Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

To jedyny niedźwiedź na świecie, którego uznano za bohatera wojennego

Grażyna Kuźnik
Wojtek był świetnym kumplem – wspomina Józef Możdżeń, były żołnierz tej jednostki armii Andersa, która zaadoptowała niedźwiedzia. O takich świadków dzisiaj już bardzo trudno.
Wojtek był świetnym kumplem – wspomina Józef Możdżeń, były żołnierz tej jednostki armii Andersa, która zaadoptowała niedźwiedzia. O takich świadków dzisiaj już bardzo trudno.
Jeden z opiekunów legendarnego niedźwiedzia Wojtka - uczestnika bitwy pod Monte Cassino, oficjalnego żołnierza 2 Korpusu Polskiego z własnym żołdem - mieszka w Żorach Rogoźnej.

Jeden z opiekunów legendarnego niedźwiedzia Wojtka - uczestnika bitwy pod Monte Cassino, oficjalnego żołnierza 2 Korpusu Polskiego z własnym żołdem - mieszka w Żorach Rogoźnej.

Józef Możdżeń pamięta Wojtka jeszcze jako małego misia, znajdę kupioną za parę groszy w Persji, a potem wielką bestię o złotym sercu. Spędzili wspólnie kilka lat w 22 Kompanii Zaopatrzenia Artylerii 2 Korpusu Polskiego gen. Andersa. O niezwykłym misiu pisaliśmy w artykule "Szeregowy Wojtek Miś" (DZ nr 132).

Dzisiaj o takich świadków jak pan Józef bardzo trudno. Wielu z nich zginęło na froncie, większość została za granicą, do kraju powrócili nieliczni. Józef Możdżeń służył w tej jednostce, która zaadoptowała niedźwiedzia, a jej symbolem był rysunek misia z pociskiem w łapach. Opiekował się Wojtkiem od małego. Obojgu udało się przeżyć wojnę, przeszli szlak bojowy od Iranu przez Irak, Syrię, Palestynę, Egipt do Włoch. Ocaleli w najkrwawszej z bitew pod Monte Cassino. Możdżeń wrócił do Polski z rzędem medali na piersi. Wojtek został w zoo w Edynburgu. Ma tam pomnik.

Kumpel w szoferce

- Często wspominam misia. Nie spodziewałem się, że będzie taki sławny - przyznaje Józef. Trudno mu ukryć wzruszenie. Zachował zdjęcie z misiem; Wojtek jest na nim już całkiem spory; gdy dorósł, mierzył ponad 180 cm i ważył prawie ćwierć tony. Ale wciąż zachowywał się jak mały niedźwiadek. Nigdy nikomu nie zrobił krzywdy.

- Rozpieszczali go żołnierze i niestety, przejął ich niektóre zwyczaje. To było takie prawdziwe chłopaczysko. Lubił jazdę w szoferce, piwo i papierosy, nie stronił od bitki, ale walczył tylko na żarty. Nikt go nie pokonał - opowiada jego opiekun.

Na ich wspólnej fotografii Wojtek pokazuje swoją ulubioną sztuczkę. Domaga się od Józefa papierosa, koniecznie zapalonego. Miś nie palił tytoniu, tylko go zjadał. Jakoś mu te połknięte papierosy nie szkodziły. Wojtek miał też sentyment do butelek z wódką, bo gdy był mały, dostawał w takich mleko. Ale piwo lubił dla samego smaku.

- Nie zapomnę, jak wypijał piwo, a potem jednym okiem długo sprawdzał, czy już nic ma na dnie. Kiedy naprawdę nic nie było, rozczarowany odrzucał butelkę daleko od siebie. Był uroczy i śmieszny - wspomina pan Józef.

Maryna Miklaszewska w wydanej niedawno książce "Wojtek z armii Andersa" pisała, że miś wywodził się spod Hamadanu w Iranie. Błąkającego się niedźwiadka znalazł miejscowy chłopiec i sprzedał polskim żołnierzom. Nie wiadomo, dlaczego go kupili. Pewnie ujął ich za serce, bo był sierotą i gdyby go nie przygarnęli, musiałby zginąć.

- Na początku były dwa misie, bracia Wojtek i Michał - uściśla Józef. - Miały inne charaktery. Wojtek był łagodny, przylepny, a Michał raczej agresywny i dlatego został w perskim zoo.

Wśród przyjaciół Wojtka oficjalnie przydzielono do 22 Kampanii Zaopatrzenia Artylerii, tutaj miał kwaterę i dostawał żołd, czyli zwiększoną porcję jedzenia, tutaj też pracował. Pchał się zawsze do szoferki ciężarówki, chociaż ledwo się tam mieścił. Wielki, potężny, pełen czułości dla ludzi, sprawiał, że żołnierze chociaż na chwilę zapominali o tym, gdzie są.

- Był maskotką całej armii Andersa - dodaje Możdżeń. - Ale to my byliśmy jego opiekunami. Nie miał obowiązków, ja go nie zmuszałem do noszenia skrzynek z amunicją. Jak chciał, to mógł sobie leżeć do góry brzuchem, ile chciał.

Przynosił szczęście

Wojtek rósł jak na drożdżach. Był syryjskim niedźwiedziem brunatnym, przypominał jednak polskie misie. Co prawda żołnierze łudzili się, że nie urośnie taki duży, ale rozwijał się jak należy. Zjadał owoce, jarzyny, chleb, konserwy mięsne, marmoladę, dostawał nawet miód. Gdy był mały, spał w namiocie z żołnierzami. Potem miał własną sypialnię, czyli drewnianą skrzynię. Nie przepadał za nią, w nocy często wychodził i przytulał się do śpiących na pryczach opiekunów. Nigdy nie tracił dobrego humoru, rozbawiał całą kompanię, wyczyniając różne sztuki.

- To było nam bardzo potrzebne - przyznaje pan Józef. - Wszyscy byliśmy w dołku, zostawiliśmy gdzieś bliskich, o których nie było żadnej wieści. Nikt nie wiedział, czy jutro nie zginie. Może dlatego tak przywiązaliśmy się do Wojtka. On też miał tylko nas.

Możdżeń pochodzi z górniczej rodziny z Będzina. Czwórki braci nie oszczędzała historia. Dwóch starszych walczyło z bolszewikami w 1920 roku, a Józef i jego młodszy brat Stanisław ruszyli na wojnę w 1939 roku. Los rzucił ich w różne strony - Staszek trafił do obozu w Niemczech, Józef do syberyjskiego łagru. - Nie byłem już taki młody, w 1939 roku miałem 30 lat, urządzone życie. Skończyłem dobrą szkołę ogrodniczą w Strumieniu Śląskim. Zarządzałem potem zielenią w dużym majątku w Rogoźnej, świetnie zarabiałem - wspomina Józef. Ożenił się, urodziła mu się córka. Gdy ją opuszczał, miała osiem miesięcy. Zobaczył ją ponownie po ośmiu latach.

We wrześniu 1939 z wojskiem przedostał się pod Lwów. Tam skończyła się nadzieja; polskich żołnierzy aresztowało NKWD. Był pewny, że z łagru na Syberii już nie wyjdzie. Dlatego nazywa cudem zgodę Stalina na utworzenie polskiego wojska i jego wyjście z ZSRR. Udało się wtedy wydostać z więzień i z rosyjskiej nędzy ponad 25 tysiącom Polaków. Generał Anders też wyszedł z więzienia na Łubiance, a wkrótce jego armia znalazła się w Iraku, Józef mówi - w Persji.

- Ale zanim to się stało, na cmentarzach w ZSRR zostało tysiące Polaków. W Kazachstanie dziesiątkował nas tyfus plamisty. Potem było Monte Cassino, Loretto, Ankona. Wszędzie zostały rzędy polskich grobów - zamyśla się pan Józef.

Ale jemu pisane było nie tylko przeżyć, ale też spotkać brata Staszka, wrócić cało do żony, doczekać się jeszcze trojga dzieci. Może to właśnie Wojtek przynosił mu szczęście?

Z bratem zobaczyli się w Anglii, na krótko. Staszek skończył Śląskie Techniczne Zakłady Naukowe, specjalizował się w budowie mostów. Ciągnęło go w świat. Okazało się, że renoma tej szkoły pozwoliła mu po wojnie zrobić karierę inżynierską w Rio de Janeiro.

Powojenna sława

- Na mnie czekała żona, w Polsce. Zdecydowałem się wrócić. Wojtek został w ogrodzie zoologicznym, już mu kule nie świstały nad głową, ale na pewno się nudził. To była mądra bestia - wzrusza się Józef.

Po wojnie 22 Kompania stacjonowała w Glasgow. Już tutaj Wojtek stał się sławny, Towarzystwo Polsko-Szkockie przyjęło go uroczyście do swojego grona. Były to jednak ostatnie wspólne chwile z polskimi żołnierzami.

Józef z przyjacielem Wojtkiem pożegnał się krótko, po męsku. Wracał do kraju z Krzyżem Walecznych za Monte Cassino, Medalem Polska Swojemu Obrońcy, Gwiazdą Italii, Medalem Wojska Angielskiego, Medalem Zwycięstwa.

- W kraju zaczęły się problemy z UB, z weryfikacją narodowościową śląskiej rodziny żony, w ogóle z utrzymaniem się na powierzchni. Nie wiedziałem, co dzieje się z Wojtkiem - przyznaje Józef.

Tymczasem misiowi nie było źle. Mieszkańcy Edynburga nie wierzyli własnym oczom - w zoo wyciągał do nich łapy niedźwiedź bohater, który dostawał żołd, nosił amunicję pod Monte Cassino, a był łagodny jak baranek. Dyrektor ogrodu obiecał dowódcy kompanii majorowi Antoniemu Chełkowskiemu, że o Wojtka zadba szczególnie. 15 listopada 1947 roku miś przeniósł się na stałe do zoo, przeżył 22 lata.

Książę Karol i miś

Gdy siedział przy pełnej misce na wybiegu, czekając na wizyty Polaków, rozkwitała jego legenda. Reportaże o nim nadawało radio, potem telewizja BBC. To jedyny niedźwiedź na świecie, którego uznano za bohatera wojennego. Ma swój pomnik i tablicę pamiątkową w Edynburgu, plakiety w muzeum w Ottawie, rzeźbę w Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie.

Nawet książę Karol, gdy zatrzymał się przed rzeźbą Wojtka w londyńskim muzeum, przyznał, że doskonale zna opowieść o misiu bohaterze, często czytał o nim swoim synom. W Polsce o Wojtku prawie nikt nie słyszał. Józef Możdżeń chciałby, żeby u nas historia o misiu spod Monte Cassino nie była tylko bajką opowiadaną dzieciom na dobranoc. Za jego historią kryje się też żołnierska klęska, zdrada, pamięć syberyjskich łagrów i rozstań na zawsze.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto