MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Sztuka, której nikt nie chce

Marek Twaróg
W kolekcji pana Stanisława jest m.in. obraz „Narodziny” Erwina Sówki. Takich zbiorów nie ma żadne muzeum w regionie.  Fot. A. Gola
W kolekcji pana Stanisława jest m.in. obraz „Narodziny” Erwina Sówki. Takich zbiorów nie ma żadne muzeum w regionie. Fot. A. Gola
Największa kolekcja śląskiego malarstwa nieprofesjonalnego wisi... w pokoju dziennym, kuchni, komórce i łazience Stanisława Trefonia z Rudy Śląskiej. Żadne z muzeów ani miast nie jest nią zainteresowane.

Największa kolekcja śląskiego malarstwa nieprofesjonalnego wisi... w pokoju dziennym, kuchni, komórce i łazience Stanisława Trefonia z Rudy Śląskiej. Żadne z muzeów ani miast nie jest nią zainteresowane.

Nie uznaje podziału na sztukę profesjonalną i nieprofesjonalną. A nawet irytuje go trochę wywyższanie się zawodowców. Czy dlatego powiesił cenne dzieła mistrzów - Pawła Stellera i Jerzego Dudy-Gracza - w toalecie? A dzieła Teofila Ociepki czy Erwina Sówki wiszą w jego ulubionym pokoju?

Pokój dzienny w domu Stanisława Trefonia: nie ma centymetra pustej ściany, nawet na drzwiach szafy Władysław Luciński namalował mu słynne ludziki, które umieszcza na każdej swej pracy. Kuchnia - to samo. Drugi pokój - wielkie regały, gdzie obrazy stoją jak książki u miłośnika literatury. Nie ma miejsca, by je powiesić, więc widać tylko grzbiety ram, na których jest tytuł i autor pracy. No i łazienka - wiadomo. To miejsce między innymi dla profesjonalistów. Że w łazience? Fakt, głupio brzmi, ale pan Stanisław zapewnia, że to miejsce dobre jak każde inne.

50 lat kolekcjonowania
- Mam dzieła około 250 autorów plus prace 30-40 rzeźbiarzy. To 50 lat mojego kolekcjonowania. Nie chcę, by to wszystko poszło na marne - mówi Stanisław Trefoń spoglądając na swoje mieszkanie. Mieszkanie prawdziwego entuzjasty. - No tak, zbieractwo to gorzej niż choroba - wyznaje po chwili.

Ale kolekcjoner ma problem. Chce przekazać w całości komuś swoje zbiory, by jeszcze długo świadczyły o wartości śląskiej sztuki nieprofesjonalnej, tylko nikt tych zbiorów nie chce. Muzea - owszem - wzięłyby, ale bez gwarancji porządnej ekspozycji. A miasta nie są w ogóle zainteresowane.

Bez wielkich słów
Gdy spojrzy się na skromny dom Trefonia w Rudzie Śląskiej, ostatnia myśl, jaka przychodzi do głowy to ta, że wewnątrz są najprawdziwsze, poszukiwane na świecie, rozchwytywane przez organizatorów wystaw dzieła malarskie. Głównie twórców śląskich, bo tych pan Stanisław ukochał najbardziej. Jego dom to magazyn, galeria i muzeum w jednym, cały przekrój śląskiego malarstwa (głównie nieprofesjonalnego), historia środowiska, które przez lata starało się zmieniać wizerunek robotniczych Katowic.

Opowiada ze znawstwem. Gdy mówi o malarzach, unika wielkich słów. Ten kolega, tamten kumpel, tego odwiedził w domu, tamtego namawiał miesiąc do namalowania czegokolwiek. Domy kultury przy kopalniach, grupy artystyczne na robotniczych osiedlach, sztalugi twórców w zwykłych dzielnicach zwykłych śląskich miast. Oto sceneria kolekcjonerskiej pasji Trefonia. Żadnej magii, półcieni w pracowniach na poddaszach starych kamienic, artystycznej bohemy, ekstrawagancji twórców. - To dobry malarz, ten niezbyt dobry, ten obraz mu nie wyszedł, a tamten jest piękny - tak opowiada kolekcjoner.

Nikifor na początek
- W 1952 roku byłem w Krynicy na wczasach - mówi. - Chciałem kupić sobie jakąś pamiątkę, więc wysupłałem pieniądze na obrazek Nikifora. Tak się zaczęło.

Potem jeździł po Polsce w interesach. Gdzie się zatrzymał, tam kupował dzieło lokalnego twórcy. Cześć z nich nic dzisiaj nie znaczy, ale część - i Nikifor jest tu najlepszym przykładem - przez lata dojrzewała, by po jakimś czasie (ze zdumieniem) zauważyć modę na swoje dzieła.

Pan Stanisław czytał, bo nie chciał kupować byle czego. Myli się ten, kto myśli, że brał wszystko jak leci, nie zważając na wartość artystyczną. Wiedział, co go interesuje. Czytał Ligockiego, potem "Sztukę zwaną naiwną" Jackowskiego. Pod koniec lat 80. bliżej poznał instruktorów grupy artystycznej z Bielszowic. Utrzymywał kontakty ze słynnym Bronisławem Krawczukiem. Stanisław Trefoń poznawał środowisko śląskich malarzy nieprofesjonalnych od środka.

- Odwiedzałem ich, niekiedy kupowałem, niekiedy zamawiałem obrazy. Ale wiadomo - łatwiej w takich sytuacjach rozmawiać z zawodowcami niż z amatorami. Bo ci ostatni albo nie mieli czasu, albo nie wierzyli, że kogoś to naprawdę interesuje, albo po prostu musieli przemyśleć temat... - opowiada Trefoń uśmiechając się na wspomnienie tamtych negocjacji.

Malowanie na godziny
Objeździł Śląsk wzdłuż i wszerz - Rydułtowy, Wodzisław, Zabrze, Rybnik, Katowice. Kupował dzieła malarzy i rzeźbiarzy, których na przełomie lat 80. i 90. nikt nie chciał. Muzea nie miały pieniędzy, samorządy ledwo co powstawały, wszyscy byli zajęci raczej kupowaniem chińskich baterii wprost z łóżek turystycznych niż kolekcjonowaniem śląskiej sztuki. Marcisz, Socowa, Cop, Wałach, Sówka - wybierał prace tych artystów kierując się poszczególnymi tematami. Lubi sceny rodzajowe, architekturę, obiekty przemysłowe, mniej pejzaże i martwe natury.

- Nie zapomnę, jak kiedyś pojechałem do Romana Lipy. Nie był śląskim malarzem, ale uznałem, że jest ciekawy. Specjalizował się w scenach batalistycznych i scenach bożonarodzeniowych.

- I co spotkało pana ciekawego?

- Normalnie malarze biorą określoną sumę za obraz. Ten mu wyszedł, to bierze tyle, tamten jest słabszy, to mniej. A Lipa? Miał w zeszycie zapisane, jak długo malował każdy obraz. I brał pieniądze za godzinę pracy. Ten obraz 5 godzin pracy - to taka suma, kolejny 8 godzin malowania - to trochę więcej.

- Jak w fabryce przy taśmie...

- Ale proszę posłuchać dalej. W scenach batalistycznych liczył głowy żołnierzy - za każdą główkę brał - powiedzmy - 5 złotych.

Muzeum na kółkach
Ma największą kolekcję śląskiego malarstwa naiwnego. Nurt janowski ze słynnym Teofilem Ociepką, Erwinem Sówką, braćmi Wróblami czy Ewaldem Gawlikem ceni, choć przyznaje, że równie dobrych grup było jego zdaniem więcej. Faktem jest, że to właśnie malarstwo tych twórców jest teraz rozchwytywane. Trefoń ma około 30 dzieł Sówki, tyle samo - Wróbli. Jest Ociepka (na głównej ścianie pokoju dziennego obraz "Przyjaźń w Kosmosie"), jest Gawlik.

To właśnie ci twórcy mogliby przyciągnąć do galerii tłumy. Mogliby, gdyby taka galeria gdziekolwiek powstała. Wstyd powiedzieć, ale żadne miasto na Śląsku nie ma porządnego zbioru śląskiego malarstwa naiwnego. Trefoń ma tyle dzieł artystów janowskich i tyle dzieł wszystkich innych śląskich twórców, ile nie mają wszystkie muzea na Śląsku razem wzięte. Dlaczego więc tak trudno jest mu kogokolwiek zainteresować swoimi zbiorami?

- Spotykałem się z samorządowcami w Zabrzu, Rudzie Śląskiej, Świętochłowicach, Mikołowie - mówi. - I co słyszałem? Jutro przedzwonimy. Myślę, że nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wielkie - w sensie kulturowym - jest to bogactwo.

Popis urzędniczej ignorancji? Smutna prawda o biedzie polskiej kultury? Ale i brak podstawowego zmysłu marketingowego. Taka galeria mogłaby przyciągnąć zwiedzających, rozsławić miasto. Teraz obrazy Trefonia jeżdżą na około 20 wystaw rocznie, co pokazuje, jakie jest zainteresowanie tą sztuką.

- Tym ludziom się to należy - mówi właściciel malarskiej kolekcji.

Mówi pewnie, bo już nie przejmuje się opiniami, które kiedyś słyszał często: to co pan zbiera jest bezwartościowe. Czas pokazał, że wiele prac amatorów ma obecnie większą wartość niż dzieła profesjonalistów.

od 7 lat
Wideo

NORBLIN EVENT HALL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto