MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

W kopalni "Pokój" zginęło trzech górników. Czwartego szukają ratownicy

Michał Wroński, Sławomir Starzyński
Zwłoki pierwszego górnika wydobyto na powierzchnię po godzinie 10.
Zwłoki pierwszego górnika wydobyto na powierzchnię po godzinie 10.
Trzech górników nie żyje, czwartego poszukują zastępy ratowników - to tragiczny bilans wczorajszego tąpnięcia w kopalni "Pokój". Do wstrząsu doszło tuż po godzinie 2 w nocy, 790 metrów pod ziemią.

Trzech górników nie żyje, czwartego poszukują zastępy ratowników - to tragiczny bilans wczorajszego tąpnięcia w kopalni "Pokój". Do wstrząsu doszło tuż po godzinie 2 w nocy, 790 metrów pod ziemią. Fachowcy oceniają, iż był to jeden z najsilniejszych ostatnio wstrząsów w polskich kopalniach.

- Do wypadku doszło w rejonie trzecim, o najsilniejszym stopniu zagrożenia tąpaniami. Prowadzone pomiary nie wskazywały jednak na możliwość wystąpienia wstrząsu o takiej sile. Tego nie dało się przewidzieć. Tutaj zawiniła tylko i wyłącznie natura - powiedział Zenon Kubista, rzecznik prasowy KWK "Pokój".

Chodnik został sprasowany na długości około 150 metrów. W zagrożonym rejonie przebywało dwudziestu górników - szesnastu udało się uciec, czterej ich koledzy - rozpoczynający dopiero swoją zmianę trzej ślusarze i elektryk - nie mieli tyle szczęścia.

Natychmiast rozpoczęto akcję ratowniczą. Około 5.30 znaleziono trójkę zasypanych - niestety żaden z nich nie dawał już oznak życia. Co stało się z czwartym górnikiem, nie wiadomo. Ratownicy podejrzewają, iż jako elektryk w chwili tąpnięcia mógł znajdować się w rejonie wnęki transformatorowej, czyli jakieś trzydzieści metrów od granicy zawału. To jednak tylko przypuszczenia - sygnalizator, w który wyposażony jest każdy górnik, nie działa, więc nie można precyzyjnie namierzyć poszukiwanego.

Akcja prowadzona jest w bardzo trudnych warunkach - ratownicy na kolanach przeciskają się przez wysoki na ledwie pół metra zgnieciony chodnik. W pierwszych godzinach nie można było wprowadzić sprzętu mechanicznego, więc ratownicy ręcznie i łopatami odgarniali zwały węgla, skał oraz pogruchotaną obudowę i części urządzeń. W podziemnym wyrobisku panuje wysoka temperatura i duża wilgotność. Cały czas istnieje ponadto ryzyko wystąpienia kolejnych wstrząsów.

Najgorsze jest poczucie niemocy

Roland Cichecki,
ratownik z KWK "Pokój"

Najbardziej dają się we znaki temperatura i poczucie niemocy. Jest się tylko człowiekiem, musimy co jakiś czas odpocząć. Pół dniówki spędziliśmy na leżąco, inaczej się nie dało pracować. Co chwilę trzeba robić zmiany - temperatura robi swoje. Akcja przypomina trochę tę z "Halemby" tyle, że tu jest mały prześwit, a tam był pełny zawał. Gdzie jest zaginiony elektryk? Nie wiadomo. Znaleźliśmy lampę - myśleliśmy, że to jego, ale okazało się, iż należy do kogoś innego. Trzeba być optymistą, może zdarzy się kolejny cud.

Od samego rana przed główną bramą KWK "Pokój" zbierali się wczoraj ludzie. Byli wśród dawni i obecni pracownicy kopalni, rodziny górników i zwykli gapie. Razem z dziennikarzami czekali na kolejne wieści o sytuacji w podziemnym wyrobisku, gdzie trwała akcja ratunkowa.

Mąż poszedł na ranną zmianę. Pierwsza wiadomość w radiu była tylko taka, że w kopalni "Pokój" doszło do wypadku, nie podali, o której godzinie. Może sobie pan chyba wyobrazić co czuliśmy. Mąż miał już w przeszłości dwa wypadki - za pierwszym razem dostał drewnianą belką w głowę, miał wstrząs mózgu i złamaną żuchwę; za drugim dostał łańcuchem po lędźwiach. Mniejszych urazów to się już nawet nie liczy. Za każdym razem, gdy wychodzi do pracy, czujemy strach - przyznała Sabina Kramarczyk, która przyszła przed kopalnię wraz z gromadką dzieci. W tym momencie wiedziała już, że mąż wróci do domu na obiad - mogła odetchnąć. Inaczej niż 21-letni syn zaginionego elektryka, który wraz z dziewczyną godzinami stał przy dyrekcji.

- Ojcu zostało jedenaście miesięcy do emerytury. Mieszkamy w Bytomiu- Stroszku. Tato poprzednio pracował w kopalni "Powstańców Śląskich", potem trafił na "Pokój". Czekamy tu od samego rana. Mama nie miała siły przyjechać - mówił łamiącym się głosem. Ocierał załzawione oczy, palił jednego papierosa po drugim i czekał. Wciąż miał nadzieję, że stanie się cud. Taki jaki zdarzył się w lutym tego roku w kopalni "Halemba", gdzie Zbigniew Nowak, 30-letni górnik przeżył ponad cztery dni uwięziony w podziemnym wyrobisku. Ten temat wracał zresztą co chwilę w prowadzonych rozmowach. Nikogo więc specjalnie nie zdziwiło, gdy po godzinie 13 przed kopalnią pojawił się... Zbigniew Nowak z rodziną.

Żonie zaginionego potrzebny jest spokój, modlitwa i wiara w to, że się uda. Ona się musi oswoić z tym, że tam na dole ratownicy walczą o życie jej męża - powiedziała Marlena Nowak, która chciała zapalić znicz i złożyć kwiaty przed obrazem św. Barbary.

Podobnie jak w lutym w "Halembie" tak i teraz wyjeżdżający z dołu ratownicy zgodnie podkreślali, że warunki w chodniku, gdzie prowadzona jest akcja, są skrajnie trudne.

- Przez cztery godziny roboty niewieleśmy zwojowali. Tam nie ma miejsca na nadbudowę. Nisko, ciepło, robota na kolanach - podsumował to Marek Prosz, ratownik z KWK "Pokój".

W kopalnianym nadszybiu ratownicze zastępy mijały się z czekającymi na zjazd, na "normalną" szychtę górnikami (wydobycie prowadzone było na dwóch ścianach). Na widok dziennikarzy i fotoreporterów górnicy reagowali różnie. Żaden z nich nie chciał jednak okazać niepewności.

Po 23 latach na dole jest się przyzwyczajonym do takich sytuacji. Po żonie widziałem jednak, że bała się, jak wychodziłem do pracy. Przebywający na wakacjach syn zadzwonił pytając, czy tato miał "nockę". Dzwoniła też rodzina z Polski. Wiadomo, że wszyscy się martwią - przyznał Zbigniew Wisowski na chwilę przed tym, jak wsiadł do jadącej pod ziemię windy.

- Ja pracowałem w miejscu, gdzie doszło do wypadku dwa tygodnie temu. Teraz jestem na L-4, niedługo pewnie wrócę do pracy. Czy zjeżdżając na dół będziemy odczuwać jakiś większy lęk? Trudno powiedzieć, to kwestia indywidualna - oceniał Andrzej Kalisz, kombajnista.


Groźna siła

W kopalni "Pokój" tąpnięcie miało energię 2 razy 10 do potęgi siódmej J. Przeliczając je na skalę Richtera, w której mierzy się trzęsienia ziemi, byłoby to niewiele ponad 3 stopnie.

Tąpania występują tam, gdzie prowadzi się podziemną eksploatację górniczą. - Górotwór, w którym fedrują górnicy, chce za wszelką cenę wypełnić pustkę, która powstaje po wybraniu urobku. Potrafimy zapobiegać temu zjawisku i zwiększać bezpieczeństwo w kopalniach, ale czasem przegrywamy z siłami natury - mówi doc. dr hab. inż. Jan Drzewiecki, kierownik Laboratorium Zwalczania Tąpań w Głównym Instytucie Górnictwa w Katowicach.

Górotwór, w którym fedrują górnicy, składa się z wielu warstw. Można je porównać do płyt np. stalowych. W czasie, kiedy górnicy drążą chodniki, płyty odkształcają się, powstają wielkie naprężenia i gromadzi się gigantyczna energia. Do tego dochodzą uskoki między warstwami. Czasem to szczeliny kilkucentymetrowe, kilkumetrowe, a nawet większe. W pewnym momencie nagromadzona energia musi znaleźć ujście. Dochodzi do tąpnięcia, które w znacznym uproszczeniu przypomina trzęsienie ziemi. Tąpnięcie często powoduje, że dochodzi do zawału. Górników przysypują zwały węgla i skał. W rejonie zawału ludzie giną nie tylko dlatego, że zostali przysypani tonami węgla i skał. Zdarzają tąpnięcia, które powodują u ludzi wyłącznie obrażenia wewnętrzne. Pod wpływem drgań np. odrywają się płuca, pęka serce...

- Wszystko zależy od tego jak silne jest tąpnięcie i jak długo trwa - mówi Drzewiecki. Wczorajsze tąpnięcie w kopalni "Pokój" jest zaliczane do silnych.

Jednym z najprostszych sposobów zapobiegania tąpnieciom są tzw. strzelania odprężające. Zdetonowane w odpowiednich miejscach ładunki powodują, że największe naprężenia w rejonie prac górniczych są rozładowywane.

- Polska jest krajem, w którym wiedza o tąpaniach i sposoby zapobiegania im są na najwyższym światowym poziomie. Potrafimy na przykład tak przygotować eksploatację pokładów węgla, żeby od samego początku ograniczyć do minimum ryzyko. Jednak nigdy nie uda się zupełnie wykluczyć ryzyka, bo z przyrodą jeszcze nikt nie wygrał - mówi Drzewiecki.

Górnicze tragedie

1987 - wybuch pyłu węglowego w kopalni Mysłowice. 17 górników zginęło na miejscu, jeden zmarł w szpitalu.

1990 - czterech górników udusiło się po wybuchu metanu w kopalni Śląsk w Rudzie Śląskiej.

1990 - wybuch metanu w kopalni Halemba w Rudzie Śląskiej. Zginęło 19 górników, 20 zostało rannych. Wybuch spowodowała iskra od kombajnu.

1991 - tąpnięcie spowodowało śmierć pięciu górników w kopalni Halemba.

1993 - po silnym wstrząsie zawalił się chodnik w kopalni Miechowice w Bytomiu. Zginęło sześciu górników.

1995 - pięciu górników zmarło po tąpnięciu w kopalni Nowy Wirek w Rudzie Śląskiej.

1996 - wstrząs na głębokości 900 m spowodował tąpnięcie i wypływ metanu w kopalni Zabrze-Bielszowice. Udusiło się pięciu górników.

1998 - w nieczynnym wyrobisku kopalni Niwka-Modrzejów w Sosnowcu zginęło czterech ratowników górniczych. Piątą ofiarą był ratownik, który próbował dotrzeć do ich ciał. Szósty zmarł po 11 dniach w szpitalu.

2000 - trzech górników zginęło przysypanych skałami w kopalni Piekary w Piekarach Śląskich.

2002 - dziesięciu górników zginęło w kopalni Jas-Mos w Jastrzębiu Zdroju.

2003 - płonący metan poparzył 17 górników w kopalni Bielszowice w Rudzie Śl.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Inflacja będzie rosnąć, nawet do 6 proc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: W kopalni "Pokój" zginęło trzech górników. Czwartego szukają ratownicy - Wisła Nasze Miasto

Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto