Jedzenie było tak fatalne, że doszło do kilku zatruć. Sam miałem mdłości i ubrudziłem prześcieradło. Obsługa hotelu za jego wyczyszczenie zażądała 50 euro. Straszyli policją, zapłaciłem - Michał Hesse chce jak najszybciej zapomnieć o swoim pobycie na obozie w Bułgarii, zorganizowanym przez lubelskie biuro podróży "Beatur".
Podobne wspomnienia mają inni uczestnicy tej eskapady - w sumie kilkanaście osób z Katowic, Sosnowca i Dąbrowy Górniczej.
- Obiecywano rewelacyjny, trzygwiazdkowy hotel, gwarantowano dobrą obsługę i przyzwoite jedzenie. Szybko okazało się, że to obietnice bez pokrycia - mówi Waldemar Szade, ojciec Piotrka, dla którego to były najgorsze wakacje w życiu.
Problemy zaczęły się zaraz po przyjeździe. Uczestnicy obozu usłyszeli, że zostaną zakwaterowani w innym hotelu, niż zakładała to umowa.
- Kontrahent w ostatniej chwili poinformował nas, że nie ma dla tej grupy miejsca w rezerwowanym wcześniej hotelu. Byliśmy w sytuacji bez wyjścia - tłumaczy Beata Smoleń, szefowa lubelskiego "Beatur-u". - Znaleźliśmy nowego kontrahenta, który otworzył specjalnie dla nas inny hotel - o niższym standardzie, ale różnica polegała głównie na braku klimatyzacji i telewizorów w pokojach.
Jednak według uczestników obozu różnic było znacznie więcej. Przede wszystkim jedzenie było takie, że na myśl o nim obozowicze do teraz czują obrzydzenie.
- Prywatni goście mieli menu jak się patrzy, a my najczęściej mielone mięso i warzywa z poprzedniego dnia. Można było w tych papkach bez trudno znaleźć "pamiątki" z poprzednich posiłków. Tego nie dało się jeść. To było jak obóz przetrwania - przekonuje 18-letni Michał Milej.
- Na drogę powrotną dostaliśmy od hotelu kanapki z białymi robakami w środku - dodaje Piotrek Szade.
Obozowicze nie mieli innego wyjścia - stołowali się za własne kieszonkowe na mieście. Ale zdaniem Marioli Zielonki, przedstawicielki "Beatur-u", która pojechała do Bułgarii, narzekanie na posiłki to gruba przesada.
- Zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy - zapewnia kobieta. - I udało mi się serwowane tam pożywienie po kilku dniach poprawić. Potem młodzież dostawała już to, co chciała, nawet pizzę.
- Ta pani nas chyba z kimś pomyliła - odpowiadają uczestnicy 12-dniowego obozu.
Na tym nie koniec rozbieżności w ocenie. Zdaniem młodzieży warunki w nowym hotelu były tragiczne, niektórzy spali na łóżkach polowych.
- Owszem, były łóżka dostawiane, bez drewnianej obudowy, na metalowym stelażu. Ale z materacem o szerokości 90 cm. Trudno nazwać je polowymi - twierdzi Beata Smoleń.
Rodzice obozowiczów mówią, że chcieli nawet jechać do Bułgarii po swoje pociechy. Kiedy interweniowali w lubelskim biurze, usłyszeli, żeby cieszyć się z tego, co jest...
- I nie podskakiwać, bo oni mają takich prawników, że od 18 lat nie przegrali żadnej sprawy - mówi Waldemar Szade.
- Do zachowania tej młodzieży w Bułgarii można mieć spore zastrzeżenia. Doszło do spalenia wykładziny i dewastacji łóżek - ripostuje Beata Smoleń.
- Zgadza się, ale to się działo nie w naszej grupie - odpowiada Piotrek Szade.
Na razie bez zastrzeżeń
Lubelskie biuro "Beatur" dostało zezwolenie na prowadzenie działalności od Urzędu Marszałkowskiego Województwa Lubelskiego.
- Do tej pory nie wpłynęła do nas żadna skarga na działalność tej firmy - informuje Patrycja Leszczyńska z biura prasowego urzędu.
Zastrzeżeń co do funkcjonowania "Beatur-u" nie mają także w lubelskim kuratorium oświaty. Do tych dwóch placówek rodzice dzieci ze Śląska mogą składać zażalenia.
Jak politycy typują wyniki polskiej reprezentacji?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?