Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Śmiech naprawdę się opłaca

Rozmawiała: Teresa Semik
Krzysztofem Hanke Fot. DZ
Krzysztofem Hanke Fot. DZ
Rozmowa z Krzysztofem Hanke, artystą estradowym Dziennik Zachodni: Czy pana życie zamieniło się w wielką zabawę? Krzysztof Hanke: Nigdy nie było zabawą.

Rozmowa z Krzysztofem Hanke, artystą estradowym

Dziennik Zachodni: Czy pana życie zamieniło się w wielką zabawę?

Krzysztof Hanke: Nigdy nie było zabawą. Moje życie jest nieustanną walką o byt i o utrzymanie pozycji, którą udało mi się osiągnąć. Cały czas muszę mieć się na baczności, żeby nie spaść za nisko. Inni są uzależnieni od tego, co ja w życiu osiągnąłem. Liczą na mnie, a ja czuję się zobowiązany zapewnić im określony standard. Raz w życiu byłem na dnie i pamiętam, jakie to było przykre dla mnie i dla mojej rodziny.

DZ: Kiedy był pan na dnie?
KH:
Kiedy prowadziłem własną działalność gospodarczą. Pracowałem na długi. Wiem, w którym miejscu byłem, a w którym teraz jestem. Wiem, że trzeba się pilnować.

DZ: Kabaret może być sposobem na życie - tak śpiewa OT.TO. Potwierdza to pan?
KH:
Na życie i na przeżycie. Przyjście Grzesia Poloczka do kabaretu "Rak", było mobilizujące, bo to on powiedział: "Albo zaczynamy się wspinać na szczyt i go zdobywamy, albo dajemy sobie spokój". Jego zapał bardzo nam pomógł w osiągnięciu obecnej pozycji. Myślę też, że pomogła nam "Święta wojna", bo dzięki serialowi jesteśmy w Polsce rozpoznawani. Gramy wiele koncertów i, daj Boże, niech tak będzie jak najdłużej.

DZ: Mieszkał pan w Rudzie Śląskiej, dom wybudował w Brennej, żona i dzieci są w Rzeszowskiem... Teraz buduje pan dom w Ustce. Co jest miłego w życiu na walizkach?
KH:
Ukułem sobie taką teorię i ją realizuję: skoro mam za mało czasu, żeby jeździć na wczasy, to muszę mieszkać na wczasach. Gdy gramy koncert nad morzem, mieszkam w Ustce, a jak na południu Polski - w Brennej.

DZ: Każdy musi mieć jakieś miejsce na ziemi. Gdzie jest pana?
KH:
Moim miejscem na ziemi jest Europa. Ostatnio dobrze czuję się także w Czechach - odkąd znieśli granicę, nie muszę obcować z czeskimi celnikami i wopistami. Podoba mi się w Czechach także dlatego, że mój dziadek urodził się w Karwinie. Nie jestem przywiązany do określonego miejsca, a moją wadą jest to, że się szybko nudzę i po kilku dniach siedzenia w domu w górach już marzę, by gdzieś wyjechać, na przykład nad morze. Tak sobie życie zorganizowałem, by cały czas być w drodze. Mój ojciec pracował jako kierowca i też cały czas był w drodze.

DZ: Jan "Kyks" Skrzek śpiewa: "Sztajger, już na dole nie fedruje, tak mi wstyd". Co pan na to?
KH:
Mnie nie jest wstyd, ale moje (i kabaretu "Rak") związki z kopalnią w dalszym ciągu są bardzo silne poprzez imprezy górnicze, na przykład karczmy piwne i niech tak pozostanie.

DZ: Jak pan zapamiętał pracę w kopalni "Bielszowice" w Rudzie Śląskiej?
KH:
Do dziś noszę na ręce ślad pierwszej dniówki, bo spadłem z taśmy, którą przesyła się węgiel.

DZ: Przecież nie wolno na nią wsiadać?!
KH:
Ale wszyscy wsiadali. Jak już przejechała szkoła górnicza i jeden krzyknął: "Patrz, jaki młody i nie wie, jak na taśmie jechać", to wskoczyłem. Nikt mi nie zdążył wytłumaczyć, że w pewnym momencie węgiel spada na taśmę niżej położoną i trzeba zeskoczyć. Zamachałem nogami w powietrzu, chlebak wkręciło mi w rolki, węgiel mnie przysypał. W programie kabaretowym teraz mówimy, jak to Hanke pracował trzy razy w kopalni i trzy razy by go zabiło, z czego raz sztygar siekierą, co też było... prawdą.

DZ: Emerytowany górnik, Hubert Dworniok, z serialu "Święta wojna", przysporzył panu więcej wrogów czy przyjaciół?
KH:
Trudno powiedzieć, bo wrogowie nie zawsze się ujawniają, nie mówią mi wprost, co myślą o serialu. Wiem, że na Śląsku są tacy, którzy szukają w "Świętej wojnie" przyczynków do głębszych analiz socjologicznych na temat pozycji Ślązaków we współczesnej Polsce. Uważam, że jest to kompletna bzdura, bo trzeba do serialu podejść jak do komedii. Jeśli kogoś bawi, to się uśmiechnąć, jeśli drażni - zmienić kanał.

DZ: Mam wrażenie, że "Świętą wojnę" krytykują głównie Ślązacy, bo resztę świata serial bawi.
KH:
Serial emitowany jest od 5 lat w bardzo dobrym czasie antenowym "Dwójki" i ogląda nas od 3,5 do 5 mln widzów. W telewizji żądzą twarde prawa; jeżeli nie ma oglądalności, to program nie istnieje. Nakręciliśmy 185 odcinków i jest szansa, że nakręcimy kolejne. Podchodziły do mnie osoby wykształcone, na stanowiskach, którym Bercik się nie podoba, ale przeważnie podchodziły takie typowe Berciki, którym nic w życiu nie wyszło, do niczego nie doszli i mówili: "Ty, kurde, Bercik, jakiś ty, kurde, jest psychol, czymu ty, kurde, robisz z tych Ślązoków takich prymitywów, kurde". Proszę tylko zmienić to "kurde" na odpowiednie słowo na k...

DZ: Pana fani mówią, że zrobił pan dla Śląska więcej niż na przykład Węglozbyt.
KH:
To bardzo miłe. Wspólnie z kolegami z kabaretu eksportujemy ze Śląska humor podrasowany. Sympatia publiczności w całej Polsce jest po stronie Śląska dzięki naszym wstępom - tak uważam. Gwara śląska jest naszym atutem i nie zapominamy, skąd wyszliśmy.

DZ: Kabaret "Rak" założył pan w stanie wojennym. To był sposób na politykę?
KH:
Na przetrwanie, żeby nie było tak smutno. Pracowałem wtedy w domu kultury kopalni "Zabrze-Bielszowice" i zakładowym radiowęźle, gdy przez miasto przejechały pierwsze czołgi. To były też czasy, kiedy w domu kultury stał fortepian Steinway i można było na nim grać. Pierwsze programy "Raka" były dla emerytów kopalni, albo dla członków ZSMP, bo to były jedyne miejsca, w których można było zorganizować imprezy. Cenzura miała co robić, a my uważaliśmy się za bojowników.

DZ: Teraz "Rak" stroni od polityki. Dlaczego?
KH:
Zauważyliśmy, że publiczność bardziej się śmieje ze spraw obyczajowych. Na scenie najczęściej śmiejemy się sami z siebie, czasem z publiczności. Widownia kupuje ten typ humoru. Nie zamierzamy nikogo pouczać, tylko bawić. Rzeczywistość jest dostatecznie skomplikowana i bolesna dla wielu ludzi, niech więc przez półtorej godziny występu kabaretu wyluzują się.

DZ: Jak "Rakowi" idzie na rynku niemieckim?
KH:
Jesteśmy tam od 10 lat i chyba nie ma w Polsce artysty, który grałby w Niemczech więcej koncertów - dwa razy w roku dajemy po kilkanaście występów. Nie chwaląc się, od 3 lat za każdym razem koncert odbywa się w większej sali i zawsze brakuje wolnych miejsc, a bilety sprzedane są na 2-3 tygodnie wcześniej.

DZ: Ślązacy w Niemczech stają się coraz bardziej sentymentalni?
KH:
Głównie Ślązacy chodzili na nasz kabaret, ale za chwilę mogą być w mniejszości. Kiedyś przez cały wieczór przy pierwszym stoliku siedział Murzyn i najgłośniej się śmiał. Z ciekawości podeszliśmy do niego, by spytać, czy coś rozumiał, a on: "Chopcy, jo był 20 lot dyrektorem w Glajwic".

DZ: Jak poszło wam w Ameryce wśród Polonii?
KH:
Tam jest teren trudniejszy, ale potraktowaliśmy wyjazd do USA jako poznawanie Ameryki. Dwa tygodnie na Florydzie - to były wakacje naszego życia. W tym roku wybieramy się na dwa koncerty do Chicago z orkiestrą Zbigniewa Górnego i piosenką biesiadną. Ekipa Górnego to jak rodzina.

DZ: Co robi Krzysztof Hanke "po godzinach"?
KH:
Namiętnie przesiaduję przy komputerze. Kręcę filmy amatorskie kamerę wożę ze sobą cały czas. Potem przy pomocy komputera sam te filmy montuję, dokładam dźwięk, robię napisy i utrwalam na DVD. Powstała już spora kolekcja z różnych stron świata. Jak mam latem trzy wolne dni, natychmiast jadę pożeglować na Mazury. Jak mam zimą trzy wolne dni - jadę do Austrii na narty.

DZ: Co z marzeniami o jachcie pełnomorskim?
KH:
Dalej marzę, od dziecka jestem żeglarzem. To jest jakiś cel w moim życiu i jak się dobrze sprężę, to może mi się uda go zrealizować. Chcę się obudzić rano i powiedzieć do znajomych: "Popłyniemy na Borholm na piwo. Pozwiedzamy i wrócimy".

DZ: Marzył pan również o lataniu. I co?
KH:
Moje związki z lataniem odnowiłem dzięki serialowi "Święta wojna" - jeden z odcinków kręciliśmy na katowickim lotnisku Muchowiec i tam poznałem pana Adasia, który jest pilotem oblatywaczem. Jak mam chwilę czasu, to dzwonię do niego, czy akurat nie jest w powietrzu, albo się tam wybiera. Wsiadamy do maszyny i latamy. Nie myślę o zdobywaniu uprawnień pilota, podoba mi się to, że wytrzymuję najbardziej wymyślne akrobacje, a nawet potrafię podczas tych akrobacji rejestrować lot kamerą.
Zdecydowanie jednak wolę pływać i zdobędę uprawnienia sternika morskiego. W Gdyni poznałem pana Kazimierza, kapitana, który obiecał zająć się moją żeglarską edukacją.

DZ: Popularność pomaga realizować marzenia?
KH:
To jest bardzo jasna strona popularności - ludzie chętniej pomagają.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto