MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Unia jest dla nich

Izabela Kacprzak
Michał Czaplicki jest jednym z 3,5 tys. młodych Polaków, którzy ubiegali się o pracę w strukturach Unii Europejskiej. Po pierwszym egzaminie zostało tylko 270 kandydatów, którzy walczą o 120 miejsc.
Michał Czaplicki jest jednym z 3,5 tys. młodych Polaków, którzy ubiegali się o pracę w strukturach Unii Europejskiej. Po pierwszym egzaminie zostało tylko 270 kandydatów, którzy walczą o 120 miejsc.
Michał Czaplicki z Katowic, 25-letni kandydat do pracy w Komisji Europejskiej w Brukseli Jestem Ślązakiem, Polakiem, Europejczykiem i nie widzę w tym żadnej sprzeczności - mówi przewrotnie Michał Czaplicki.

Michał Czaplicki z Katowic, 25-letni kandydat do pracy w Komisji Europejskiej w Brukseli

Jestem Ślązakiem, Polakiem, Europejczykiem i nie widzę w tym żadnej sprzeczności - mówi przewrotnie Michał Czaplicki. Pochodzi z Katowic, gdzie ukończył liceum im. Mickiewicza i wyjechał na studia do Warszawy, a stamtąd - w cały świat.

Pasjonują go dzieje miast europejskich, historia dyplomacji, nauka języków, krasomówstwo i podróżowanie po świecie. Michał był pierwszym polskim studentem, który przypatrywał się pracy w Parlamencie Europejskim. Był wyjątkowy, dlatego zrobiono dla niego wyjątek. Trzy lata temu Michał nie miał jeszcze tytułu magistra, a Polska dopiero marzyła, by wejść do Unii.
Michał wie więcej o strukturach Unii i integracji niż cała rzesza polskich polityków. Łatwiej wymienić czego nie udało mu się zrobić. Skończył trzy kierunki studiów: Międzynarodowe Stosunki Gospodarcze i Polityczne oraz Zarządzanie i Marketing w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Z tytułem najlepszego studenta ukończył Polsko-Francuski Program Studiów Europejskich SGH- Sciences Po.

Organizował niezliczoną ilość międzynarodowych konferencji, Pierwsze oraz Drugie Polsko-Izraelskie Forum Dialogu, Studenckie Tygodnie Informatyki "IT Week", reprezentował Polskę w Japonii na konferencji studentów z całego świata. Choć w Warszawie mieszka od niedawna jest również licencjonowanym przewodnikiem po stolicy!

W małym palcu ma osiem języków, w tym niderlandzki. Ostatnio zaczął uczyć się arabskiego. Umie w tym języku czytać i pisać. - To moja pasja - mówi skromnie o nauce języków obcych.

Michał Czaplicki zaczynał skromnie w Kancelarii Senatu RP w Komisji Spraw Zagranicznych i Integracji Europejskiej, gdzie był specjalistą do spraw Konwentu do spraw Przyszłości Europy. Wiedzą, doświadczeniem i pasją wyróżniał się z tłumu. Od roku pracuje w Instytucie Spraw Publicznych, gdzie jest koordynatorem badań w Programie Europejskim. Oprócz tego wykłada marketing narodowy w Szkole Głównej Handlowej na studiach podyplomowych.

O Danucie Hübner mówi "skromna, bezpośrednia, pracoholik". Musi mieć trzech asystentów, bo jeden nie byłby w stanie tyle pracować co ona. O politykach państw zachodnich: "bezpośredni, nie wywyższają się". Inaczej niż niektórzy polscy politycy na Wiejskiej. Podczas studiów odbył półtoramiesięczny staż w Sekretariacie Generalnym Parlamentu Europejskiego w Jednostce Programowania i Kontaktów z Prasą w Dyrekcji Informacji w ramach Dyrekcji Generalnej Informacji i Public Relations jako pierwszy student z Polski.

Michał chciałby pracować w Komisji Europejskiej dotyczącej polityki zagranicznej całej Unii. Głośno o tym nie mówi, żeby nie zapeszyć. Niebawem stanie do trzeciego egzaminu.

Michał Konarski, gimnazjalista z Katowic

Dla piętnastoletniego Michała Konarskiego z Katowic Europa to na razie krajobraz angielskich łąk, które widział będąc w Anglii z rodzicami, salon lamborginii we Włoszech, którego nigdy nie widział, ale marzy, że kiedyś go odwiedzi. No i najważniejsze. Komputer podłączony internetem z całym światem. Pasja, która być może zamieni się w sposób na życie.
Michał Europy się nie boi, bo wie, że "to on będzie zjadał owoce Unii". Kiedy 1 maja przyjdzie do niego Europa będzie znał dobrze angielski, a w jednym palcu będzie miał komputer i wielką chęć, żeby iść wyżej i wyżej.

Dobre liceum o profilu informatycznym, potem studia. - Jeśli dużo się chce osiągnąć, trzeba dużo z siebie dać i dość wcześnie sobie to wszystko poukładać - mówi.

Michał chciałby być w przyszłości programistą. Najlepiej w Polsce, ze względu na rodzinę, ale jeśli to będzie Ta szansa, to trzeba ją chwytać. Marzy, że kiedyś wystartuje w międzynarodowym konkursie w programowaniu. Na razie poziom konkursu jest dla Michała za wysoki, taki na poziomie studiów wyższych, ale za kilka lat... - Słyszałem, że Polacy, którzy wygrywają, mają otwartą drogę do firm informatycznych na całym świecie - zachwyca się chłopak.

Rodzice dali Michałowi wolną rękę, choć ojciec, dziennikarz z wykształcenia, po cichu marzy, żeby syn szedł w jego ślady. Na razie Michał udziela się w szkolnym radiowęźle. Miał być tym od sieci, ale teraz puszcza muzykę i czyta komunikaty.

Kasia Janik i Ela Cieśla, tegoroczne maturzystki Technikum Hotelarskiego w Bytomiu

Kasia dostała już swą pierwszą w życiu wypłatę w euro. Choć była tylko na trzymiesięcznej praktyce w niemieckiej restauracji, starczyło na prezenty dla najbliższych, resztę odłożyła na wymarzone studia - filologię angielską.
Kasia wróciła z Noderney w północnych Niemczech zachwycona. - Przełamałam się i jestem krok dalej od moich rówieśników - mówi dzisiaj z pewnością w głosie. Obcy kraj, obcy ludzie, odpowiedzialność, trema związana z językiem.

Józef Czornik, dyrektor technikum każdego roku wysyła ze szkoły prawie trzydziestu wychowanków na staż do Niemiec. Zaczynają od Mc?Donaldsa, potem pracują w restauracjach i hotelach. Wracają z niemieckimi certyfikatami kwalifikacji zawodowych. - Kiedy wyprawiam ich w drogę, mówię im "Niemcy mają złe zdanie o Polakach, wy macie szansę je zmienić" - podkreśla dyrektor. - I oni biorą to sobie do serca, a to procentuje. Praca w Niemczech stoi dla nich otworem i mogą wyjechać na półroczny staż jako absolwenci. - Nikt nam nigdy nie pokazał, że jesteśmy gorsze. Ujęła nas ich serdeczność - mówią dziewczyny. Można było żyć z samych napiwków.

Ela Cieśla z Piekar Śląskich była na praktykach dwa razy. Pierwszy raz na wyspie Fehmarn, drugi w małej wiosce o nazwie Mesenich. Już wie, że ma do czego wracać. Mama Eli nie pracuje, tata jest górnikiem na emeryturze. W domu się nie przelewa. Chce skończyć germanistykę, a potem być może wyjechać do Niemiec.

- Chciałabym pracować na Zachodzie, bo na Śląsku nie ma pracy dla młodych - dodaje Ela.

Bogusław Guzek, współwłaściciel rodzinnej piekarni w Rudzie Śląskiej

Bogusław Guzek do Europy wejdzie z przedwojennym piecem ceramicznym do pieczenia chleba, bo takiego chleba i bułek jak u Guzków to w Unii nie mają. Tradycyjna receptura oparta jest na naturalnym kwasie chlebowym. Nie ma innych ulepszaczy, emulgatorów i środków spulchniających. W sklepie, który prowadzą obok piekarni, pachną kajzerki, beniaminki i żytni chleb - dwadzieścia rodzajów. Wszystko naturalne, wypiekane na miejscu trafia do 25 sklepów na terenie miasta, a także do Chorzowa i Katowic. - Mamy klientów, którzy kupują u nas pieczywo od dziada pradziada - chwali się właściciel.

Bogusław Guzek, 48-letni ekonomista cybernetyk po Akademii Ekonomicznej został piekarzem 14 lat temu. Piekarnię w domu rodzinnym w Rudzie otworzył dziadek żony Barbary, ale po wojnie przyszły czasy, że Guzkom zakład odebrał PSS "Społem". W 1990 roku odkupili piekarnię wraz ze sprzętem i wyposażeniem. Część pieniędzy było swoich, część na kredyt. Ryzyko było ogromne, ale to był czas hossy na rynku. - Po roku kredyt już mieliśmy spłacony, tak dobrze szedł interes - wspomina Bogusław Guzek, który rzucił pracę ekonomisty w spółdzielni mieszkaniowej i nie żałuje do dziś. Guzkowa piekarnia wejdzie do Europy z nowymi płytkami na podłodze i kafelkami na ścianach. - Żeby być w zgodzie z wymogami - podkreśla właściciel.

Guzkowie zatrudniają czterech piekarzy, ale chcą przyjąć piątego. Interes rodzinny pomaga prowadzić 28-etni syn Tomasz, z wykształcenia technik-piekarz. - Na tradycyjny, zdrowy chleb zawsze jest popyt, nawet jak się ma koło siebie trzy hipermarkety - śmieje się pan Bogusław.

Krzysztof Malczyk z Bielska-Białej, student Uniwersytetu Śląskiego

Krzysiek mówi, że jest takim trochę eurosceptykiem jak Korwin-Mikke z Unii Polityki Realnej, choć głosował za Polską w Unii. - Żebyśmy w końcu stanęli na nogi musimy naprawić wiele polskich ustaw - mówi Krzysiek.

Krzysztof studiuje prawo (trzeci rok) oraz politologię (czwarty rok), ale nie widzi siebie w przyszłości za biurkiem. Zna biegle niemiecki i angielski.

Politologię wybrał z zainteresowania światem, prawo z powodu rodzinnej tradycji. Ojciec ma kancelarię radcowską, ale Krzysiek nie widzi się na miejscu ojca. - To byłoby zbyt nudne - śmieje się. - Szkoda mi czasu na kucie paragrafów, jest tyle fajniejszych rzeczy do zrobienia.

Fruwa na paralotni, jeździ na motorze. Marzy, żeby już od 1 maja móc polecieć nie zważając na granice.

Bernard Loska, rolnik z Kostuchny

Loskowie wstają o 5.30. Trzeba trzodę oporządzić, nakarmić, napoić. Kładą się o 22-23. Cały dzień na nogach.
Loskowie są ostatnimi rolnikami w Kostuchnie. Gospodarstwo, które właściwie od kilku lat prowadzi córka Elżbieta z mężem Januszem liczy 150 świnek i 10 byczków. Czy w dzisiejszych czasach opłaca się być rolnikiem? Bernard Loska odpowiada przewrotnie: - Jak policzyć uciecha to straty nie ma.

Bernard Loska jest całym sercem za postępem i młodymi. Ma 69 lat i pogodę ducha, którą mógłby obdzielić niejednego. Córki z pomysłami nie blokuje, tylko z doświadczenia podpowiada.
Loskowie wszystkiego dorobili się sami. Co zostawało pieniędzy, inwestowali w sprzęt rolniczy. Teraz w stodołach stoją traktory i nikogo o nic prosić się nie trzeba.

Loskom urodziły się trzy córki, ale tylko Elżbieta chciała zostać na gospodarce. Skończyła studia wyższe-technologię żywienia. Bernard Loska się uśmiecha: - Czy bałem się, że jak syna nie ma to sam zostanę na roli? Nie, trzeba tylko odpowiednio nakierować.

Loskowie chodzą do sklepu właściwie tylko po chleb. Ser, śmietanę, mleko, jajka i mięso - wszystko sami produkują. - Nawet jak się maszyna zepsuje, to po co chodzić do mechanika. Sam dam radę naprawić! - zapewnia Bernard Loska.

Loskowie dopłat unijnych nie chcą.

- Chcemy godziwą zapłatę za ciężką pracę, a nie za siedzenie - dodaje Krystyna Loska, żona. Żal jest, kiedy w skupie płacą za kilogram żywca 3,60 zł, a w sklepie 12 zł. Wszystko biorą pośrednicy, a nie rolnik.

Bernard Loska ma nadzieję, że rolnikom w końcu w Unii będzie lepiej. - No bo jak by człowiek bez dobrej nadziei żył? - zastanawia się na głos.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Katastrofa śmigłowca z prezydentem Iranu. Co dalej z tym krajem?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto