Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Co wspólnego ma Śląska Cieszyński z Bałtykiem? Statki!

WIK
"Morskie" tradycje naszego regionu liczą już sobie 80 lat. Po morzach pływał frachtowiec "Cieszyn" i drobnicowiec "Skoczów"

Pierwszym pełnomorskim statkiem zbudowanym w polskiej stoczni był rudowęglowiec "Sołdek". Banderę podniesiono na nim w 1949 r. w Gdańsku. Mniej znany jest fakt, iż brakowało naprawdę niewiele, by pierwszy statek, zbudowany w naszym kraju, nosił nazwę "Olza".
Stępkę pod budowę "Olzy" położono uroczyście 20 sierpnia 1938 r. w Gdyni. Gotowy kadłub Polacy bezskutecznie usiłowali zwodować we wrześniu 1939 r. Operacja nie powiodła się z powodu sabotażu i ostatecznie kadłub statku zwodowali Niemcy w maju 1941 r.
Budowa "Olzy" nie była jedyną przygodą Śląska Cieszyńskiego z Bałtykiem "Morskie" tradycje naszego regionu są jeszcze o kilka lat starsze. Wszystko zaczęło się zaś równo 80 lat temu. 18 lutego 1933 r. w duńskiej stoczni Nakskov Skibsvaerft podniesiono bowiem polską banderę na drobnicowcu "Cieszyn". Statek powstał na zamówienie "Żeglugi Polskiej" i był frachtowcem do przewozu drobnicy, przystosowanym jednocześnie do zaokrętowania 12 pasażerów. Posiadał jeden komin, dwa pokłady oraz trzy ładownie. Jego maszyna o mocy 1300 KM pozwalała na rozwijanie prędkości 10 węzłów.
Statek przeznaczony był do regularnych połączeń z Finlandią, dlatego otrzymał wzmocnienia przeciwlodowe oraz specjalny kształt dziobu. "Cieszyn" eksploatowano także na liniach zachodnioeuropejskich, głównie na trasie do Antwerpii. Po wejściu do służby (wraz z bliźniaczym "Śląskiem") był jednym z najnowocześniejszych polskich statków.
Niestety szybko też zyskał opinię pechowego, a to z powodu serii awarii. Pierwsza wydarzyła się 1 kwietnia 1933 roku. Podczas złej pogody "Cieszyn" wszedł na skały koło wyspy Utö na Bałtyku i uszkodził dno. W marcu 1933 roku doszło zaś do kolizji koło latarniowca Elbe 2. Po tym wypadku statek naprawiono w Antwerpii. 28 lutego 1934 roku w czasie sztormu "Cieszyn" ponownie wpadł na skały koło fińskiego portu Ronskar. Doznał przy tym poważnych uszkodzeń dna i dopiero 9 marca zdjęto go ze skał.
W chwili wybuchu wojny "Cieszyn" cumował w Antwerpii. Jego wojenne koleje były podobne do losów innych polskich statków. Najpierw pływał między Anglią i Francją, następnie brał udział w konwojach na bardziej odległych trasach. Po upadku Francji, w lipcu 1940 roku wraz z innymi naszymi statkami "Cieszyn" wsławił się brawurową ucieczką z Kaolaku, dobrze strzeżonego portu Francuskiej Afryki Zachodniej, oddalonego od pełnego morza o... 120 kilometrów. Za ten wyczyn kilku jego marynarzy zostało przedstawionych do odznaczenia Krzyżem Zasługi z Mieczami. Niestety już kilka miesięcy po tej brawurowej ucieczce "Cieszyn" poszedł na dno. Stało się to 20 marca 1941 roku koło Falmouth.
Co ciekawe, zatopienie żadnego innego polskiego statku handlowego nie doczekało się tylu wersji co tragedia "Cieszyna". Wedle jednej z nich stał się ofiarą niemieckiego okrętu podwodnego, wedle innej - ścigacza. W rzeczywistości idący samotnie statek zatopiły niemieckie samoloty. "Cieszyn" zaatakowały dwa Dorniery, z których jeden nosił brytyjskie znaki. Statek nie miał szans odparcia ataku. Jego ostatnie chwile opisał w książce "Dziękuję Ci kapitanie" Arkady Fiedler: "oficerowie i marynarze doskoczyli do broni. (...)Zaczęli się ostrzeliwać z karabinów maszynowych. (...) Samoloty nie dały za wygraną. Zawróciły i - niestety - ponowny ich atak był skuteczniejszy. Pierwszy Dornier wsadził w jeden z luków Cieszyna dwie bomby, które przebijając drewniane poszycie wybuchły w pustej ładowni.(...) Pozostał drugi Dornier. Nowy jego atak dokonany z niewielkiej wysokości był fatalny. Trzy równoczesne bomby trafiły w Cieszyn tuż przed mostkiem i wyrwały w burcie potężną dziurę. Woda buchnęła do środka. Była to rana śmiertelna, statek od razu przechylił się na prawo. Kapitan zarządził alarm szalupowy. Działo na rufie dało jeszcze ognia, lecz oczywiście bez skutku".
Po zatonięciu statku rozbitkom pospieszyła z pomocą motorówka z brzegowej stacji ratowniczej. Wszyscy członkowie załogi Cieszyna z kpt. Hilarym Mikoszą zostali uratowani, choć kilka tygodni później zmarł w szpitalu radiotelegrafista Antoni Skorzyński.
Na "swój" kolejny statek Śląsk Cieszyński musiał czekać długich 36 lat. Tym razem był to drobnicowiec m/s "Skoczów". Niestety on także 21 lipca 1990 r. ok. 30 mil morskich na płd-zach od przylądka Finisterre u wybrzeży Hiszpanii poszedł na dno. W gęstej zderzył się z dwukrotnie większą jednostką bandery gabońskiej L'Abanga, która przebiła dziobem prawą burtę polskiego liniowca i zaklinowała się. Po rozdzieleniu obu statków "Skoczów" w ciągu 3-4 minut zatonął. Szczęśliwie marynarze zostali uratowani. Wraz ze "Skoczowem" na dnie Atlantyku spoczęły obrazy Edwarda Biszorskiego, cepeliowskie wyroby z ziemi cieszyńskiej, a nawet cudeńka sztuki koronczarskiej z Koniakowa.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto