MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Żal do Polski

Agata Paruch
Sławomir Miler walczy o sprawiedliwość
Sławomir Miler walczy o sprawiedliwość
Sławomir Miler z Oświęcimia został oskarżony już dziesięć lat temu. O to, że okradł własną firmę. Tyle tylko, że jedyne co zrobił, to wypłacił pieniądze z własnego, prywatnego konta. Dla Milera czas się zatrzymał.

Sławomir Miler z Oświęcimia został oskarżony już dziesięć lat temu. O to, że okradł własną firmę. Tyle tylko, że jedyne co zrobił, to wypłacił pieniądze z własnego, prywatnego konta.
Dla Milera czas się zatrzymał. Przez to, iż nadal nie doczekał się prawomocnego wyroku sądowego, nie może na razie dopominać się przed strasburskim Trybunałem odszkodowania od państwa polskiego za poniesione szkody. Wciąż bowiem ma otwartą - przynajmniej teoretycznie - drogę dochodzenia swoich praw w kraju. - Ale zaskarżę za to wymiar sprawiedliwości o bezczynność - zapowiada Miler.

Jak został złodziejem

Do pracy w Niemczech, zorganizowanej przez firmę Kiprolex, wyjechał na początku lat 90. Wraz z nim dwunastu mężczyzn z okolicznych miejscowości. Przepracował osiem miesięcy.
Niemiecki fiskus ściągał od Polaków podatki, tymczasem można było z tego sporo odliczyć, m. in. z tytułu posiadania dzieci, dojazdów do pracy, rozłąki z rodziną. O tym jednak nikt z "eksportowych" robotników nie miał pojęcia. - Potem dopiero dowiedzieliśmy się od pracodawcy, że nadpłaty mogą był zwrócone wyłącznie na nasze imienne konta w Polsce - wspomina mężczyzna. - Kiprolex zaproponował, byśmy otworzyli takie konta w Banku PKO SA w Katowicach, a następnie upoważnili do korzystania z nich dyrektora firmy. Miler posiadał konto w Oświęcimiu i tam miała wpłynąć nadpłata. O tym, że pieniądze przysłano już do Polski, dowiedział się jednak wcześniej niż dyrekcja firmy. Wspomina: - Zajrzałem kiedyś przypadkowo do banku i spytałem kasjerkę, czy wpłynęła jakaś waluta. Od razu ją wybrałem. Chodziło o 1.188 marek. Skoro pieniądze przyszły na moje prywatne konto, to należą do mnie, wydedukowałem uświadamiając sobie, że pracodawca zamierza mnie "oskubać".

Od tego dnia w świetle polskiego prawa - paradoksalnie - to pan Sławomir stał się złodziejem.

Żyć po wylewie

Gdy zaczynał pracę w Niemczech był zdrowym mężczyzną. Wierzył, że dzięki zagranicznemu kontraktowi poprawi byt swojej rodziny. Teraz - po rozległym wylewie - jest w połowie sparaliżowany i z trudem boryka się z problemami dnia codziennego. Wskazuje na opinię lekarską: "istnieje bezpośredni związek przyczynowy pomiędzy zachorowaniem, a stresową sytuacją, w której chory się znajdował". - To cud, że żyję. Długie miesiące przeleżałem przecież bez ruchu, przez ponad rok nie byłem w stanie wypowiedzieć ani słowa. Jak małe dziecko od nowa uczyłem się wszystkiego - opowiada mężczyzna.

O co tu chodzi?

Kiprolex - po tym jak Sławomir pobrał pieniądze z własnego konta - oskarżył go o przywłaszczenie cudzego mienia (uważano wówczas - powołując się na sprzeczne często przepisy - że to pracodawca bierze podatki w ciężar swoich kosztów). Sąd Rejonowy w Oświęcimiu zgodził się z tym już na pierwszej rozprawie, nie przesłuchując świadków i nie zapoznając się z odpowiednią dokumentacją. Sprawę Milera rozpoznano bowiem w trybie uproszczonym. Zgodnie z nakazem karnym skazany musiał uiścić 1,5 tysiąca złotych grzywny, a w razie jej nieuiszczenia odsiedziećÉ pół roku w więzieniu.

Miler odwołał się. Na rozprawie ta sama sędzia - jak wspomina - wydała ten sam wyrok. Uchylił go dopiero sąd wyższej instancji, w Bielsku-Białej, nakazując prokuraturze "rozważenie czy w ogóle istnieją podstawy do wniesienia aktu oskarżenia" przeciw Milerowi. Tym bardziej, iż opinie najlepszych specjalistów z zakresu niemieckiego prawa podatkowego były jednoznaczne (nikt wcześniej nie chciał się jednak z nimi zapoznać): ,Żadne ustalenia umów międzynarodowych nie wykluczają Polakom zatrudnionym na kontraktach w Niemczech możliwości ubiegania się o zwrot przed niemieckimi organami fiskalnymi".

Kiedy wreszcie udało się umorzyć sprawę pana Milera, odwołał się były pracodawca, firma Kiprolex. Wszystko miało zaczął się od nowa, znów w Oświęcimiu.

Czara goryczy

To zaraz potem oskarżany o kradzież doznał rozległego wylewu. Przez wiele kolejnych miesięcy nie mógł uczestniczyć w postępowaniu. Kiedy wreszcie lekarze uznali, że jest już zdolny, by udać się na przesłuchanie (koniec 1999 r.), zamilkła prokuratura. - Czekałem i czekałem aż mnie wezwą. Sam poprosiłem, by kontynuowali moją sprawę. W 2001 roku otrzymałem wreszcie wymarzone wezwanie. Stawiłem się w prokuraturze, ale nie było prokuratora, choć kilka godzin na niego czekałem. Minęły kolejne lata - opowiada pan Sławek. - Czara goryczy się przelała. Za moje cierpienia odpowie Polska.

od 7 lat
Wideo

Ukraina rozpocznie oficjalne rozmowy o przystąpieniu do UE

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto