Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wypadki to chleb powszedni Formuły 1

Leszek Jaźwiecki
Fotorzepa
Fotorzepa
Długa jest lista tragicznych wypadków w wyścigach Formuły 1. Kierowca w pędzącym z ogromną prędkością bolidzie nie zawsze ma szansę na przeżycie. W tak okrutny sposób kończyli swoje kariery wielcy kierowcy.

Długa jest lista tragicznych wypadków w wyścigach Formuły 1. Kierowca w pędzącym z ogromną prędkością bolidzie nie zawsze ma szansę na przeżycie. W tak okrutny sposób kończyli swoje kariery wielcy kierowcy. Od śmierci Brazylijczyka Ayrtony Senny minęło już ponad 12 lat, jednak wielu kibiców doskonale pamięta tamte wydarzenie na torze Imola. Zakręt Tamburello okazał się ostatnim w życiu Brazylijczyka...

Już podczas piątkowej pierwszej kwalifikacji na tym torze przed Grand Prix San Marino w 1994 r. groźnemu wypadkowi uległ Rubens Barrichello. Jego samochód przy prędkości 220 kilometrów na godzinę uderzył w krawężnik i wzbił się w powietrze, by uderzyć w siatkę ochronną. Wypadek wyglądał przerażająco, a pierwszym który ruszył ratować kierowcę Jordana był właśnie Senna.

- Kiedy odzyskałem przytomność pierwszą twarzą, jaką zobaczyłem, była twarz Ayrtona - wspomina tamte wydarzenia Brazylijczyk. - Miał łzy w oczach. Miałem wrażenie, że bardzo przeżył ten wypadek, jakby to on sam w nim uczestniczył.

To nie koniec dramatycznych wydarzeń związanych z tym wyścigiem. Podczas drugiej sesji kwalifikacyjnej doszło do kolejnego wypadku, tym razem śmiertelnego. Austriak Rolnad Ratzenberger, nie miał tyle szczęścia co Barrichello. Jego samochód przy szybkości 320 kilometrów również wzbił się w powietrze, ale zamiast w siatkę, uderzył w betonową ścianę, umieszczoną na łuku noszącym imię Gillesa Villeneuve'a, ojca Jacquesa, do niedawna partnera z zespołu Roberta Kubicy. Ratzenberger nie miał szans. Mimo natychmiastowej reanimacji, zmarł w bolońskiej klinice Maggiore. Była to pierwsza śmierć podczas Grand Prix od roku 1982 roku, kiedy to w Montrealu zginął Ricardo Paletti, uderzając zaraz po starcie w tył samochodu Didiera Pironiego.

Po śmierci Ratzenbergera kierowcy byli w szoku, ale zdecydowali się kontynuować kwalifikacje. Senna nie miał jednak ochoty na ściganie się w takich warunkach. Powiedział to swojej przyjaciółce Adrianie Galisteu w telefonicznej rozmowie.

- Ayrton był wstrząśnięty, po prostu płakał - wspomina tę rozmowę Adriane. - Powiedział mi, że nie chce się ścigać. Nigdy tego wcześniej nie mówił. Kiedy zadzwonił po raz drugi był już w lepszym humorze i poprosił, abym przyjechała po niego na lotnisko Faro. Nie mogę się doczekać kiedy cię zobaczę - zakończył.

Senna jakby przeczuwał swoją śmierć. Zachowywał się dziwnie na starcie. Wcześniej nigdy nie zdejmował kasku, a to właśnie uczynił kilka minut przed startem. Po zapaleniu się zielonego światła kawalkada samochodów na Imoli ruszyła, jednak znowu doszło do kolizji. Oderwane koło od samochodu Pedro Lamy'ego zraniło dziewięciu kibiców. Po chwili wyścig rozpoczął się na dobre. Siedemnaście minut po starcie Senna wjechał w łuk Tamburelo i nie zakręcił, lecz pojechał prosto w betonową ścianę. Jego samochód mknął z prędkością 305 kilometrów, kierowca zaczął hamować, ale zdołał wytracić szybkość jedynie do 220 kilometrów. Po wypadku brazylijskiego kierowcę przewieziono helikopterem do kliniki w Bolonii. Badania wykazały śmierć mózgu. Włoskie prawo nie pozwalało na odłączenie pacjenta od sztucznego systemu podtrzymującego życie przez 12 godzin od stwierdzenia śmierci mózgu. O godzinie 18.40 dr Maria Teresa Fiandri ogłosiła o śmierci Senny. We wraku samochodu Brazylijczyka odkryto zwiniętą austriacką flagę. Senna zamierzał swoje zwycięstwo zadecydować Ratzenbergerowi.

Duże wrażenie na kibicach wywarła także śmierć w 1982 roku na belgijskim torze w Zolder Kanadyjczyka Gillesa Villeneuve'a. Przed końcem kwalifikacji próbował poprawić swój czas, ale popełnił błąd, najechał na koło jadącego przed nim bolidu. Jego auto wyleciało w powietrze i koziołkując spadło na pobocze. Kierowca wypadł z kokpitu i w wyniku obrażeń zmarł.

Nie każdy wypadek w Formule 1 kończy się, na szczęście, tak tragicznie. O wielkim szczęściu w nieszczęściu może mówić Austriak Niki Lauda. Podczas wyścigu o Grand Prix Niemiec na torze Nurburgring w 1976 r. kierowane przez Laudę Ferrari na drugim okrążeniu wypadło z trasy, uderzyło w bandę i stanęło w płomieniach. Na pomoc pośpieszyli kierowcy, którzy akurat przejeżdżali obok. Próbowali wyciągnąć uwięzionego Austriaka z bolidu. Po chwili udało im się, ale Lauda doznał licznych poparzeń i nawdychał się gorących, toksycznych gazów, które uszkodziły mu płuca. Kierowca zapadł w śpiączkę i nie dawano mu wielu szans na przeżycie. W szpitalu odwiedził go ksiądz udzielając ostatniego namaszczenia. Tymczasem Austriak nie tylko przeżył, ale po 6 tygodniach wrócił na tor.

W sumie od 1953 roku na torach Formuły 1 zginęło 24 kierowców, wielu z nich doznało licznych obrażeń. Wypadków nie ustrzegli się tacy mistrzowie kierownicy jak siedmiokrotny mistrz świata Niemiec Michael Schumacher, Brazylijczyk Nelson Piquet czy ostatnio Włoch Giancarlo Fisichella. Nie zniechęciło to jednak wielu młodych zawodników do ścigania się, po prostu godzą się z ryzykiem jakie ono za sobą niesie. Dla nich nie zawsze ważne są pieniądze. Chodzi o emocje. Może właśnie dlatego wyścigi cieszą się taką popularnością. Nie da się ukryć, że kibice zajmujący miejsca na trybunach i przed telewizorami po cichu licząc na jakąś kolizję na torze. To podnosi adrenalinę. Kierowcom również, dlatego ten sport jest tak niebezpieczny.

od 16 lat
Wideo

Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto