund to dwie garści truskawek, do koszyka wchodzi około dwudziestu garści, a za koszyk dostają około stu trzydziestu koron. Raz jedno odrywa się od pracy, raz drugie. Trzeba rozłożyć koszty między wspólników po równo, tak jest fair. Zyski też przecież będą dzielone po równo.

Wesele będzie na sto osób, dwudniowe. Najprawdopodobniej się zwróci, chyba że goście będą dawać puste koperty. Może nawet coś zostanie. Nadwyżka pójdzie na remont przedpokoju, lodówkę i pralkę, reszta na firmę. Dlatego te truskawki to niby na wesele, a tak naprawdę to wkład w biznes. Nie boją się. Będzie dobrze.

- Nie mamy nic do stracenia. Najwyżej ta cała kasa wychodzona na kolanach, w błocie, między truskawkami pójdzie w błoto. Z błota w błoto. Kurde. Takie biblijne porównanie mi wyszło, z prochu w proch, z błota w błoto…

Czegoś jednak się boją: planu B - czyli emigracji do Norwegii. To ostateczność. Gorszy jest tylko zapierdziel za marne grosze w kraju. Z umową na czas określony i strachem o tę marną pracę. - Chciałbym wracać do domu i mieć czas z synem pokopać w piłkę, a nie włączać laptopa i odrabiać zadania domowe - mówi Piotrek. Boją się też bezpłodności. Statystyki działają na wyobraźnię. Ale na to nie mają wpływu.

Dużej kasy nie muszą zarabiać. Żeby na razie starczyło na jedzenie, wakacje i książki. Potem też na jedzenie, wakacje i książki dla dzieci. W Norwegii by to mieli, nawet gdyby Ania sprzątała po domach, a on kładł kafelki. - Tylko tych czterech lat na polibudzie szkoda. Jeśli tutaj wrócimy, to się pewnie nauczymy norweskiego. I będziemy budować dobrobyt dla młodych Norwegów. Polska za nasza szkołę płaciła, i to pewnie niemało, więc dzieciom damy wtedy polskie imiona: Ania, Zosia, Staś albo Franio. A jeżeli zostaniemy w Polsce, to będziemy mieli Olafa, Astrid i Hanne. I będziemy im czytać Ibsena. Coś jesteśmy winni tej Norwegii - mówi Ania.

Żeby nie cofać się w rozwoju, Marek podczas zbierania borówek wyprowadza w pamięci co łatwiejsze wzory, po pracy czyta Husserla i uczy się holenderskiego. Za cztery i pół tygodnia jedzie do Niemiec na studia. W międzyczasie wróci na parę dni do Polski i weźmie z elektrowni popiół do badań. W Polsce dostanie za darmo, w Niemczech musiałby kupić i jakieś pozwolenia załatwiać. Ma tylko nadzieję, że go puszczą przez tę granicę, której niby nie ma, z siedmioma pojemnikami z dziwnym proszkiem w bagażniku.

Kayah i plany na przyszłość

Piotrek z Anią wieczorami grają w scrabble, czytają książki (wzięli po cztery) i omawiają biznes. Norweskiego się jeszcze nie uczą. Żeby nie zapeszyć. I złego nie przyciągać. Jak mają wolny dzień, to zwiedzają okolicę na rowerach.

Ewa grywa w brydża, uczy się do międzynarodowego egzaminu z rachunkowości, zwiedza Irlandię, chodzi na randki. - Nawet nie wiesz, ilu jest w Dublinie samotnych Polaków. Wystarczyło, że zmieniłam opis na Gadu-Gadu z Krakowa na Dublin i odezwało się trzech. Pierwszego dnia - mówi Ewa. Ogólnie nie jest źle. Festiwal polski, Kayah, Kult, Myslovitz, gazeta polska, piwo Tyskie, nawet chleb można normalny kupić, tylko drogi. Jasne, że nie to samo, ale namiastka jest. No i są plany. Kraków, własne mieszkanie, własna firma, irlandzkie know-how przetransferowane na polską ziemię tanimi liniami.

Michał czyta wszystko, co dostało jakąś nagrodę, jest napisane w języku, który on zna (czyli w angielskim, niemieckim i hiszpańskim), a nie zostało jeszcze przetłumaczone na język polski; pisze krótkie opowiadania i prowadzi dziennik podróży. W palmtopie. Jak wróci do kraju, to może wyda swoje zapiski, na razie notuje wszystko, co może mu się przydać w prowadzeniu biura turystyki ekstremalnej. Może też wyda przewodnik. Jak wróci.

Wszyscy wrócą. Przynajmniej takie mają plany. Zmienić je może kasa. Pieniądze ich nie wyciągną na Zachód, ale ich brak wygna z kraju. Polski paradoks, logika Lacha.

Reportaż "Doktorat z borówek" otrzymał pierwszą nagrodę w I konkursie im. Maćka Szumowskiego "Polska zza siódmej miedzy", zorganizowanym przez Gazetę Krakowską, Telewizję TVN, Stowarzyszenie Przyjaciół Maćka Szumowskiego oraz fundatora nagród, sieć telefonii komórkowej Plus. Konkursowi patronowała redakcja Dziennika Zachodniego.

Autorka reportażu Ewelina Majewska z Tychów jest absolwentką tyskiego LO im. Norwida oraz krakowskiej Akademii Ekonomicznej na kierunku finanse i bankowość. Zrobiła licencję doradcy podatkowego i pracuje w firmie zajmującej się doradztwem podatkowym. Ma jednak wewnętrzną potrzebę pisania.

- Zawsze lubiłam pisać, głównie opowiadania. W opinii kolegów dobre, ale ja nie bardzo wierzyłam w wartość tej mojej pisaniny, dlatego zdecydowałam się na podyplomowe studia dziennikarskie na Uniwersytecie Śląskim - mówi. Właśnie kończy trzeci semestr.

Mocną stroną jej prac jest kondensacja myśli, zwartość. Pisze krótko i treściwie.

- Minimum słów, maksymalne zmuszenie czytelnika do myślenia - mówi. - Uwielbiam reportaż i wywiady. I oczywiście opowiadania. Chciałabym pójść w jakąś większą formę, ale na to mam zbyt mało czasu.

Jest doskonałą obserwatorką życia. Temat na swój konkursowy reportaż wzięła z najbliższego otoczenia. - Przedstawiłam cztery historie moich znajomych, którzy zdecydowali się wyjechać, by spełnić swoje marzenia - opowiada. - Każdemu z nich się udało, także temu, który pojechał do Holandii zbierać tytułowe borówki, by zarobić na studia doktoranckie w Niemczech. W konkursie chodziło bowiem o odpowiedź na pytanie, czy dla realizacji swoich marzeń trzeba wyjeżdżać ze swojej miejscowości, a nawet kraju. Pokazałam, że trzeba. Na razie tak. Jeśli się zostaje, jest trudniej, żmudniej. Trzeba wyjechać, zarobić i wrócić z gotówką, by móc tutaj robić swoje. (jol)

od 7 lat
Wideo

Zakaz krzyży w warszawskim urzędzie. Trzaskowski wydał rozporządzenie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto