MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Studenci z Białorusi - Wyrzucili ich ze szkół za to, że walczyli o demokrację

Magdalena Sekuła
Igor Salavei, Masza Sweantitskaja i Andrei Vauchok marzą, by Białoruś była krajem demokratycznym.
Igor Salavei, Masza Sweantitskaja i Andrei Vauchok marzą, by Białoruś była krajem demokratycznym.
"Kobiety pracują jako prostytutki. Mężczyźni harują »na czarno« na budowach. Mieszkają na dworcach i nie mają co jeść." Białoruska telewizja po ostatniej demonstracji w Mińsku w ten sposób przedstawiła nas, ...

"Kobiety pracują jako prostytutki. Mężczyźni harują »na czarno« na budowach. Mieszkają na dworcach i nie mają co jeść." Białoruska telewizja po ostatniej demonstracji w Mińsku w ten sposób przedstawiła nas, studentów, którzy przyjechali do Polski się uczyć - mówi Masza Sweantitskaja, 23-letnia Białorusinka. - Najgorsze jest to, że starsi ludzie w to wierzą. Koleżanki, które zostały w kraju, płaczą i martwią się o to, co z nami się dzieje. Tak działa reżim Łukaszenki.

Na placu Październikowym w centrum Mińska zebrało się przed rokiem kilka tysięcy młodych osób. Protestowały przeciw wynikom wyborów prezydenckich. Jak podano oficjalnie, na Aleksandra Łukaszenkę głosowało w nich 82,6 procent Białorusinów; opozycja twierdziła, że liczba głosów oddanych na niego nie przekroczyła 50 procent.

- To było wielkie fałszerstwo - mówi Masza. - Dlatego nie mogliśmy postąpić inaczej: musieliśmy wyjść na ulice.

Na placu rozbili namioty. Kto raz wszedł na teren manifestacji, nie mógł wyjść.

- Każdy kto próbował opuścić obóz, natychmiast był zabierany do więzienia - opowiada 23-letni Igor Salavei. - Ale nawet kiedy ktoś został do końca, jak ja, lądował za kratkami.

Igora zamknięto w więzieniu na dziesięć dni. Na początku się bał. Ale nie żałował, że wziął udział w proteście.

- Od 2000 roku działałem w opozycji. Najpierw byłem kierownikiem Młodego Frontu w Pińsku - opowiada Igor. - Później przeszedłem do Białoruskiego Frontu Narodowego. Dla mnie demokracja w moim kraju to cel nadrzędny.

W kraju rządzonym przez Łukaszenkę każdy kto sprzeciwia się władzy, jest wpisany na specjalną listę.

Tryumf Łukaszenki

- W każdym mieście jest spis osób, które trzeba przed manifestacjami po prostu zamykać w areszcie - wyjaśnia Igor. - Przed wyborami prezydenckimi obok starego budynku więzienia wzniesiono nowy - żeby zmieściło się więcej osób. Ja już przed głosowaniem musiałem pożegnać się z pracą. Usłyszałem od szefa: jeśli będziesz działał w sztabie wyborczym Milinkiewicza (Aleksander Milinkiewicz został wybrany na wspólnego kandydata opozycji w wyborach prezydenckich - przyp. red.), stracisz pracę. Sam złożyłem wymówienie.

Po wygranej Łukaszenki osoby uczestniczące w manifestacji nie tylko trafiały do więzienia czy traciły pracę. Studentów wyrzucano z uczelni.

- Zawołali mnie do dziekanatu i kazali złożyć oświadczenie, że nie chcę już studiować - opowiada Masza. - Byłam na piątym roku prawa, nie chciałam tego napisać. Wtedy zaczęli mnie straszyć, że nikt z mojej rodziny już nigdy nie będzie miał pracy.

20-letni Andrei Vauchok, członek Białoruskiej Partii Socjaldemokratycznej i aktywista Wolnego Związku Zawodowego nawet nie zdążył zacząć studiów.

Zmuszeni do wyjazdu

- Wezwano mnie na milicję, bo jestem aktywistą z dużym stażem - opowiada Andrei. - Usłyszałem, że jeśli nie odejdę z Białoruskiej Socjaldemokratycznej Partii wspierającej Aleksandra Kazulina, jednego z demokratycznych kandydatów na prezydenta, to nawet nie skończę pierwszego semestru, więc nie mam po co wybierać się na studia.

W ten sposób pozbawiono ich możliwości nauki i perspektywy podjęcia jakiejkolwiek pracy. Na ratunek przyszedł Komitet Pomocy Represjonowanym, organizacja Inny Kulej, żony Milinkiewicza.

- Zadzwonili do mnie i spytali, czy nie chcę zostać stypendystką polskiego programu imienia Konstantego Kalinowskiego - mówi Masza. - I tak od lipca jestem w Polsce. Studiuję prawo na Uniwersytecie Śląskim. Jestem na pierwszym roku.

Nie będą się bać

Igor, Andrei i Masza mieszkają w akademikach. Żyją jak wszyscy studenci: chodzą na zajęcia, czasem na imprezę. Nie czują się w Polsce obco. Nie mają specjalnych przywilejów.

- Jako studenci świetnie sobie radzą - mówi dr Michał Kania z Wydziału Prawa Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. - Zostali tutaj dobrze przyjęci.

Wśród polskich studentów znaleźli przyjaciół.

- Chociaż czasem nie możemy się dogadać, bo jeszcze nie znają bardzo dobrze języka, to i tak spędzamy ze sobą dużo czasu - mówi Maria Sadowska, studentka pierwszego roku prawa z Chorzowa. - Nie stronią od nas, Polaków, często razem wychodzimy, wspólnie spędzamy czas. Pomagamy sobie w nauce.

Młodzi Białorusini cieszą się, że mogą się kształcić, są za to bardzo wdzięczni Polakom. W pokoju Andreja w oknie wisi czerwono-biało-czerwona flaga. Historyczna flaga niepodległej Białorusi, za posiadanie której w swoim kraju mógłby pójść do więzienia. I druga: z różą. Flaga Partii Socjaldemakratycznej walczącej o demokrację na Białorusi, której lider, Aleksander Kazulin, siedzi od roku w więzieniu za przeciwstawianie się Łukaszence. Został skazany na pięć lat pozbawienia wolności.

- Wierzę w to, że mogę coś zmienić w swoim kraju - wyjaśnia Andrei. - Będę walczyć. Nie boję się szykan. Łukaszenko myśli, że jak zacznie zamykać młodzież do więzienia, to my zaczniemy się bać. A młodzi na Białorusi nie boją się.

Według Maszy i Andreia na razie rewolucji jednak nie będzie.

- Dopóki w sklepach są jakieś produkty, to całe to społeczeństwo nie ruszy się z domów - mówi Masza. - Na dodatek ludzie codziennie są przekonywani przez Łukaszenkę, że jest dobrze. I że będzie lepiej. Słyszą tylko takie rzeczy. Dlatego my musimy protestować.

Za swoją postawę zostali wyrzuceni ze szkół. Są na emigracji. Ich rodziny cały czas nękane są telefonami KGB (Komitet Narodowej Bezpieki) i milicji. Ciągle pytają: gdzie są wasze dzieci? Ale rodzice ich wspierają, choć nie walczą z reżimem, bo boją się, że nie będą mieli za co żyć.

Święta w domu

Kiedy jadą do domów, zawsze na granicy mają kłopoty.

- Musimy mieć oczy dookoła głowy - mówi Andrei. - Żeby nam czegoś nie podrzucili. Inni przechodzą od razu, nas kontrolują nawet do dziesięciu godzin. I musimy się na to zgadzać. Bo u nas nie można inaczej. Jeśli ktoś protestuje, od razu trafia do więzienia.

Choć w Katowicach jest im dobrze, nie zamierzają zostać tu na stałe.

- U nas młodzi ludzie nie chcą emigrować do Anglii czy Niemiec do pracy - przekonuje Masza. - Tęsknimy za krajem. I mimo wszystko chcemy tam mieszkać. Kiedy oglądamy filmy pokazujące strajki, jest nam bardzo ciężko. Bo nie możemy tam być. Chcemy zmienić politykę Łukaszenki, bo jest prorosyjska. Teraz nawet historii uczymy się po rosyjsku. Jeśli ktoś mówi po białorusku, jest wyśmiewany. To straszne, bo Łukaszenko obrzydza wszystkim zachodnią Europę i cała jego polityka jest podporządkowana Kremlowi.

Na święta młodzi Białorusini jadą do domu. - Bardzo się stęskniliśmy za najbliższymi - mówi Masza. Ale jeśli byłaby okazja, żeby znowu zaprotestować przeciw reżimowi Łukaszenki, poszlibyśmy na taką demonstrację. Bo choć te kilka wolnych dni powinniśmy spędzać w domach, musimy do końca i bez względu na okoliczności angażować się w walkę o demokrację.

25 marca, w dniu 89 rocznicy założenia Białoruskiej Narodowej Republiki, w Mińsku odbyła się kolejna demonstracja.

- Tym razem chcieliśmy, by uwolniono więźniów politycznych - opowiada Igor, który jako jedyny dotarł na manifestację. Andrei nie pojechał, bo milicja już dzwoniła do jego rodziców i szukała go.

- Gdybym tam się wybrał, już siedziałbym w więzieniu - wyjaśnia Andrei.

Choć wszyscy przekonywali, że było dużo spokojniej niż rok temu, to i tak manifestujących pilnowało prawie 2000 milicjantów.

- Zawsze mają gaz łzawiący, armatki z wodą i używają ich bez wahania - opowiada Igor. - Do dnia protestu zamknęli w więzieniu prawie siedemdziesiąt osób. W trakcie akcji rozdzielili nas na pięć różnych grup. Ciągle krzyczeli przez megafony, że jesteśmy nielegalną demonstracją i mamy skończyć. Słyszałem, że kilka osób zostało pobitych. Mnie nic się nie stało. Ale to nic nie zmienia. Dalej będziemy protestować, przy każdej okazji. Choć zabrzmi to górnolotnie, to wolę żyć w biednym, ale naprawdę wolnym kraju. To jest marzenie każdego z nas.

Program stypendialny polskiego rządu

W lipcu 2006 r. ruszyła pierwsza edycja specjalnego Programu Stypendialnego Rządu Rzeczypospolitej Polskiej pod patronatem Premiera RP dla 300 studentów z Białorusi.

- W konsekwencji przyjęliśmy 244 osoby, które zostały wytypowane przez Komitet Pomocy Represjonowanym i Ambasadę Polski w Mińsku - wyjaśnia Jan Malicki, dyrektor programu im. Konstantego Kalinowskiego w Warszawie.

Celem programu jest umożliwienie ukończenia studiów w Polsce studentom z Białorusi, którzy byli relegowani z tamtejszych uczelni, aresztowani, bądź nie mogą tam studiować z przyczyn politycznych.

- Stypendium jest wypłacane przez rząd polski i wynosi 1240 złotych miesięcznie. To są pieniądze na utrzymanie, akademik i ubezpieczenie - mówi Malicki. - Młodzi ludzie studiują za darmo i zostali przyjęci przez uczelnie bez egzaminów. Każdy z nich ma też swojego opiekuna naukowego.

Białorusini studiują między innymi w Katowicach, Krakowie, Wrocławiu i w Warszawie.

od 7 lat
Wideo

Zakaz krzyży w warszawskim urzędzie. Trzaskowski wydał rozporządzenie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto