Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zmarł Alojzy Piontek - górnik, który kilkaset metrów pod ziemią siedem dni czekał na ratunek

Teresa Semik
Akcja ratownicza trwała 158 godzin; ocalałym górnikiem troskliwie zajęła się żona, lekarze i pielęgniarki. Fot. Stanisław Jakubowski
Akcja ratownicza trwała 158 godzin; ocalałym górnikiem troskliwie zajęła się żona, lekarze i pielęgniarki. Fot. Stanisław Jakubowski
Alojzy Piontek – po tragicznym wypadku w 1971 roku – już nigdy nie zjechał na dół kopalni. – Nie wchodzi się dwa razy w paszczę diabła – powtarzał.

Alojzy Piontek – po tragicznym wypadku w 1971 roku – już nigdy nie zjechał na dół kopalni. – Nie wchodzi się dwa razy w paszczę diabła – powtarzał. Ostatnie półtora roku życia łaknął powietrza niemal tak samo jak wtedy, gdy siedem dni leżał uwięziony w skalnej szczelinie – 800 m pod powierzchnią ziemi. Zmarł 29 października 2005 roku na pylicę, przykuty do butli z tlenem.

– Powtarzał często: „Jestem najsłynniejszym górnikiem w Polsce, ale też najbiedniejszym”. Po wypadku żył z renty inwalidzkiej. Niemniej na co dzień był człowiekiem wesołym. Jego drugim domem była działka, spędzał na niej całe dnie – mówi przyjaciel Ryszard Chabrzyk z sąsiedniego ogródka.

Tąpnięcie
Gdy 23 marca 1971 roku w kopalni „Rokitnica” w Zabrzu nastąpiło potężne tąpnięcie tektoniczne, w rejonie katastrofy znalazło się 19 górników, w tym rębacz, 37-letni Alojzy Piontek. Uwięziony został w niewielkiej szczelinie, jaka utworzyła się w pogruchotanej ścianie – szerokiej na 1 m i wysokiej na 70 cm. Bez jedzenia i picia. Lampka górnicza paliła się do końca, ale używał jej tylko przy zmianie pozycji ciała. Leżał więc w zupełnych ciemnościach.

Gdzieś w pobliżu przysypany był jego kolega Alfred Gebauer. Rozmawiali ze sobą.

– Alojz, ja się już całkiem wykrwawię. Pożegnaj moją rodzinę – powiedział Gebauer. To były ostatnie słowa, jakie usłyszał Piontek. Był przekonany, że tylko oni dwaj znaleźli się w strefie zawału, że pozostali z drugiej zmiany normalnie fedrują, dochodziły do niego takie właśnie dźwięki pracy.

Tymczasem to 150 ratowników przebijało się metr po metrze przez masy skał i węgla próbując dotrzeć do zasypanych. Wdzierali się z kilku stron, wykorzystując każdą iskierkę nadziei. Potężne wentylatory tłoczyły w rejon zawału duże ilości powietrza. Z dolnego pokładu drążono otwór do miejsca, gdzie przypuszczalnie mogą znajdować się uwięzieni górnicy. Bez rezultatu.

Jestem z drugiej zmiany
– Alojzy Piontek powiedział później, że niewiele brakło, by wielki pracujący świder... przewiercił go na wylot. Zdążył przesunąć nogi – wspomina Paweł Sołtysek z Zabrza Rokitnicy.

Szanse powodzenia akcji ratunkowej topniały z godziny na godzinę. 30 marca tuż po godz. 5 rano inżynier Alojzy Wylężek, kierujący akcją, wczołgał się do niewielkiej szczeliny utworzonej przez potrzaskane elementy drewnianej obudowy. Oświetlił lampą dziurę i wtedy usłyszał słaby głos: „Czy to wy, sztygarze? Pomóżcie mi, nie mogę się stąd wydostać”. Wylężek pomyślał, że to pewnie któryś z ratowników przebijający się z drugiej strony ściany. Po chwili jednak znów rozległ się ten sam cichy głos: „To ja, Piontek. Zawołajcie sztygara, jestem tu od wczoraj, z drugiej zmiany”.
Czas zlał się w jedną noc, tymczasem mijała siódma doba od katastrofy.

Inżynier Wylężek pracował przez kilka lat jako nadsztygar w „Rokitnicy”. Krzyknął w stronę szczeliny: „Jestem Wylężek, idziemy po was! Zachowajcie się spokojnie! Nie traćcie sił”.
Ze szczeliny doleciała odpowiedź. „Tak, pamiętam was”.

Czy Górnik wygrał mecz?
Piontka nie dało się wydobyć przez szczelinę i nadal drążono chodnik ratunkowy. Po godzinie wyżłobiono odpowiedni otwór i podano mu bandaż, którym sam zasłonił sobie oczy, by nie poraziło go światło. O godz. 6.05 był już wśród ratowników.

Gdy wynosili go na powierzchnię, mówił, gdzie może znajdować się zasypany Alfred Gebauer, a potem spytał: „Czy Górnik Zabrze wygrał mecz...?”

Dzień po katastrofie, 24 marca 1971 roku Górnik grał w Anglii z Manchesterem City, wszyscy żyli tym wydarzeniem. Piontek też.

Cud się zdarzył
Dyrektor górniczego szpitala w Zabrzu Biskupicach, dr Zbigniew Kimmel określił stan zdrowia pacjenta jako zadowalający: rozmawia, ma dobre ciśnienie, prawidłową akcję serca, żadnych uszkodzeń wewnętrznych. Przebywa w sterylizowanej sali. Najważniejszą dla lekarzy sprawą było utrzymanie odpowiedniej pracy nerek. Na wypadek, gdyby zaszła potrzeba zastosowania sztucznej nerki – wszystko było przygotowane.

Żona Teresa nie traciła nadziei, choć ludzie powtarzali, że chyba byłby cud, gdyby żywy człowiek wyszedł z takiego zawału. Czekała z 4-letnią córką Brygidą i 10-letnim synem Norbertem. Po siedmiu nieprzespanych nocach usłyszała w radiu o cudownym ocaleniu.

Kilka lat później śpiewano:

Alojzy Piontek zasypany był
nic nie jadł, nic nie pił, ale żył.
Alojzy Piontku, powiedz mi,
dlaczegoś ogryzł ten styl.
Blank nowy styl
.

– Alojz śmiał się z tej piosenki – zapewnia Ryszard Chabrzyk. – Styl od łopaty wciskał mu się w żołądek i mocno go uwierał. Kawałkiem skały próbował go „ociosać”. Potem drzazgami ze styla nakłuwał dziąsła i ssał własną krew, gdy bardzo miał sucho w ustach.

Oddawał mocz do górniczego hełmu, moczył w nim palce i pił. Chwile nadziei utrzymania się przy życiu przeplatane były okresami załamań. „Gdybym przytomności nie tracił, tobym pewnie nie żył” – powtarzał. Z początku nie wydawało mu się tak ciężko, ale później było coraz gorzej – raz dochodziło powietrze, potem było go coraz mniej.

Bohater bez munduru
Przez lata był bohaterem zapraszanym na różne uroczystości.

– Nie miał nawet własnego munduru górniczego. Kiedy przyjeżdżała telewizja, ubierano go w pożyczony mundur sztygara, a przecież był tylko rębaczem – dodaje Paweł Sołtysek z Zabrza. – Wiele lat później kolega z oddziału podarował mu swój mundur.

Tuż po wypadku kopalnia zaproponowała Piontkowi przeprowadzkę do domku jednorodzinnego. Lokalizacja nie była atrakcyjna i trudno się dziwić, że wybrał trzypokojowe mieszkanie w Rokitnicy. Kupił działkę w POD „Kaprys”, kopalnia wyremontowała mu altankę i to miejsce wypełniało jego codzienność.
Sytuacja finansowa poprawiła się nieco, gdy ministrem górnictwa został gen. Czesław Piotrowski. Spotkali się wcześniej w sanatorium i to generał zapamiętał Piontka. Odszukał go podczas Barbórki.
Na dół kopalni nie zjechał nawet wtedy, gdy prosiła go o to ekipa telewizyjna, która kręciła o nim film. Swojemu synowi zabronił pracować na dole.

– Piontek mówił, że do tego wypadku doszło z winy kierownika. Ściana przez dłuższy czas była nieczynna z powodu zagrożeń tąpnięciami, on jednak zdecydował, by wznowić na niej wydobycie – dodaje Chabrzyk. Przez ostatnie półtora roku życia był przykuty do domu. Nie mógł się ruszyć bez butli z tlenem.

– Myśleliśmy o załatwieniu wózka na tę butlę, by znów mógł posiedzieć na działce, ale nie zdążyliśmy – mówi ze smutkiem Ryszard Chabrzyk.

Pylica, której nabawił się po 17 latach pracy w kopalni, a potem także tragedia rodzinna mocno zaciążyła na życiu Piontka. Radość dawały mu wnuki.

Nad trumną zagrała mu 3 listopada 2005 roku orkiestra górnicza kopalni „Makoszowy”. W drugiej połowie lat 90. „Rokitnica” została zamknięta, pracuje tylko część kopalni przejęta przez prywatny kapitał. Żegnało go z jego załogi sześciu górników. Spoczął na tym samym cmentarzu w Rokitnicy, gdzie leży Alfred Gebauer.


Górniczy obowiązek
Katastrofa w kopalni „Rokitnica” w Zabrzu miała miejsce 23 marca 1971 roku o godz. 16.05. Był wtorek. Po silnym wstrząsie górotworu, na głębokości 800 m doszło do zawału ściany wydobywczej o długości 72 m. Tego samego dnia wydobyto 8 górników. Czterech po udzieleniu pomocy wróciło do domów, pozostała czwórka przebywała w szpitalu, ale ich życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo.
Akcja ratunkowa przebiegała w bardzo trudnych warunkach. Ściągnięto drużyny ratownicze z kilku kopalń. Próby dotarcia do zasypanych utrudniały powtarzające się wstrząsy i temperatura dochodząca do 30 stopni. W trzecim dniu – w czwartek – ekipy dotarły do Maksymiliana Czapli. Już nie żył.

W poniedziałek 29 marca wydobyto ciała 7 górników. Byli to: Horst Malinka, Henryk Wysocki, Jan Wiczyński, Rudolf Budny, Adam Kurzel, Paweł Broll, Józef Koenig. Ciało Rudolfa Budnego nieśli ratownicy: Józef i Maksymilian Budny – jego bracia.

W skalnym potrzasku pozostawali uwięzieni: Alojzy Piontek, Alfred Halasek i Alfred Gebauer. Powoli mijał czas nadziei, ale ratownicy nie zwalniali tempa i po 158 godzinach uratowano Piontka. Kilka godzin później natrafiono na ciało Gebauera, a o godz. 20.00 na ciało Halaska.

Najpiękniejsze w tej niewyobrażalnej tragedii było, że ekipy ratunkowe szły ciągle do przodu i nie odbierały nadziei pogrzebanym. Tak jest zawsze i wynika nie tylko ze zwykłej solidarności z ludzkim nieszczęściem. Wynika przede wszystkim z górniczego obowiązku.

Pierwsza krótka informacja o kopalni „Rokitnica” pojawiła się w gazetach dopiero dwa dni po wypadku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto